WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"
- O ile po meczach z Kotwicą Kołobrzeg czy Wartą Poznań mowa była przede wszystkim o kiepskiej skuteczności Wisły, bo stwarzaliście sobie wiele sytuacji, to w Łodzi zabrakło konkretów z przodu, ale też w grze obronnej było dużo mankamentów.
- No tak, nie mieliśmy dużo okazji na gole, a nie ustrzegliśmy się również błędów przy stałych fragmentach gry, bo wszystkie trzy bramki dla ŁKS-u padły właśnie po nich. Rozmawialiśmy już o tym na gorąco między sobą zaraz po meczu, że musimy być bardziej odpowiedzialni w takich sytuacjach jeśli mamy zadania do wykonania. Czy to jeśli chodzi o krycie indywidualne rywali czy coś innego konkretnego do zrobienia przy stałych fragmentach gry. Tego w meczu z ŁKS-em na pewno zabrakło.
- Można mówić, że ten trzeci gol dla łodzian padł po rzucie karnym sprokurowanym dość przypadkowo. Przy dwóch pierwszych pozwalaliście jednak rywalom po pierwsze dośrodkować w bardzo łatwy sposób, bez presji, a dwa kończyło się to łatwymi strzałami z waszego pola karnego.
- Właśnie to miałem na myśli mówiąc o odpowiedzialności za własne zadania w defensywie. Wydaje się przed meczem, że wszystko jest jasne, pokazane klarownie, każdy wie, co ma robić w danej sytuacji, a później tracimy koncentrację i kończy się tak jak w meczu z ŁKS-em, czyli bardzo łatwymi bramkami, jakie strzelali rywale. A jeśli drużyny potrafią dobrze te stałe fragmenty wykonywać, to tak się będzie kończyło, jeśli z naszej strony nie będzie odpowiedniej koncentracji i wywiązywania się ze swoich obowiązków, zadań.
- Można powiedzieć o tym meczu, że ŁKS w jakimś stopniu oddał wam piłkę, ale jak ją już przejął to był bardzo konkretny w tym, co robił? U was brakowało takiego właśnie konkretu, dokładnego dogrania w pole karne, strzału.
- Tak, znów rzeczywiście można było odnieść wrażenie, że mamy dłużej piłkę, że jest jakaś kontrola, ale w przeciwieństwie do poprzednich meczów brakowało nam wykreowania sytuacji, również spokoju w ostatniej tercji przed bramką ŁKS-u. Jakiegoś pewnie również niekonwencjonalnego ruchu, zaskoczenia przeciwnika i później dokładnego ostatniego podania, które otworzyłoby dodatkowe opcje w polu karnym. Byliśmy w tym wszystkim zbyt przewidywalni. Dużo dośrodkowań kończyło się albo wybiciem piłki przez obrońców albo wyjściem bramkarza. Rzeczywiście, w tym meczu to zupełnie nam nie zagrało.
- To chyba moment, gdy trzeba powiedzieć, że Wisła jest w kryzysie? Przede wszystkim nie wygrywacie meczów.
- Jeśli popatrzeć na wyniki ostatnich spotkań, to trudno powiedzieć coś innego. Tak, jesteśmy w kryzysie. Każda seria bez zwycięstwa to dla takiego klubu jak Wisła jest kryzys. Jesteśmy klubem, zespołem, który ma swoje cele, ma swoje ambicje, a do kilku meczów nie możemy zdobyć kompletu punktów. Dlatego jeśli mówimy o takim klubie jak Wisła, można powiedzieć, że jest to kryzys. Za chwilę jednak jest kolejny mecz i musimy zrobić wszystko, żeby wrócić na właściwą ścieżkę. Nie możemy teraz usiąść i się poddawać. Oczywiście, wszyscy jesteśmy źli, jesteśmy załamani tą sytuacją, ale powiedziałem to do kolegów w szatni zaraz po meczu, że od środy musi być już pełna koncentracja na pracy, pełna mobilizacja, żeby jak najszybciej z tego dołka wyjść. Bo co innego zostało? Możemy usiąść, płakać i powiedzieć sobie, że może kiedyś uda się jakiś mecz wygrać. Drugą opcją jest ciężka praca, koncentracja na najprostszych rzeczach w treningu i przygotowanie się w taki sposób na niedzielny mecz, żeby po prostu go wygrać. Ja z tych dwóch stawiam na drugą opcję.
- Ma pan swoją diagnozę z czego wynika ten trudniejszy dla was okres?
- Ciężko powiedzieć. Chyba nie jestem w stanie wskazać jednej, dwóch przyczyn dlaczego tak się dzieje, dlaczego złapaliśmy taką serię. Tym bardziej, że te mecze miały jednak różny przebieg. Dwa poprzednie może były do siebie trochę podobne, ten w Łodzi wyglądał już inaczej. Jak wcześniej można było mówić o braku skuteczności, może w jakimś stopniu o pechu, to przebieg meczu w Łodzi pewnie wynikał po trochu z tego, że straciliśmy pewność siebie. Nie wygraliśmy dwóch meczów z Kotwicą i Wartą, choć bardzo w nich dominowaliśmy, więc to zabrało nam trochę pewności siebie. Pojawiło się zwątpienie. Efekt jest taki, że jeszcze mocniej sami sobie dołożyliśmy. Tylko w tej sytuacji nie mamy wyjścia. Tak jak powiedziałem, nie czas na załamywanie rąk, tylko trzeba się brać do jeszcze cięższej pracy. Trzeba zrobić wszystko, żeby przygotować się do niedzielnego meczu w taki sposób, żeby wygrać i tę fatalną passę jak najszybciej przerwać.
- Pytanie czy jesteście się w stanie tak szybko podnieść mentalnie?
- Wierzę, że jesteśmy. Trzeba zwrócić uwagę na to, że w tych czterech ostatnich meczach też nie było tak, że rywale nas w jakiś sposób tłamsili, nie pozwalali nam na nic, była jakaś przepaść. Było momentami wręcz odwrotnie. Szczególnie w tych dwóch meczach poprzedzających spotkanie w Łodzi brakowało nam tak naprawdę niewiele, detali, żeby je wygrać. Dlatego jestem przekonany, że jesteśmy w stanie się z tego podnieść i w końcu zaczniemy sprawiać radość kibicom.
- Miejsce w tabeli działa na wyobraźnię? Jesteście w strefie spadkowej. Wisła dopiero drugi raz w swojej historii zajmuje tak niską pozycję. Czy to oznaczać może weryfikację planów na ten sezon?
- Przykro się na to patrzy, nie ma co tego ukrywać. Jakby to nie zabrzmiało w kontekście wyniku w meczu z ŁKS-em, trzeba wspomnieć, że mamy jeszcze zaległe spotkania do rozegrania. Nie chodzi też o to, żeby jakoś pocieszać się bardzo po tym wszystkim co w ostatnim czasie za nami, ale to jednak mimo wszystko dość wczesna faza sezonu i za wcześnie też jest patrzeć na tabelę. Mam nadzieję, że będziemy na nią zerkać w tym sezonie jeszcze z optymizmem gdy wrócimy do tego, do czego przyzwyczailiśmy kibiców, czyli dobrej i skutecznej gry.
- Plan na najbliższe dni to wyrzucenie z głów złych emocji po meczu z ŁKS-em i skoncentrowanie wszystkich sił na spotkanie z Chrobrym Głogów, z którym mecze na jego terenie Wiśle nie układały się dobrze w poprzednich dwóch sezonach?
- Chciałbym uniknąć takich patetycznych tonów, że jest następny mecz i mamy szansę się zrehabilitować. No, ale cóż, taka jest prawda. Co nam zostało? Musimy pracować ciężko na treningach, a w niedzielę wyjść na boisko i walczyć. Jeszcze nikt nie zdobył punktów, gdy czekał aż coś samo się wydarzy. Trzeba sobie to wywalczyć, trzeba podnieść punkty z boiska, a nie liczyć na kogokolwiek innego czy jakiś dar od losu.