Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Daniel Skibiński: Dojrzałem jako zawodnik. Już nie wchodzę do klatki na bijatykę

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Daniel Skibiński
Daniel Skibiński Aga Lein/Babilon MMA
- Kolejną walkę chciałbym już stoczyć o pas - zapowiada Daniel Skibiński, który w sobotę na gali Babilon MMA 5 w Międzyzdrojach znokautował Giovanniego Melillo w 20. sekundzie. "Skiba" w rozmowie z Tomaszem Dębkiem opowiada też m.in. o tym, co odmieniło jego karierę, treningach z gwiazdami KSW i UFC oraz dietetyce i ścinaniu wagi przez zawodników sportów walki.

Walka wygrana pierwszym ciosem w 20. sekundzie przede wszystkim cieszy, czy lepiej byłoby zebrać trochę więcej materiałów do analizy dla trenerów?
Ja i moi trenerzy jesteśmy bardzo zadowoleni z tego, że udało się skończyć walkę tak szybko. W karierze zdążyłem już stoczyć sporo ciężkich bojów na pełnym dystansie 15 minut. Każda wygrana cieszy. Ale odniesiona w dobrym stylu i przed czasem cieszy chyba jeszcze bardziej. Tym bardziej, że z walk MMA często wychodzi się z kontuzjami. A te przedłużają powrót do klatki. Tym razem jestem gotów na szybki powrót do treningów i podjęcie kolejnej walki.

Jak ważny był to dla pana pojedynek?
Być może nawet najważniejszy w mojej dotychczasowej karierze. To była walka wieczoru gali bardzo dużej organizacji. Z mocnym rywalem, do tego transmitowana w otwartym Polsacie.

Pytam, bo zrezygnował pan dla niego nawet z miesiąca miodowego. Żona nie miała żadnych uwag?
Nie. Raczej nie. (śmiech)

Następna walka będzie już o pas?
Najpierw musi o tym zadecydować organizacja. Jeśli zadeklarują, że chcą już organizować walki o pasy, to oczywiście bardzo chciałbym zmierzyć się z kimś o tytuł mistrza już w następnym pojedynku.

Wśród potencjalnych rywali szybko pojawiło się nazwisko byłego zawodnika UFC Pawła Pawlaka, ale pana obóz jest przeciwko takiemu zestawieniu. Dlaczego?
Wydaje mi się, że jest wielu mocniejszych przeciwników. Aczkolwiek jeśli Paweł wygra następną walkę z mocnym zawodnikiem, to prędzej czy później nasze drogi się skrzyżują. W Babilon MMA jesteśmy dwoma czołowymi zawodnikami naszej kategorii wagowej. Kiedyś do naszej walki pewnie dojdzie.

Babilon MMA to na polskim rynku nowa organizacja. Jak ocenia pan jej szanse na odniesienie sukcesu?
Jestem z tą organizacją od początku jej istnienia. Dokładnie rok przed moją sobotnią walką Babilon MMA zrobiło swoją debiutancką galę, też w Międzyzdrojach. Jeśli chodzi o sprawy organizacyjne, to bardzo ciężko jest się do czegoś przyczepić. Pod względem sportowym widowiska też są bardzo dobre. A to przecież początek, ostatnia gala była dopiero piątą. Z każdą kolejną powinno być jeszcze lepiej. Widoki na przyszłość są bardzo fajne. Czuję się tu świetnie, utożsamiam się z Babilon MMA. Brakuje mi tylko kropki nad „i”, czyli tego pasa. (śmiech)

Walczył w kilku polskich organizacjach, ale też w Niemczech, Austrii, a nawet Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Jak porówna pan dotychczasowe doświadczenia z obecnym pracodawcą?
Wydaje mi się, że Babilon MMA to najlepsza organizacja, dla jakiej do tej pory walczyłem. Porównanie mam, trochę tych organizacji zwiedziłem. Miałem okres w karierze, kiedy nie byłem z żadną związany na stałe, wirowałem od jednej do drugiej. Tym razem podpisałem długoterminowy kontrakt i jestem z tego bardzo zadowolony.

„Długoterminowy”, czyli?
Do końca czerwca 2019. Chyba zostały mi jeszcze trzy walki.

W 2016 roku miał pan rekord 6-5. Skąd wzięły się porażki na początku kariery, a skąd sześć wygranych z rzędu?
Oczywiście nie planowałem, że na początku kariery będę przegrywał. (śmiech) Ale wiele pojedynków brałem z marszu, nie było to przemyślane. Raz się wygrywało, raz nie. Walczyłem też zupełnie inaczej niż teraz. Po prostu wchodziłem do klatki i się biłem, chociaż taktyka była zupełnie inna. Z pierwszym gongiem o niej zapominałem. Zaczynała się bijatyka, jak na ulicy. Od pewnego czasu to się zmieniło. Chyba dojrzałem, zrozumiałem wiele spraw. Podchodzę mądrzej do walk i treningów. To moja recepta na zwycięstwa.

Po pierwszych porażkach miał pan chwile zwątpienia?
Oczywiście. Na szczęście udało się je przetrwać. Otaczam się bardzo życzliwymi ludźmi. Począwszy od żony i rodziny, przez znajomych, trenerów i kolegów z klubu. Szybko wymazywali mi z głowy każdy moment zwątpienia w siebie. Dlatego jestem tu, gdzie teraz jestem.

Skąd w ogóle wzięło się MMA w pana życiu?
Od dziecka trenowałem zapasy. Po kilkunastu latach dosięgnęło mnie jednak dorosłe życie. Zapasy wciąż są w Polsce niedocenianą dyscypliną, trudno je pogodzić z zarabianiem na rodzinę. Musiałem wybierać pomiędzy nimi a normalną pracą. Zdecydowałem się na to drugie, ale brakowało mi sportu. Zacząłem interesować się innymi dyscyplinami, brazylijskim jiu-jitsu i MMA. Z czasem angażowałem się w treningi coraz mocniej. W końcu zdecydowałem, że MMA jest tym, co chcę robić w życiu. Rzuciłem pracę i postawiłem na sport.

W poznańskim Ankosie MMA trenował pan m.in. z Mateuszem Gamrotem, Borysem Mańkowskim i Marcinem Heldem, niedawno w American Top Team na Florydzie miał okazję dzielić salę z wieloma zawodnikami UFC. Jak ocenia pan swoje umiejętności w porównaniu do czołówki?
Myślę, że nie mam się czego wstydzić. Trenowałem m.in. z Colbym Covingtonem [tymczasowy mistrz UFC w wadze półśredniej – red.], wiem jak wypadłem na jego tle. Jestem przekonany, że mogę nawiązać walkę z czołowymi zawodnikami. Nie tylko w Polsce, ale na całym świecie. Wyjazdy do innych klubów to nie tylko fajna przygoda. Dodają też dużo wiary w siebie. Dzięki wizycie na Florydzie wiem, że poziom mistrza UFC wcale nie jest tak odległy jak się wydawało.

Poza startami w MMA jest pan też dietetykiem. To pomaga w karierze? Nikt nie zadba o pana tak dobrze jak pan sam?
To na pewno pomaga. Nawet nie pod kątem tego, że nie muszę się kimś wyręczać, ale samej wiedzy. Wydaje mi się, że wiem dużo na ten temat. Wykorzystuję to głównie do własnych potrzeb, ale mam też klientów, których prowadzę. To głównie sportowcy, chociaż są też osoby z zewnątrz.

Co jako dietetyk sądzi pan o ścinaniu wagi przed walkami? Czasem kończy się to tragicznie, bywają nawet ofiary śmiertelne.
Ekstremalne sytuacje, kiedy ktoś doprowadza się do ciężkiego stanu albo nawet umiera, wynikają z niewłaściwego ścinania wagi. Głupoty i zlekceważenia tego procesu. Ale jeśli ma się jakiekolwiek pojęcie albo pomoc osoby, która zna się na rzeczy, zbijanie wagi jest bezpieczne. Choć nie mówię, że zdrowe. Nagła utrata masy ciała, nawet z pomocą najlepszych specjalistów, nie jest procesem prozdrowotnym dla organizmu. Kwestia jest taka, na ile uda się zminimalizować jego straty.

Azjatycka organizacja One Championship zabroniła zawodnikom ścinania wagi. Przed walkami muszą przejść testy moczu, które sprawdzają czy są odpowiednio nawodnieni. To dobry pomysł?
Jestem za tym, żeby w ogóle nie ścinać wagi. Moim zdaniem to najgorszy element naszego sportu. Gdyby wszyscy zadeklarowali się, że nie zbijają wagi, albo ważenie odbywało się tuż przed galą, można byłoby zaoszczędzić trochę zdrowia zawodników. A ono jest przecież najważniejsze.

Rozmawiał Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Daniel Skibiński: Następną walkę chciałbym stoczyć o pas

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Daniel Skibiński: Dojrzałem jako zawodnik. Już nie wchodzę do klatki na bijatykę - Portal i.pl

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24