Jakub Jamróg: Ze Spartą cel jest jeden – mistrzostwo. Punktujemy na równym poziomie, to główna broń drużyny [ROZMOWA]

Dawid Foltyniewicz
Jakub Jamróg.
Jakub Jamróg. Tomasz Hołod
Rozmowa z Jakubem Jamrogiem z Betardu Sparty Wrocław jest na swój sposób wyjątkowa – bo czasem daleko odbiegająca od żużlowych torów. Wychowanek Unii Tarnów opowiedział nam o swoich pasjach – nurkowaniu, podróżowaniu czy działalności w ochotniczej straży pożarnej – ale także m.in. o jeździe w Argentynie czy zainteresowaniu historią Stadionu Olimpijskiego.

11 punktów z bonusem w meczu z forBET Włókniarzem Częstochowa to najlepszy prezent urodzinowy, jaki mogłeś sam sobie sprawić?
Nie tylko na urodziny, ale także Dzień Ojca. Skupiałem się jednak przede wszystkim na meczu, a przy okazji zdarzyła się sytuacja ku temu, aby uczcić dobrym występem wspomniane święta.

Kiedy rozmawialiśmy w styczniu, powiedziałeś, że nie chcesz, aby twoja kariera wyglądała jak wykres EKG, lecz by linia cały czas wznosiła się ku górze. Jesteś zatem zadowolony z jej wyglądu w Betardzie Sparcie Wrocław?
W ostatnich spotkaniach wszedłem na taki poziom, który chciałem osiągnąć na samym początku pobytu we wrocławskim klubie. Już zimą wiedziałem jednak, że będzie o to trudno. Podczas pierwszych treningów kilka kwestii zadecydowało o tym, że miałem problemy z „wgryzieniem” się w tor na Stadionie Olimpijskim. Nie czułem luzu. Gdybym teraz zdobywał natomiast 10 punktów u siebie i 7 na wyjeździe, nie mógłbym powiedzieć złego słowa, choć oczywiście wiadomo, że im ich więcej, tym lepiej. Szykuje się teraz fajny okres – będę miał nieco więcej wolnego czasu. Negatywny wpływ na moją formę mogły mieć pewne perturbacje w Szwecji. Nie do końca dogadałem się z klubem, oczekiwałem czegoś innego. Myśleli, że będę chłopcem na posyłki i przyjeżdżał na mecze, o których informowali mnie na dwa dni przed nimi. To było działanie na wariackich papierach. Dostanie się z Tarnowa do Szwecji to pod względem logistycznym niełatwe zadanie. Ja z kolei chciałem mieć możliwość wszystko zgrać. Nie uczestniczyłem w zbyt wielu spotkaniach w Elitserien, ale dały mi one nieco w kość.

Mecze w PGE Ekstralidze, w których radziliście sobie bez Macieja Janowskiego lub Taia Woffindena, wygraliście dużą różnicą punktów. Te spotkania pozwoliły wam w jeszcze większym stopniu uwierzyć w siłę zespołu WTS-u?
To była dobra okazja dla nas – zawodników drugiej linii – aby pokazać swoje umiejętności. Maciek i Tai na Stadionie Olimpijskim są praktycznie nieuchwytni. Wiedzieliśmy więc, że drużyna potrzebuje od nas trochę więcej niż zwykle. To na pewno pomogło nam uwierzyć w siebie. Potrafimy punktować na równym poziomie, to główna broń naszej ekipy.

W tym sezonie PGE Ekstraligi twoim partnerem w parze był najczęściej Tai Woffinden. Jak współpracuje ci się z mistrzem świata na torze i poza nim?
Mistrzowsko! Nie może być inaczej. Jeszcze jako junior miałem okazję jeździć w parze z Gregiem Hancockiem. Zarówno w parkingu, jak i na torze z oboma mistrzami współpracowało mi się kapitalnie. Do tej pory nie było ani jednej sytuacji, w której ja czy Tai mieliśmy do siebie jakiekolwiek pretensje. W 90 proc. przypadków to on był z przodu, ale było też kilka sytuacji, kiedy to ja przeciąłem linię mety przed nim. Mistrz świata wie, jak jechać i to świetna sprawa móc mu towarzyszyć.

Stadion Olimpijski podczas tegorocznych meczów w PGE Ekstralidze wypełnia się praktycznie do ostatniego miejsca. Jakie uczucie towarzyszy ci w momencie, gdy słyszysz wsparcie blisko 13 tys. kibiców?
Jest to niesamowite wrażenie. Na stadionie kapitalnie niesie się echo, zwłaszcza wtedy, gdy fani głośno krzyczą „WTS!”. Dobrze słyszymy to nawet wtedy, kiedy pracują motocykle. To dla nas bardzo silne wsparcie. Nigdy wcześniej nie miałem okazji jeździć przy takiej powtarzalności liczby widzów na trybunach. Przy tak dużej publiczności ścigałem się do tej pory okazjonalnie. Bardzo się cieszę, że duże miasto, jakim jest Wrocław, potrafi rozwijać żużel w taki sposób.

We Wrocławiu nie mieszkasz na co dzień, choć spędzasz tu chociażby weekendy przed spotkaniami na Stadionie Olimpijskim. Jak tobie i członkom twojej rodziny podoba się samo miasto?
Na mecz z Włókniarzem po raz pierwszy przyjechałem z rodziną i myślę, że mogło mieć to dobry wpływ na mój występ. Czekaliśmy, aż najmłodszy synek nieco podrośnie, ma obecnie trzy miesiące. Czasu na zwiedzanie miasta nie mam niestety zbyt wiele. Wrocław jednak bardzo mi się podoba. Pamiętam, że gdy przyjeżdżałem tu jeszcze jako junior, czułem duży przeskok w stosunku do miejsca, w którym na co dzień mieszkałem. To klimatyczne miasto. Jest metropolią, ale nie czuć tego tłoku na ulicach, jak np. w Warszawie. Podoba mi się również kompleks Stadionu Olimpijskiego. Interesuję się historią i starsi mechanicy, z którymi pracowałem jeszcze w Tarnowie, pokazywali mi miejsce, w którym przed laty był basen. Słyszałem także, że podczas II wojny światowej bomba zrobiła ogromny lej na wyjściu z pierwszego łuku. To szczerze intrygujące miejsce, w którym czuć ducha historii.

Wspominałeś o swoim najmłodszym synu, Maksymilianie. Jak wiele wysiłku wymaga od ciebie pogodzenie żużlowej kariery z rolą ojca dwóch chłopców?
Mam super żonę, która bierze 90 proc. obowiązków na swoje barki. Jest bardzo wyrozumiała. Jako para spotykaliśmy się jeszcze przed tym, zanim zdałem licencję żużlową. Zna ten sport bardzo dobrze, jest ponadto moim psychologiem. Daje mi także dużą swobodę działania. Czasami wracam do domu i mówię jej, że może wyszedłbym jeszcze na basen albo pobiegać. Nie powie wówczas ani jednego złego słowa, choć po całym dniu jest mocno utyrana. Wie jednak doskonale, że jako sportowiec po prostu tego potrzebuję. Obaj synowie – Wiktor i Maksymilian – są do rany przyłóż, spokojni, łagodni i nie ma z nimi żadnych problemów. Zero krzyku, zero marudzenia. Uczymy ich życia w podróży od najmłodszych lat.

Wraz z żoną zwiedziłeś już kawałek świata. Jakie miejsce w największym stopniu cię zauroczyło?
Jest ich naprawdę wiele. Na początku odwiedzaliśmy poszczególne miasta przy okazji moich zawodów. Kiedy startowałem w Lonigo, dojeżdżaliśmy 50 km do Wenecji. Później pojawiło się nieco więcej środków finansowych, więc odwiedziliśmy m.in. Australię, gdzie widziałem Wielką Rafę Koralową. Innym miejscem, które wyjątkowo mocno utkwiło mi w głowie, jest także Tajlandia. Wcześniej – jeszcze jako kawaler – byłem sam w Argentynie.

Na swój sposób wyjątkowym miejscem dla ciebie jest także zapewne stadion Unii Tarnów, której jesteś wychowankiem. Śledzisz tegoroczne mecze „Jaskółek”?
Terminy spotkań w tym sezonie są porozkładane w taki sposób, że mam możliwość je oglądać. Mieszkam w Tarnowie, co prawda na obrzeżach, ale w najbliższej przyszłości to się nie zmieni, więc cały czas kibicuję Unii. To żużlowe miasto, które żyje tym sportem, czego dowodem jest fakt, że kiedy zrobiłem dobry wynik na Stadionie Olimpijskim, ludzie zagadywali do mnie na ulicy i gratulowali dobrego występu. Ostatnio zaczepiono mnie nawet w kościele. Klęczę, a ktoś szturcha mnie z tyłu i mówi: „Super pojechałeś we Wrocławiu”.

Przed kilkoma laty miałeś okazję ścigać się w indywidualnych mistrzostwach Argentyny. Co skłoniło cię do występów w Ameryce Południowej?
Połączenie dwóch pasji – żużel i podróżowanie. Uważam to za jedną z najlepszych decyzji w moim życiu i bardzo się cieszę, że miałem taką okazję. Chciałem poczuć przygodę, jeszcze jako kawaler zrobić sobie pewnego rodzaju szkołę przetrwania. Godzinami można byłoby o tym opowiadać. Chyba nie ma roku, w którym organizatorzy nie zapraszaliby mnie ponownie. Może uda mi się jeszcze tam pojawić.

Zwykło się uważać, że żużel na świecie raczej się zwija, niż rozwija. Na jakim etapie jest on w Argentynie, patrząc na organizację zawodów, kwestie infrastrukturalne czy liczbę kibiców na trybunach?
Trudno mi powiedzieć. Nie wiem, skąd w Argentynie wzięły się korzenie żużlowe, lecz są one naprawdę spore. Wiem, że Armando Castagna próbował rozwijać tam speedway. Ludzie w tym kraju w ogóle są mocno „zajawieni” na punkcie motosportu. Bardzo popularne są tam wyścigi tzw. midgetów – małych samochodzików. Rywalizacja wygląda podobnie jak na żużlu, sęk w tym, że na torze znajduje się ich więcej. Te zawody ogląda największa liczba widzów, zapewne z uwagi na fakt, że niemal każdy może to uprawiać – wystarczy zespawać sobie autko i wziąć silnik 1.9 z „audicy”. Wracając do żużla, myślę, że w Argentynie jest obecnie pewna stagnacja. Jest tam problem głównie na tle politycznym. Wszędzie na świecie jest jeden główny – kasa. My mamy łatwy dostęp do sprzętu. Tymczasem argentyńscy zawodnicy potrafią sami zespawać sobie ramę, odlać pewne elementy. Tak mocno kochają ten sport, że robią wszystko chałupniczo, na własną rękę.

Podróżowanie nie jest twoją jedyną pasją. W ilu akcjach ochotniczej straży pożarnej brałeś udział w ciągu ostatniego roku?
Dokładnie nie pamiętam, więc konkretnej liczby nie mogę podać, choć mogło być ich sześć czy siedem. W tamtym roku miałem jednak łatwiej, ponieważ niemal cały czas byłem na miejscu, gdy jeździłem jeszcze w Unii Tarnów. Ochotnicza straż pożarna to sprawa bliska mi już od dziecka. Często zdarza się jednak, że otrzymuję SMS-a o pożarze w momencie, gdy jestem poza miastem. Wtedy po całej akcji pytam się chłopaków, jak sobie poradzili. W niektórych miejscowościach chłopcy garną się do gry w piłkę nożnej, z kolei u nas od zawsze była ochotnicza straż pożarna.

Posiadasz również II stopień nurkowania. Jaka chwila w ramach tej aktywności zapadła ci w pamięć?
Cały czas szukam nowych wyzwań, choć nurkowanie na Wielkiej Rafie Koralowej to niesamowite przeżycie. Widziałem jednak pod wodą tyle kolorów, że zaczęło mi się to przejadać. Zacząłem więc nurkować technicznie na Morzu Bałtyckim. Zrobiłem specjalizację wrakowo-morską. Nad naszym morzem panują bardzo trudne warunki, widoczność wynosi często ledwie kilka metrów, trzeba wiązać się specjalnymi linkami. Trzeba uważać na prądy czy inne statki. Jeśli chodzi więc o moją przygodę z nurkowaniem, zaczęło się od ładnych rybek, a skończyło na hardcorze. Mam międzynarodowe papiery, więc niemal w każdym miejscu na świecie mogę nurkować. W planach mam natomiast jaskinie podwodne.

Zaskoczyło cię to, co znajduje się na dnie Morza Bałtyckiego?
W głównej mierze upodobałem sobie Hel. Jest tam sporo pozostałości po II wojnie światowej. Jeżdżę tam co roku i zawsze odkrywam coś nowego. W Zatoce Puckiej jest ok. 40-50 wraków udostępnionych do nurkowania, czyli takich, które są na bezpiecznej głębokości. Ostatnio jeden z nurków zginął podczas nielegalnej próby nurkowania na wraku o nazwie Goya. Nie pamiętam, ile osób na nim zginęło, ale Titanic przy tym to pikuś, choć zrobiło się z tego film i legendę. Na Goi zginęło kilkukrotnie więcej pasażerów.

Jakie osiągnięcie na koniec sezonu 2019 chciałbyś natomiast wyłowić z żużlowego toru?
Z klubem cel jest jeden – drużynowe mistrzostwo Polski. Sam chciałbym z kolei dorównać średniej biegopunktowej z ubiegłego roku (1,742 – przyp. red.), co najmniej się do niej zbliżyć. Zdawałem sobie sprawę, że ten sezon wcale nie musi być łatwiejszy od poprzedniego. Jeśli uda mi się spełnić plany, będę na najlepszej drodze, by pozostać w PGE Ekstralidze, co jest moim głównym indywidualnym celem.

Rozmawiał Dawid Foltyniewicz

Do wrocławskiej rundy Grand Prix pozostały niespełna cztery tygodnie. Dziką kartę na wspomniane zawody otrzymał Maksym Drabik, junior miejscowej Betard Sparty. Walkę z czasem toczy natomiast Tai Woffinden, który wciąż przechodzi rehabilitację po złamaniu łopatki i jednego z kręgów. W niniejszej galerii prezentujemy zawodników, którzy 3 sierpnia na wypełnionym do ostatniego miejsca Stadionie Olimpijskim powalczą o zwycięstwo.

Ich zobaczymy na torze podczas Grand Prix na Stadionie Olimp...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Jakub Jamróg: Ze Spartą cel jest jeden – mistrzostwo. Punktujemy na równym poziomie, to główna broń drużyny [ROZMOWA] - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24