Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Andrzej Stękała: Mam szczęście. Małysz i Stoch mi pomagają

Rozmawiał Łukasz Madej
W swoim debiutanckim sezonie Pucharu Świata Andrzej Stękała (AZS Zakopane) zdobył 105 punktów w 19 startach i zajął 34. miejsce
W swoim debiutanckim sezonie Pucharu Świata Andrzej Stękała (AZS Zakopane) zdobył 105 punktów w 19 startach i zajął 34. miejsce Fot. Andrzej Banaś
Rozmowa. - Przełom? W Zakopanem nabrałem pewności, że naprawdę dużo potrafię - mówi Andrzej Stękała, 20-letni skoczek narciarski z Dzianisza, który był odkryciem sezonu.

- Na ulicach Polacy już Pana rozpoznają?

- Ostatnio miałem taki przypadek, że kiedy byłem w sklepie, podeszła do mnie pani, żeby zrobić sobie zdjęcie. Ale jakoś bardzo, bardzo rozpoznawalny to jednak nie jestem. Dotychczasowe osiągnięcia na to nie pozwalają, jednak będę dążyć do tego, by skakać super, a jeśli tak się stanie, rozpoznawalność przyjedzie z tym w parze.

- Rok temu onieśmielony stanął Pan na podium mistrzostw Polski obok Kamila Stocha. Dziś czuje się Pan kadrowiczem pełną gębą?

- Sytuacja się zmieniła, ale na początku, kiedy kogoś poznajemy, nie od razu przecież stajemy się jakimiś wielkimi kolegami. Do tego dochodzi z czasem. I tak też było w moim przypadku. Później, kiedy zacząłem już jeździć na Puchar Świata, dogadywać się z innymi kadrowiczami, oni bardzo mi pomogli. Ich wsparcie jest bardzo mobilizujące. Kiedy skakałem gorzej, a to przecież czasem się zdarzało, na wszystkich mogłem liczyć.

- Na mistrza olimpijskiego też?

- Kamil, powiem szczerze, zawsze jest dla mnie napędem. To naprawdę fajnie, że kiedy idę na skocznię, gdzieś tam przybijemy piątkę, mrugnie w moją stronę. Widać, że cieszy go również to, że ja dobrze skaczę.

- Napędza Pana jednocześnie i kolega, i idol?

- Można tak powiedzieć. Kamil jest skoczkiem niesamowitym. Samo to, że ktoś taki wie, kim jest Andrzej Stękała, już mnie motywuje.

- Adam Małysz też wie. W takim razie, który z nich to lepszy zawodnik?

- Nie będę tego oceniać, obydwaj są wspaniałymi ludźmi. Obaj mi pomagają.

- Często podkreśla Pan, jak dużo zawdzięcza Robertowi Matei.

- Tak, bo po Szkole Mistrzostwa Sportowego, w której fajnie współpracowało się z trenerem Sobańskim, kiedy już dostałem się do kadry, właśnie on był takim pierwszym szkoleniowcem, który bardzo mocno mnie wspierał. Mnóstwo pracy wkładał w to, żebym dobrze się spisywał. To taki mój pierwszy supertrener.

- Po skończeniu wieku juniora pewnie pojawiła się myśl: „Jeśli nie kadra, to trzeba będzie iść do normalnej pracy”.

- Tak, było coś takiego, jednak kiedy tylko pojawiły się występy w FIS Cup, a jeszcze będąc w szkole zająłem 18. miejsce, już widziałem, że coś z tego wszystkiego może jednak być. Później, a był to już taki w sumie ostatni dzwonek, czekałem, czy dostanę się do kadry, ale jednocześnie wiedziałem, że jeśli tak się stanie, to będę robić wszystko, żeby dobrze skakać. Na nic innego nie patrzyłem. Ciągle chciałem tylko skakać, skakać i jeszcze raz skakać. Jak widać, to daje dobre efekty.

- Wcześniej w telewizji oglądał Pan kuzynów - braci Miętusów.

- W sumie to od tego zaczęła się moja kariera. Często od nich słyszałem, że fajnie skacze się na nartach. Niesamowicie chciałem tego spróbować. Udało się, i zostało do dziś.

- Policzył Pan, ile przez ostatnie miesiące przemierzył kilometrów?

- Nie, ale zima była naprawdę męcząca. Moja pierwsza aż tak wyczerpująca.

- Czyli teraz jest ulga?

- To trochę ciężkie do opisania, bo z jednej strony rzeczywiście jest uczucie ulgi, że to już koniec sezonu, ale z drugiej - chciałoby się jeszcze więcej. Teraz odpoczywam, jednak niezależnie od tego, jak było trudno, za mną pełno wspaniałych chwil, których za nic nie chciałbym oddać.

- Który moment zapadnie najgłębiej w pamięć?

- Na pewno szczególny był Puchar Świata w Zakopanem. To nie do zapomnienia, ale nie tylko ze względu na miejsce, jednak także dlatego, że to właśnie tam nabrałem pewności, że potrafię bardzo dobrze skakać. Wsparcie od kibiców, trenerów, całego sztabu oczywiście bardzo mi w tym pomagało.

- Był Pan zaskoczony rezygnacją Łukasza Kruczka?

- Byłem, bo wiedziałem, że Łukasz, choć generalnie jako zespół mieliśmy troszkę słabszy sezon, jest takim trenerem, który będzie chciał wszystko naprawić. Cóż, rozstał się z nami jako szkoleniowiec, ale myślę, że nadal będzie nas obserwować.

- Nowy sezon będzie dla Pana jeszcze lepszy?

- Za mną dużo nauki, ale to nie tak, że w przyszłym już muszę nie wiadomo jak skakać. Na pewno będę jednak robić wszystko, żeby być lepszym. Zresztą, jestem pewny, że mogę taki być. I nie zamierzam zwracać uwagi na to, co będą mówić ludzie. Jeśli będzie szło mi gorzej, będą na mnie najeżdżać, mówić, że się wypaliłem, ja się nie poddam. Będę walczyć do samego końca. I dopóki nie skończę ze skokami, chcę się nimi cieszyć.

- Na urlop gdzieś Pan się wybierze?

- Na razie plan jest taki, żeby odpoczywać w domu, ale zobaczymy... Może gdzieś uda się wyjechać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Andrzej Stękała: Mam szczęście. Małysz i Stoch mi pomagają - Dziennik Polski

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24