Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Cracovia. Rafael Lopes: Nie oglądam piłki nożnej

Justyna Krupa
Andrzej Banaś
- Kiedy pojawiła się propozycja przejścia do Cracovii, coś mi mówiło: idź! Może mogłem jeszcze czekać na inne oferty, ale powiedziałem sobie: czuję, że to będzie to - wyznaje Rafael Lopes, portugalski piłkarz „Pasów”.

- Ledwo trafił pan do Cracovii, a już ma na koncie trzy strzelone gole. Świetnie się pan przywitał z nowym klubem. W Portugalii od dawna nie zdobywał pan bramek tak regularnie.
- W Cracovii stwarzamy sobie dość sporo okazji podbramkowych. Dlatego jest mi łatwiej strzelać. W moim ostatnim sezonie w Portugalii tak nie miałem. To było zdeterminowane stylem gry zespołu, broniliśmy się przed spadkiem z ligi. Takie detale ostatecznie o wielu sprawach decydują - to, jak wiele okazji do oddania strzału masz średnio w trakcie meczu. W mojej nowej drużynie dobrze pracujemy w ofensywie i dla mnie - jako napastnika - to jest korzystne. Kiedy pojawiła się propozycja przejścia do Cracovii, coś mi mówiło: idź! Może mogłem jeszcze czekać na inne oferty, ale powiedziałem sobie: nie, czuję, że to będzie to!

- Pan błyskawicznie zaaklimatyzował się w nowej lidze. Tymczasem wielu portugalskich piłkarzy, nawet mających ciekawe CV, nie jest się w stanie przystosować do realiów polskiej ekstraklasy. Ze Manuel w Wiśle zupełnie się nie sprawdził, podobnie pański były klubowy kolega Salvador Agra w Legii Warszawa. Ponoć powoli żegna się już ze stołecznym klubem.
- Myślę, że dobrze nastawiłem się psychicznie przed przyjazdem do Polski. Przygotowałem się mentalnie. Już kilka lat temu miałem propozycję gry w polskiej lidze, potem była oferta z Wisły Kraków, ostatnio był też temat Jagiellonii Białystok. Wiedziałem więc na co się piszę, że to wymagająca liga, niełatwa do gry pod względem fizycznym. Nie mówię, akurat nasza drużyna gra dobry futbol. Ale sporo drużyn w lidze nastawia się bardziej na walkę. Poza tym, trener Michał Probierz bardzo mi pomaga w tym, bym robił postęp.

- Może istotną rolę odgrywa też to, że pan akurat dobrze zna angielski. Wielu zawodników z Portugalii ma w Polsce problemy przez barierę komunikacyjną. Jak wspomniany wcześniej Ze Manuel.
- Akurat znam Ze Manuela. Na jakiej pozycji on miał grać w Wiśle? Napastnika?

- Raczej na skrzydle, ale wiele sobie nie pograł, bo kompletnie się nie odnalazł w polskich warunkach.
- Ale to, jeśli się nie mylę, był jego pierwszy zagraniczny klub, spoza Portugalii, prawda? No właśnie. Takie rzeczy są istotne. Dla mnie pierwszą zagraniczną przygodą była gra na Cyprze. I na początku było mi ciężko się przystosować. A co do Agry, to dobrze się znamy, razem graliśmy dość długo. Czasem gadamy, nawet nie wiedziałem, że ma w Warszawie problemy. Ale przecież są przykłady udanych karier Portugalczyków w Polsce. Wystarczy wspomnieć Pedro Tibę, którego też dobrze znam, Joao Amarala - również z Poznania. Nie mówiąc już o braciach Paixao. To wszystko moim zdaniem jest kwestią tego, jak podchodzisz do tego wyzwania, jakim jest gra w polskiej lidze. Można wyliczać negatywne przykłady, ale można też skoncentrować się na tych zawodnikach, którym się udało. I ja wolę spoglądać właśnie na nich i chcę być jednym z nich.

- Na pewno pan dobrze sobie radzi w kontrataku, a to ważne w polskiej lidze. Chyba rzeczywiście ekstraklasa była panu pisana.
- Myślę, że teraz i w przeszłości mogłem liczyć na oferty z Polski, bo mam konkretną charakterystykę, jako zawodnik, która pasuje do polskiej ekstraklasy. Tak to sobie tłumaczę. Bo przecież - powiedzmy sobie szczerze - mój poprzedni sezon nie był dla mnie, jako napastnika, najlepszy. A mimo to dostałem kilka ofert z Polski, z dobrych klubów.

- Generalnie ofensywa Cracovii przeszła sporą przebudowę po poprzednim sezonie. To dlatego na początku zespół miał problemy i błyskawicznie odpadł z europejskich pucharów?
- W eliminacjach Ligi Europy mieliśmy sporo pecha. Stworzyliśmy sobie naprawdę sporo sytuacji podbramkowych w tym dwumeczu. Gdybyśmy je wykorzystali, awans byłby nasz. Ale OK, taki jest futbol. Prawdą jest, że po poprzednim sezonie z zespołu odeszli niektórzy ważni gracze, a w ich miejsce przyszło kilku nowych. Ale nowi zawodnicy to nowa mentalność i nowe możliwości.

- Może najistotniejsze dla „Pasów” było odejście Airama Cabrery, którego jednak pan stara się umiejętnie zastąpić. Robi pan to nie tylko za pomocą strzelonych goli, ale chyba również poprzez wywieranie mentalnego wpływu na zespół?
- Samego Airama nie znałem, tylko z relacji kolegów. Z tego, co wiem, był jednak zawodnikiem nastawionym na dobro drużyny, bardzo zespołowo grającym. Dla mnie też zawsze drużyna jest na pierwszym miejscu. Myślę, że to nas akurat z Airamem by łączyło. Kiedy zawodnicy koncentrują się przede wszystkim na interesie zespołu, a dopiero potem na własnym, to jest to pierwszy ważny krok do zwycięstwa.

- W dotychczasowej karierze największy sukces odniósł pan jednak nie ze swoimi klubowymi drużynami, ale z reprezentacją Portugalii U-20. Osiem lat temu sięgnęliście po wicemistrzostwo świata, a w finale pańska ekipa miała okazję zmierzyć się z Brazylią z takimi późniejszymi gwiazdami, jak Philippe Coutinho czy Casemiro.
- Nigdy tego turnieju nie zapomnę. To był najważniejszy moment w mojej dotychczasowej karierze piłkarskiej. Gra dla swojego kraju, w dodatku na mistrzostwach świata, to coś niezwykłego. Dla mnie to było fantastyczne. Wprawdzie przegraliśmy złoto z Brazylią, ale mało kto się spodziewał, że dotrzemy aż do finału. Nie mieliśmy wtedy znanych nazwisk w składzie, tylko kilku graczy występowało wtedy w najwyższej klasie rozgrywkowej w swoich klubach. A tymczasem wyeliminowaliśmy Argentynę z Erikiem Lamelą czy Francję z Antoine Griezmannem w składzie. A w drodze do finału nasz golkiper nie wpuścił ani jednej bramki. Dopiero w finale straciliśmy trzy gole. Ale to był naprawdę ważny turniej dla każdego z nas. Pamiętam, że lokalni fani z Kolumbii w finale bardzo nam kibicowali, chcieli naszego zwycięstwa. Z trybun niosło się „Portugalia, Portugalia”. Czuliśmy się, jakbyśmy grali u siebie. Wprawdzie nie mieliśmy w składzie Casemiro, Coutinho czy Danilo, ale naprawdę byliśmy zespołem.

- To były początki kariery. Teraz myśli pan już chyba również o tym, co po karierze, bo ponoć starał się pan już o licencję trenerską, przynajmniej tę z pierwszego poziomu.
- Egzaminy już zdałem, zajęcia zaliczyłem. Teraz muszę jeszcze zaliczyć praktykę. Już prosiłem w klubie o pozwolenie, bym mógł to zrobić tutaj, w Krakowie. Będę potrzebował kogoś w rodzaju promotora, więc zapytałem trenera Michała Probierza, czy by się zgodził nim zostać. To musi być osoba, która może ci doradzić, gdybyś miał odnośnie czegoś wątpliwości. Ale nie jestem jeszcze pewien, czy naprawdę będę chciał być trenerem po zakończeniu piłkarskiej kariery. Może być tak, że za dwa lata pomyślę, że chcę jednak robić coś innego. Jak dotąd mam zerowe doświadczenie w tym względzie. Dopiero będę musiał się sprawdzić w trakcie tych praktyk.

- Gdyby jednak postawił pan w przyszłości na karierę trenerską, co mógłby pan zaczerpnąć z warsztatu trenerskiego Michała Probierza?
- Jeśli kiedyś rzeczywiście zacznę działać w roli trenera, będę się starał się sięgnąć po coś z warsztatu każdego szkoleniowca, z którym dotąd pracowałem. Bo każdy ma swoją własną trenerską tożsamość. Ja też będę musiał taką własną tożsamość, własny sposób pracy stworzyć. Tu nie da się po prostu skopiować wszystkich zachowań, zastosować „kopiuj - wklej”. Ale można się inspirować. Od trenera Probierza oczywiście również warto byłoby coś zaczerpnąć - np. z tego, jak rozmawia z zawodnikami. I - jak już kiedyś wspomniałem - ten szkoleniowiec naprawdę myśli dużo o detalach.

- Podobno kiedyś zwracał uwagę nawet na taktyczne wykorzystanie sposobu pracy chłopców do podawania piłek.
- Czasem myśli nawet o takich podstawowych sprawach, na które zawodnik w piłce seniorskiej normalnie już nie zwraca uwagi. O takich rzeczach, jak to, jak ustawisz stopę nogi postawnej przed oddaniem strzału czy przed podaniem. My, piłkarze na tym poziomie, nie zastanawiamy się już nad takimi detalami, robimy pewne rzeczy nawykowo. A tymczasem jeśli poprawisz te drobne rzeczy, to odczujesz różnicę. Może nie w tym samym tygodniu, może nie w najbliższym meczu, ale skorzystasz na tych zmianach. Wiadomo, pewnie jako czternastolatkowie czy juniorzy pracowaliśmy nad takimi rzeczami, ale wracanie do takich detali w piłce na poziomie ekstraklasowym jest fantastyczną sprawą.

- Pod warunkiem, że piłkarze cierpliwie słuchają takich uwag. Można sobie wyobrazić, że ktoś mógłby zareagować irytacją, myśląc: ja tu od 10 lat gram w ekstraklasie, a trener mi nagle wymyśla, że mam zmieniać nawyki przy strzale! Bywają takie przypadki.
- Jasne, ale jeżeli ktoś ma takie podejście, to nigdy nie zrobi postępu w swoim życiu. To tak jakbyś pracował w wielkiej firmie czy korporacji - jeśli nie będziesz chciał nad sobą pracować, to cię w końcu zwolnią. Tak samo my, piłkarze powinniśmy nad sobą pracować. Nawet taki Michal Pesković, w wieku 37 lat może się czegoś wciąż nauczyć. Trzeba jednak mieć odpowiednią do tego mentalność i otwarty umysł.

- Jak ktoś w przyszłości myśli o pracy trenerskiej, jak pan, to tym bardziej musi mieć takie podejście. Sporo takich detali dotyczących futbolu pewnie musiał pan opanować przy okazji tego egzaminu, który pan zdawał?
- Pierwszy poziom trenerski w Portugalii nie jest aż tak trudny do zaliczenia. Przygotowaliśmy się trochę z wiedzy o fizycznym przygotowaniu piłkarzy, było nieco wiedzy typowo medycznej. Ale były też drobiazgi w stylu, jak szeroka i wysoka jest bramka na boisku. Pewnie podobnie jest w Polsce, ale z taką licencją najniższego szczebla można w Portugalii trenować maksymalnie zespół dwunastolatków. W ramach egzaminu musieliśmy też wymyślić, zaprojektować i pokazać na boisku jakieś ćwiczenie np. doskonalące strzały. Muszę przyznać, że nie było to bardzo trudne. O kolejnym poziomie na razie nie myślę, bo żeby otrzymać następną licencję musiałbym już poświęcić dwa, trzy tygodnia na pobyt na zgrupowaniu, a to podczas piłkarskiego sezonu byłoby niemożliwe.

- Jeśli tak mocno zainteresował się pan trenerską tematyką, musiał pan na swojej drodze spotkać naprawdę inspirujących szkoleniowców. Który miał na pana największy wpływ?
- Przede wszystkim miałem okazję pracować z obecnym szkoleniowcem FC Porto, Sergio Conceicao. Gdy chodzi o sprawy boiskowe potrafił być bardzo ostry, twardy. Poza boiskiem już nie miał tak agresywnego stylu bycia. Poza boiskiem był człowiekiem, z którym można było normalnie pogadać. Ale na boisku już nie oglądał się na ciebie, tylko na dobro drużyny. To było dla niego kluczowe. Z kolei Jorge Simao, z którym pracowałem w GD Chaves i Boaviscie, to taki bardziej typ „trenera-filozofa”. Przygotowywał nas do meczów bardziej jak trener mentalny, taki coach, niż jak szkoleniowiec. Natomiast trzeci trener, który miał na mnie spory wpływ to Miguel Leal. Spotkałem go w FC Penafiel, w tamtym sezonie, w którym strzeliłem 13 goli. On nie miał takich agresywnych, sugestywnych przemówień jak tamci dwaj poprzedni. Ale bardzo mi pomógł. Zanim go spotkałem, miałem swój styl gry, którego się trzymałem. Kiedy zacząłem z nim pracować, powiedział mi bez ogródek: Rafa, zmienisz swój sposób gry. „Ale trenerze - przekonywałem - przecież od tylu lat już tak gram, to mi pasuje”. A on mi na to: teraz zmienimy to, jak poruszasz się po boisku. I dzięki jego pomocy strzeliłem w pół roku kilkanaście goli.

- Na czym dokładnie ta zmiana polegała?
- Nauczyłem się wykorzystywać wolne przestrzenie na boisku. Wcześniej zwykle oczekiwałem od kolegów piłki do nogi. On nauczył mnie lepiej korzystać z podań na wolne pole. Mówił: musisz Rafa nauczyć się być gotowym na grę z kontrataku.

- Pewnie ta właśnie umiejętność szczególnie przyda się panu w ekstraklasie. A książki o trenerskim fachu pan chętnie czyta albo ogląda programy na ten temat?
- Szczerze? Ja prawie w ogóle nie oglądam piłki. Taka prawda. Nie to, że jej nie lubię. Po prostu nie jestem typem faceta, który przychodzi do domu, rzuca się na sofę i ogląda mecz w TV. Jasne, czasem obejrzę takie hity jak starcie Benfiki ze Sportingiem czy Realu z Barceloną. Ale na co dzień wolę pograć z moimi dziećmi w piłkę pod domem. Na palcach jednej ręki mogę też policzyć, na ilu meczach ostatnio w ogóle byłem dla przyjemności jako widz na stadionie. Kocham futbol, ale kocham grać w piłkę, uprawiać ten sport. Niekoniecznie oglądać. Za to uwielbiam spędzać czas na treningach, to moja pasja. Kiedy przychodzę na trening, czuję się, jakby znowu miał 20 lat.

- Zdarzają się piłkarze, którzy otwarcie przyznają się, że nie oglądają futbolu, choć nie wszystkim się to podoba.
- Inna sprawa, że akurat teraz trochę więcej oglądam piłki w TV, bo staram się dowiedzieć co nieco o ekstraklasie. Sprawdzam, jak dana drużyna w ekstraklasie broni itd. Nie chodzi jednak o to, że włączam telewizor, bo mam ochotę obejrzeć jakiś mecz. Chcę po prostu uzyskać pewne informacje, by nad sobą pracować jako zawodnik. Oglądam, by wiedzieć, jak tych rywali pokonać. Generalnie jednak zamiast oglądać telewizję, wolę wyjść na spacer po Krakowie z rodziną.

- Miał pan, jak dotąd, czas na odkrywanie ciekawych zakątków miasta?
- Ostatnio spędziłem chyba ze trzy godziny w Wieliczce, to naprawdę piękne miejsce. Chciałbym się też poznać jakieś miejsca związane z Janem Pawłem II. W Portugalii wielu ludzi kocha waszego papieża. Mają w domach jego portrety, figurki. Słyszałem, że niedaleko Krakowa jest miejsce, gdzie się urodził. Wadowice? Właśnie, chętnie bym się tam wybrał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Cracovia. Rafael Lopes: Nie oglądam piłki nożnej - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24