Boks. Ward znokautował Kowaliowa. Duże kontrowersje wokół walki na szczycie wagi półciężkiej

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Ward (z prawej) pokonał Kowaliowa
Ward (z prawej) pokonał Kowaliowa AP/EASTNEWS
Po kontrowersyjnej porażce na punkty w listopadzie ubiegłego roku Siergiej Kowaliow (30-2-1, 29 KO) znów stanął naprzeciw Andre Warda (32-0, 16 KO). Starcie dwóch najlepszych pięściarzy świata kategorii półciężkiej znów przyniosło jednak wiele dyskusji. Po wyrównanych siedmiu rundach w ósmej Amerykanin znokautował "Krushera". Problem w tym, że kończące pojedynek ciosy lądowały poniżej pasa.

Pierwsze starcie wygrał "S.O.G." - sędziowie zgodnie punktowali 114:113 na jego korzyść, choć leżał na deskach i wielu ekspertów widziało zwycięstwo Kowaliowa. W rewanżu Rosjanin był mocno zmotywowany. Zaczął mocno i przez prawie cały pojedynek punktował Warda lewym prostym, zadawał też więcej ciosów. Amerykanin dla odmiany stawiał na pojedyncze "bomby", które robiły wrażenie na przeciwniku.

Po siedmiu rundach trudnej do punktowania walki dwóch sędziów widziało prowadzenie Warda (67:66), jeden Kowaliowa (68:65). Ich karty nie były jednak potrzebne. W ósmej odsłonie "S.O.G." wystrzelił prawym krzyżowym, którym mocno zamroczył Rosjanina. Dzieła zniszczenia dopełniły ciosy na korpus w półdystansie, po których sędzia ringowy Tony Weeks zatrzymał pojedynek. Powtórki pokazały jednak, że część uderzeń Warda lądowała poniżej pasa.

- Nie byłem zamroczony. Mogę bić się z nim nawet teraz. Sędzia przerwał walkę po ciosach poniżej pasa. Zupełnie nie zwracał uwagi na jego faule. To był lepszy pojedynek niż ten z listopada. Do przerwania walki wygrałem więcej rund. Chciałbym zmierzyć się z Wardem jeszcze raz i skopać mu tyłek - skomentował przed kamerami HBO "Krusher". - To świetny zawodnik, ale jestem sprytniejszy i przechytrzyłem go w ringu. Jak myślicie, zasłużyłem na miano najlepszego pięściarza bez podziału na kategorie wagowe? - pytał Ward, nie komentując ciosów poniżej pasa. - Co dalej? Może powalczę o kolejne tytuły w wadze junior ciężkiej - dodał Amerykanin, który obronił pasy WBA Super, IBF i WBO.

Wcześniej na gali w Las Vegas doszło do innej kontrowersji. Przed walką wieczoru w Mandalay Bay do ringu weszli niepokonani wcześniej Guillermo Rigondeaux (18-0, 12 KO) i Moises Flores (25-1, 17 KO). Po ostrym początku Meksykanina w końcówce pierwszej rundy "Szakal" doszedł do głosu. Problem w tym, że faulował - jedną ręką przytrzymywał głowę Floresa, drugą bił. Gdy sędzia chciał wkroczyć między zawodników upominając Kubańczyka, zabrzmiał gong, a ułamek sekundy później Rigondeaux trafił rywala potężnym lewym sierpowym. "Chucky" padł, a sędzia i przedstawiciele Komisji Sportowej Stanu Nevada długo nie potrafili zdecydować, jakim werdyktem zakończyć walkę.

Jeśli cios po gongu był zamierzony, Rigondeaux powinien przegrać przez dyskwalifikację. Jeśli nie, walka powinna zostać uznana za nieodbytą (no contest). Uznano jednak, że uderzenie Kubańczyka było prawidłowe, dzięki czemu wygrał przez KO. Dodatkowy niesmak wzbudza fakt, że Flores mógł... symulować, by "dostać" wygraną przez dyskwalifikację. O to oskarżył go komentujący walkę dla brytyjskiej SkySports były mistrz świata dwóch kategorii wagowych Paul Malignaggi. Jeśli Meksykanin faktycznie udawał znokautowanego, trudno współczuć mu niesprawiedliwej decyzji.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24