Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Fatamorgana na pustyni - wspomnienie o Januszu Wójciku

Robert Zieliński
Janusz Wójcik
Janusz Wójcik Fot. Grzegorz Jakubowski / Polskapresse
Co widziała cała Polska przed odebraniem Legii mistrzostwa Polski. Jak trener zaginął w Emiratach. Czy Laudrupów było dwóch? Kto kogo wnosił na pokład Tupolewa. Czyli przygody z Januszem Wójcikiem.

Czerwiec 1993 roku. Moja pierwsza rozmowa z Januszem Wójcikiem. Odbyła się bez słów. Byłem młodym dziennikarzem „Sztandaru Młodych”. Cała Polska wrzała z oburzenia po farsie w ostatniej kolejce ekstraklasy, gdy Legia Wójcika wygrała w Krakowie z Wisłą 6:0, a ŁKS z Olimpią 7:1. Warszawa świętowała upragniony, pierwszy od 1970 r. tytuł mistrza Polski, który wkrótce PZPN miał jej odebrać. Wszyscy wiedzieli, że mecze były ustawione, ale dowodów nie było. Cudotwórca Wójcik odzyskał tytuł po 23 latach. Dostałem cynk (od jednej z legend z Łazienkowskiej), że lider Legii i piłkarz, który wcześniej grał w Krakowie, nie byli na ostatnim treningu zespołu Wójcika w stolicy, ale pojechali wcześniej toyotą celiką pod Wawel. Zapewne zwiedzać zabytki.

Dzwonię do „Wuja”. Na stacjonarny, komórek wtedy nie było. Pytam, czy piłkarze P. i J. opuścili ostatni trening Legii i czy pojechali wcześniej do Krakowa? Kilkanaście sekund ciszy i trzask odkładanej słuchawki. Opisaliśmy historię na łamach „SM”. Kilkanaście dni później podczas zjazdu PZPN wiceprezes Ryszard Kulesza wypowiedział słynne słowa „Cała Polska to widziała”, wymachując na mównicy „Sztandarem” z tym artykułem, który był jednym z „dowodów”. PZPN odebrał Legii mistrzostwo Polski.

Tak rozpoczęła się moja znajomość z trenerem Wójcikiem. Idolem młodości. Bo tak pięknie i porywająco, jak jego srebrna drużyna z igrzysk w Barcelonie w meczu z Włochami (3:0) i w finale z Hiszpanią, Polska nie grała już później nigdy. To on stworzył tę drużynę. Był wybitnym, może nie stricte trenerem, ale menedżerem.

Wójcik, mimo tego telefonu, polubił mnie. Może poczuł respekt, bo tyle wiedziałem i go obnażyłem? Gdy wyjechał do Emiratów Arabskich, zaprosił mnie do siebie. Poleciałem na Puchar Świata w wyścigach konnych do Dubaju w 1997 r. Redakcja sfinansowała tę drogą wyprawę, bo miałem zrobić super reportaż o Wójciku w Emiratach. Nie był już trenerem kadry, pracował w klubie, daleko na pustyni. Pociągów i autobusów w Emiratach nie było. Wójcik miał po mnie przyjechać do Abu Zabi i zabrać autem do swego szejkanatu. Nie dotarł. Dzwonię wiele godzin. W końcu ktoś odbiera. „Janusz śpi. Mocno zmęczony jest. Miał po Pana pojechać? Nie dałby rady”. Dzwonię kolejnego dnia. Odbiera Wójcik, umęczony upałami. „Szejk mnie wezwał. Sorry, misiu, nie mogłem jechać. Wyślę po ciebie do Abu Zabi klubowego masażystę. Zadzwoń jutro, to powiem ci, gdzie i kiedy”. Dzwonię, z 20 razy. Głuchy telefon, w końcu ktoś odbiera, mówi, że trener jest zmęczony i nikt nie jest w stanie go dobudzić. W dniu wylotu z Emiratów kręcę jeszcze raz. Trener, zachrypniętym głosem oświadcza, że... nagle musiał wyjechać za granicę i dopiero wrócił.

Ale trenerze, wyrzucą mnie z roboty, kupa forsy w błoto. Skończyło się, jak zwykle u Wójcika, z fasonem. „Spoko młody, napiszesz ekstra reportaż. Pogadamy przez telefon. Co? Nie masz moich zdjęć z Emiratów, a muszą być jutro? Mam znajomego kapitana w LOT. Jutro odbierzesz na Okęciu”. I przyleciały (bo internet to było wtedy science fiction). I to jakie. Wójcik na wielbłądzie, pod palmą, z szejkiem, na tle wieżowca w Dubaju. Za reportaż dostałem nagrodę w redakcji. Uznali, że świetny, nikt się nie zorientował, że zrobiony z Warszawy.

W 1997 r. Wójcik wrócił do Polski jako Mesjasz. Opluwani przez niego działacze PZPN go nie chcieli, ale prezydent Kwaśniewski polecił Dziurowiczowi mianować go selekcjonerem. Telewizja zorganizowała audiotele, w którym kibice wybrali go niemal przez aklamację. Polska od 1982 roku dostawała baty i niby tylko on mógł nas uratować. Dzwonię do „Wuja” po wyborze. „Słuchaj, ale ja tych misiów nie znam. Siedziałem k... kilka lat na pustyni, nie oglądałem ligi. Kogo ja mam powołać? Może zrobisz mi ściągę?”. Zrobiłem. Charakterystyki po 10 najlepszych piłkarzy na każdej pozycji. Jak ostatnio grali, słabe i mocne punkty. Z moja hierarchią. I tak nie słuchał, stawiał głównie na chłopaków z olimpijskiej, a niektórzy byli bez formy. Przegrał eliminacje Euro 2000, choć zremisował z Anglią.

Anegdoty o nim przeszły do legendy. Ustalam z nim jedenastkę roku na świecie. Mylą mu się nazwiska. „W ataku ten, no, Laudrup”. Ale który, trenerze, Michael czy Brian? „To ich k... jest dwóch?”.

Powołał Pan kogoś z Brazylii? „Tak, Nowaka z Flamengo”. Trenerze, ale we Flamengo to gra Piekarski...

Sypią się ludzie na wyjazd kadry do Tajlandii. Dzwonię, kto dodatkowo powołany. „Biorę tego dużego misia z Polonii. Jak on się k... nazywa? Kasztelan!”. Chodziło o Kaliszana. Kasztelan grał w latach 70.

Zawsze było z nim wesoło i rzucał odlotowe teksty. W gazetach nazywaliśmy go „Wujo”, albo „Narodowy”, ale prywatnie „Lokówa”. Gdy go ktoś wkurzył, krzyczał, że za chwilę będzie „rozgrzana lokówka w d... i szary dół”. Także do działaczy PZPN przed meczem w Chorwacją, gdy ś.p. minister Dębski zawiesił zarząd związku.

W Chorwacji mnie ratował z Listkiewiczem, bo byłem „zmęczony” świętowaniem zmian w PZPN. Przemycili mnie śpiącego przez kontrolę paszportową, wnieśli do Tupolewa, tego, który rozbił się pod Smoleńskiem. „Życie z kropką” wojowało z PZPN. Dziurowicz na zjeździe krzyczał, że „piłkarze mają zdjęcia red. Zielińskiego, który zaniemógł w Chorwacji, a on nas zwalnia”. Wójcik zarządził, że żadne zdjęcie nie ma prawa wypłynąć. I nie wypłynęło.

Nikt już nie wie, które jego historie były prawdziwe. Fikcja mieszała się z faktami. Przed wygraną z Bułgarią w Burgas człowiek Wójcika miał się spotkać ze Stoiczkowem, który przyjechał niby na wzgórze motorynką, by zabrać grubą paczkę. Gdy Dziurowicz miał zwolnić Wójcika, jeśli nie wygra z Rosją, rywale zostali tak dobrze ugoszczeni w Polsce, że Hajto zdobył dwa gole. Z kolei rosyjski sędzia, zaślepiony urodą warszawianek, nie zauważył dwóch prawidłowych goli Hiszpanów.

Później trochę się obraziłem na trenera, rozgoryczony akcjami, które zaprowadziły go do Wrocławia (choć to nie on był ojcem korupcji w Polsce, jak wielu by chciało) nie rozmawialiśmy z 10 lat, od jego wyczynów w Świcie, Widzewie. Ale on pytał kolegów, „co u Robercika”, „pozdrówcie Robcia”. Nie potrafię o nim myśleć inaczej niż pozytywnie, z uśmiechem na ustach. To przez tę Barcelonę. Emiraty i Chorwację też.

Robert Zieliński, szef sportu Polska Press

Jerzy Dudek wspomina Janusza Wójcika: Mieliśmy jeździć bolidami F1. Pojeździł tylko trener

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Fatamorgana na pustyni - wspomnienie o Januszu Wójciku - Portal i.pl

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24