Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Aleksander Śliwka: Gdyby nie moja mama, na pewno nie udałoby mi się obronić licencjatu [ROZMOWA]

Dawid Foltyniewicz
Paweł Relikowski
Pochodzący z Jawora Aleksander Śliwka podczas tegorocznej Dolnośląskiej Gali Sportu odebrał nagrodę dla triumfatora 66. Plebiscytu Gazety Wrocławskiej na Sportowca Roku. – Od dziecka moim marzeniem jest występ na igrzyskach olimpijskich i mam nadzieję, że wkrótce się ono spełni – stwierdził w rozmowie z nami siatkarski mistrz świata.

W historii naszego plebiscytu jesteś pierwszym siatkarzem, który odbierał nagrodę dla najlepszego sportowca na Dolnym Śląsku. Informacja o zwycięstwie była dla ciebie dużym zaskoczeniem?
Ogromnym. Naprawdę się tego nie spodziewałem. Czytając nazwiska poprzednich zwycięzców, mogłem odszukać m.in. medalistów olimpijskich – lekkoatletów czy Maję Włoszczowską. Są to osoby, które darzę ogromnym szacunkiem. Jako młodemu zawodnikowi trudno mi się z nimi porównywać. Jedno, co natomiast wiem na pewno, to fakt, że moja nagroda to docenienie naszej drużyny i rosnącej popularności siatkówki w Polsce. Mam nadzieję, że to nie pójdzie na marne, a dzieci w szkołach będą częściej ją uprawiać. Sukcesy, tradycje i szanse na kolejne medale mogą nakręcić koniunkturę na tę dyscyplinę w naszym kraju.

Tego typu wydarzenia, gale czy spotkania z najważniejszymi osobami w państwie wprawiają cię w delikatne zakłopotanie czy są to dla ciebie wyłącznie przyjemne sytuacje?
Nie wiążą się one raczej z nerwami. Są to miłe uroczystości, zawsze związane z celebrowaniem naszego sukcesu. Wszystkie tego typu wydarzenia – spotkanie z prezydentem, premierem czy Gala Mistrzów Sportu – przebiegają zatem w bardzo miłej atmosferze. Gala w Warszawie była dobrą okazją, aby po pewnym czasie rozłąki zobaczyć się z chłopakami z drużyny i nawet trochę się pobawić. Cieszę się, że uczestniczę w takich spotkaniach i wspólnie możemy cieszyć się z naszego osiągnięcia.

Przez fakt, że twoi rodzice uprawiali siatkówkę, sam byłeś niejako skazany na tę dyscyplinę? Wcześniej trenowałeś jeszcze piłkę nożną i akrobatykę sportową...
Moja przygoda z akrobatyką nie była zbyt długa. Nie była to dyscyplina, do której byłem stworzony. Na pewno pomogła mi ona jednak pod względem ogólnorozwojowym – trenowałem ją od pierwszej do trzeciej klasy szkoły podstawowej. Praktycznie każdy członek mojej najbliższej rodziny uprawiał lub uprawia sport. Dominuje oczywiście siatkówka, którą trenowali moi rodzice, dwie starsze siostry, a obecnie młodszy brat. Ta dyscyplina w moim życiu zawsze była na pierwszym miejscu, będąc niejako pasją wyssaną z mlekiem matki. Innej drogi praktycznie nie było. Wcześniej zaczynałem od piłki nożnej, ale gdy tylko w moim mieście pojawiła się możliwość uprawiania siatkówki, wiedziałem, że jest to sport, którym będę chciał się zajmować.

Jedna z twoich sióstr w rozmowie z nami wspomniała, że kiedyś zdarzało ci się dość nerwowo reagować na porażki. W ciągu ostatnich lat zmieniłeś swoje nastawienie?
Jako dziecko byłem bardzo impulsywny i nie potrafiłem przegrywać. Myślę, że duża ambicja, która we mnie drzemała, nie pozwalała mi na zniesienie porażki w normalny sposób. Czasem przesadzałem, a moje zachowanie nie przystawało sportowcowi. Z biegiem lat nauczyłem się podchodzić do tego na chłodno i wyciągać wnioski. Myślę, że wciąż mam dużo do poprawy, bo często reaguje jeszcze emocjonalnie. Wiem jednak, w jakim kierunku podążam i co mam robić, aby zachowywać się lepiej, szybko oceniać sytuację.

Obowiązki w klubie pozwalają ci na oglądanie na żywo występów swojego brata?
Chcę go wspierać tak, jak mogę, choć kalendarz klubowy jest dosyć napięty i nie mam zbyt wiele czasu, aby oglądać jego mecze na żywo. Staram się natomiast rozmawiać z nim na bieżące tematy siatkarskie, analizować i jak najwięcej mu podpowiadać. Wiem, że wiele zależy jednak od tego, jak on do tego podejdzie. Jeśli będzie to dla niego pasją i wykaże się ambicją, mam nadzieję, że w przyszłości także będzie grał w siatkówkę i spełniał swoje marzenia.

WYWIAD Z ALEKSANDREM ŚLIWKĄ – II CZĘŚĆ (KLIKNIJ PONIŻEJ)

Jak wspominasz powitanie cię przez mieszkańców Jawora po mistrzostwach świata?
Było to bardzo miłe i jednocześnie zaskakujące. Zobaczenie tylu ludzi zgromadzonych w hali w Jaworze, którzy chcieli podziękować drużynie i mi za zdobycie złotego medalu, było dla mnie niemałym szokiem. Doświadczyłem wielu życzliwości i prezentów. Kibice składali także podziękowania moim rodzicom i pierwszym trenerom, więc myślę, że dla nich również było to spore wydarzenie. Uważam, że te podziękowania bardzo im się należały. Ja z kolei raz jeszcze chciałbym podziękować organizatorom tego spotkania, bo była to dla mnie naprawdę fantastyczna niespodzianka.

Pierwszy medal mistrzostw świata zawisł na twojej szyi w 2013 roku, kiedy sięgnąłeś po brąz w mundialu kadetów. Wspomnianą imprezę – pod względem uczuć, jakie towarzyszyły ci w jej trakcie – można w jakikolwiek sposób porównać do ubiegłorocznego turnieju we Włoszech i Bułgarii, gdzie już jako senior odbierałeś złoto?
Młodzieżowe mistrzostwa w tamtym czasie były dla mnie czymś najważniejszym. Czułem wówczas ogromną dumę i radość. Porównując oba turnieje z perspektywy czasu, mistrzostwa seniorów mają oczywiście dużo większą wagę. W 2013 roku, kiedy byłem młodym zawodnikiem i odbierałem wraz z drużyną brązowe medale, było to dla nas jednak całym światem, a to osiągnięcie największym w naszej dotychczasowej przygodzie z siatkówką. Cieszę się, że ta moja krok po kroku się rozwija i mam nadzieję na osiągnięcie jeszcze wielu wysokich celów.

Po meczu ze Stanami Zjednoczonymi na mistrzostwach świata koledzy z reprezentacji dawali ci do zrozumienia, że twoja postawa na parkiecie miała duży wpływ na awans do finału?
Na pewno było mi bardzo miło, że mogłem pomóc chłopakom. Moja rola nie była być może w tym meczu zauważalna, ale starałem się na tyle, na ile mogłem. Wiadomo, że ci bardziej doświadczeni zawodnicy, którzy kreowali grę, byli najważniejsi, więc trzeba im było po prostu trochę pomóc. Świetnie, że wygraliśmy ten mecz, bo był on bardzo ważny w kontekście zdobycia złotego medalu. Cieszę się, że mogłem mieć swój wkład w ten krążek.

W seniorskiej reprezentacji na koncie masz już złoty medal mistrzostw świata. Jak daleko sięgają natomiast twoje ambicje i co jeszcze chciałbyś osiągnąć w biało-czerwonych barwach?
Przede wszystkim chciałbym być w tej reprezentacji, nikt nie ma w niej zagwarantowanego miejsca. Chciałbym znaleźć uznanie w oczach trenera Vitala Heynena. W zespole panuje wspaniała atmosfera i dobrze nam się ze sobą pracuje. Jest to rewelacyjny czas, aby rozwinąć się sportowo i jestem w gronie ludzi, którzy wiedzą, czego chcą, mają wspólny cel i proszę mi uwierzyć, że to wspaniałe doświadczenie. Wiem, że stać nas na bardzo wiele. Naszym głównym celem są igrzyska olimpijskie, ale w tym roku po drodze są jeszcze kwalifikacje do tej imprezy i mistrzostwa Europy. Cel dalekosiężny jest nam więc dobrze znany. Po drodze są jednak kroki, które musimy postawić, aby tam się zjawić i jestem przekonany, że reprezentacja o nich nie zapomni. Moim marzeniem od dziecka jest występ na igrzyskach olimpijskich i mam nadzieję, że wkrótce się ono spełni.

Kiedy po mistrzostwach świata w 2014 roku rozmawiałem z Łukaszem Kadziewiczem, stwierdził on wówczas, że Polska to innymi słowy Volleyland. Zważając na doping kibiców podczas meczów reprezentacji czy w PlusLidze, zgodzisz się z tezą, że obecnie żyjemy w fazie Volleylandu 2.0?
Bardzo bym sobie życzył, aby siatkówka była jeszcze bardziej popularna i zostało to w jak najlepszy sposób wykorzystane. Reprezentacja siatkarzy to pierwsza drużyna w historii naszego kraju, która obroniła tytuł mistrzów świata. Atmosfera w halach podczas meczów w PlusLidze czy spotkaniach międzynarodowych jest w Polsce fantastyczna. Siatkówka kojarzy się z byciem kulturalnym, dobrą zabawą, a nie z przemocą czy wyzwiskami. Negatywne zdarzenia można policzyć na palcach jednej ręki. Do hal mogą spokojnie przychodzić całe rodziny, świetnie się bawić, bo nasza gra jest szybka i widowiskowa. Myślę, że zalet siatkówki jest wiele, dlatego chciałbym zachęcić wszystkich, aby mocniej zainteresowali się tym sportem.

WYWIAD Z ALEKSANDREM ŚLIWKĄ – III CZĘŚĆ (KLIKNIJ PONIŻEJ)

Jakie czynniki zadecydowały o twojej decyzji, aby w ubiegłym roku przenieść się z Asseco Resovii Rzeszów do ZAKSY Kędzierzyn-Koźle?
ZAKSA jest zespołem, który od paru lat walczy o najwyższe cele w Polsce i Europie. Zdobyła dwa mistrzostwa kraju w przeciągu ostatnich trzech lat. Drużyna, który sięgnęła po te medale, jest na dobrą sprawę nienaruszona. Chciałem więc dołączyć do ekipy, która walczy o trofea. Drugim ważnym czynnikiem był na pewno trener Andrea Gardini, z którym wcześniej świetnie mi się pracowało w Olsztynie. Można powiedzieć, że odbudował mnie po roku w Rzeszowie, który spędziłem głównie na ławce rezerwowych. Nie grałem dużo, a dla młodego zawodnika takie stracenie rytmu jest trudne. Kiedy pojawiła się więc okazja, aby dołączyć do trenera Gardiniego, to wiedziałem, jak będzie wyglądać praca w ZAKSIE, czego będzie ode mnie oczekiwał i nie szedłem tam w ciemno. Byłem przekonany, że to dobry ruch.

W tym sezonie PlusLigi ZAKSA może pochwalić się kapitalnym bilansem – 14 meczów i 14 zwycięstw. Twoim zdaniem kędzierzynian stać na zakończenie rozgrywek bez jakiejkolwiek porażki?
Przede wszystkim na koniec sezonu chcielibyśmy cieszyć się ze złotego medalu – to jest najważniejsze. Wszystko, co dzieje się po drodze, zbliża nas na razie do sukcesu. Nie myślimy natomiast o seriach czy przejściu sezonu bez porażki. Obecnie skupiamy się także na Pucharze Polski, który zbliża się wielkimi krokami (rozmowa przeprowadzona przed ćwierćfinałem z PGE Skrą Bełchatów – przy. red.). Uczestniczymy też w Lidze Mistrzów, w której przydarzyły nam się dwie porażki. Nasza sytuacja jest zatem trudna, ale walczymy do końca. Na każdym z trzech frontów staramy się z całych sił.

Ze wspomnianym wcześniej przez ciebie Rzeszowem łączą cię nie tylko występy w Asseco Resovii, ale również uczelnia. Na Wyższej Szkole Informatyki i Zarządzania obroniłeś na piątkę pracę licencjacką na temat zasad żywienia i przygotowania hoteli dla siatkarzy w trakcie sezonu ligowego.
Chciałbym podziękować mojemu promotorowi i dziekanowi, który pomógł mi wybrać temat – tak, aby był on związany z moją profesją i tym, czego się uczyłem podczas trzech lat w Rzeszowie. Wszystko udało się połączyć w taki sposób, że wyszła z tego super praca. Siłą rzeczy miałem dużą wiedzę na ten temat, więc obrona przebiegła w miłych okolicznościach.

Pomysł, aby rozpocząć studia, urodził się tylko w twojej głowie czy sugerowali ci to twoi najbliżsi?
Muszę szczerze przyznać, że gdyby nie moja mama, na pewno nie udałoby mi się obronić licencjatu. Przede wszystkim najtrudniejsze były początki. Myślę, że wszyscy studenci wiedzą, że pierwszy rok jest na swój sposób przełomowy i jeśli uda się go przetrwać, potem jest dużo łatwiej. Wcześniej próbowałem rozpocząć studia na innej uczelni, w Warszawie. Wtedy brakowało mi jednak trochę czasu i motywacji. Przy napiętym terminarzu trzeba naprawdę mocno się postarać, aby pogodzić zawodowy sport ze studiami. Udało mi się w Rzeszowie i jestem bardzo wdzięczny uczelni, która umożliwiła mi studiowanie indywidualnym tokiem nauczania. Dzięki temu mogłem zaliczać przedmioty i obronić pracę licencjacką. Kontynuuję naukę i staram się o stopień magistra.

Twoją dziewczynę, Jagodę, podobnie jak ciebie wiele łączy z siatkówką, a dokładniej z plażową odmianą tego sportu. Wasze pierwsze spotkanie również nastąpiło w siatkarskich okolicznościach?
Siatkówka plażowa jest moim hobby i w wolnych chwilach lubię w nią pograć. Poznaliśmy się dobrych kilka lat temu, był to jakiś turniej młodzieżowy. Między nami być może nie od razu zaiskrzyło, ale widzieliśmy się dosyć często przy okazji tego typu wydarzeń. Z biegiem czasu poznawaliśmy się coraz lepiej, aż w końcu zostaliśmy parą.

Rozmawiał Dawid Foltyniewicz

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Aleksander Śliwka: Gdyby nie moja mama, na pewno nie udałoby mi się obronić licencjatu [ROZMOWA] - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24