Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Janusz Kupcewicz i jego mundiale, czyli hasło "Polak potrafi" sprawdzało się kiedyś na boisku

Janusz Woźniak
- Nie mam w tych mistrzostwach zdecydowanego faworyta - mówi Janusz Kupcewicz
- Nie mam w tych mistrzostwach zdecydowanego faworyta - mówi Janusz Kupcewicz Tomasz Bołt
Fani piłki nożnej odliczają już dni, a nawet godziny. W najbliższy czwartek, 12 czerwca, rozpoczynają się w Brazylii piłkarskie mistrzostwa świata. W premierowym meczu Brazylia zagra z Chorwacją. Finał odbędzie się 13 lipca. Jakie reprezentacje w nim zagrają, kto będzie się cieszył z mistrzowskiego tytułu? Dzisiaj nie ma odpowiedzi na te pytania. Można mówić o faworytach, ale przecież sport lubi niespodzianki.

Brazylia to kraj kawy, samby i futbolu. Ot, takie brazylijskie znaki firmowe. Na miesiąc jednak Brazylia będzie się kojarzyć tylko z futbolem. Mundial pobudza wyobraźnię setek milionów kibiców na całym świecie. Bilety na poszczególne mecze już wyprzedano. Na czarnym rynku za wejściówkę na mecz otwarcia trzeba zapłacić minimum 200 dolarów, za możliwość oglądania finału na żywo nawet 1000 dolarów.

To jednocześnie będzie kolejny mundial bez udziału polskiej reprezentacji. I bez wstydu, chciałoby się dodać, dla naszych rodzimych kopaczy. Niby powinniśmy się do tego przyzwyczaić, ale jakoś trudno się z tym pogodzić. Pozostają wspomnienia o dwóch trzecich miejscach naszej reprezentacji. Tej Kazimierza Górskiego w Niemczech w 1974 roku i tej Antoniego Piechniczka w Hiszpanii w 1982 roku.

To były czasy, to byli zawodnicy… Hasło "Polak potrafi" sprawdzało się na boisku. Jednym z tych, którzy dostarczali nam tak pozytywnych wzruszeń i emocji, był Janusz Kupcewicz. Jako zawodnik Arki Gdynia, wziął udział w dwóch mundialowych turniejach - w Argentynie w 1978 roku i w Hiszpanii cztery lata później. Z tego ostatniego przywiózł srebrny medal, po zwycięskim 3:2 meczu z Francją, w którym zdobył gola. - Będzie co wnukom opowiadać - mówi.

A już za kilka dni nowe mundialowe rozdanie. Siadamy w fotelach, zapinamy pasy, bierzemy telewizyjnego pilota do ręki. Startujemy 12 czerwca!

***
- Jak się miało tatę i brata piłkarzy - Aleksander i Zbigniew Kupcewiczowie grali niegdyś w Lechii Gdańsk - to Ty byłeś dziedzicznie obciążony futbolem.
- I to od urodzenia. Jeżeli wierzyć rodzinnym przekazom, to już do kołyski wrzucili mi piłkę, a ja podobno wiedziałem, co z nią zrobić. Dwa lata temu powtórzyłem ten manewr z własnym wnukiem Oskarem. Wrzuciłem mu piłkę do kołyski i zobaczymy, czy pójdzie w ślady dziadka.

Z Olsztyna, gdzie mieszkałeś z rodzicami, trudno było chyba ruszyć na światowe piłkarskie szlaki.
- Nie do końca. Właśnie z Olsztyna trafiłem do reprezentacji Polski juniorów, jako 16-latek zadebiutowałem w II-ligowym Stomilu Olsztyn. Kiedy kończyłem szkołę średnią, miałem transferowe propozycje ze wszystkich 16 klubów ekstraklasy. Mogłem grać w Legii, ale oni chcieli wcielić mnie do wojska. Dobre warunki oferował Górnik Zabrze, ale świeżego mazurskiego powietrza nie chciałem zamienić na zanieczyszczone na Śląsku. Wybór padł na Arkę i studia w Gdańsku. Nie żałuję tej decyzji.

- W którym momencie uwierzyłeś, że możesz być reprezentantem Polski, że możesz zagrać na mistrzostwach świata?
- Ja cały czas wierzyłem, że tak się właśnie stanie. Rozwijałem się piłkarsko wręcz modelowo. Reprezentacja juniorów, młodzieżowa, olimpijska, kadra B, aż wreszcie ta najważniejsza pierwsza reprezentacja. A jak byłem w pierwszej reprezentacji, to wierzyłem, że drogę na mundial - razem z kolegami - mam otwartą.

Twój pierwszy mundial to mistrzostwa w 1978 roku w Argentynie. Byłeś wówczas piłkarzem Arki, miałeś za sobą zaledwie dwa występy w dorosłej reprezentacji, a mimo wszystko trener Jacek Gmoch powołał cię do mundialowej kadry. Obok tak znanych wówczas piłkarzy jak Jan Tomaszewski, Jerzy Gorgoń, Kazimierz Deyna czy Andrzej Szarmach. Jak się czułeś w tym towarzystwie?
Jak człowiek wyróżniony, ale też jak kolega tych znanych piłkarzy, którzy cztery lata wcześniej zdobyli medal na mistrzostwach świata w Niemczech. Gmoch w powołaniach postawił na doświadczenie byłych medalistów i na "młodych z fantazją". A w tej grupie byli, oprócz mnie, Zbigniew Boniek, Adam Nawałka czy Andrzej Iwan. Mieliśmy zawojować piłkarski świat.

To nie były jednak polskie mistrzostwa. Kibice byli rozczarowani wynikiem, a Janusz Kupcewicz rozczarowany tym, że na boisku nie pojawił się nawet na minutę.
To jest pytanie czy już odpowiedź (śmiech)? Rzeczywiście wynik daleki był od oczekiwań. Ja nie zamierzałem jechać do Argentyny na wycieczkę, ale tak właśnie wyszło. Mój niedosyt był więc oczywisty i zrozumiały. Muszę jednak powiedzieć, ze trener Gmoch chciał mnie wpuścić na ostatni kwadrans meczu z Argentyną. Zaprotestował wówczas jego asystent Waldemar Obrębski, który był jednocześnie trenerem reprezentacji olimpijskiej. Chciał, abym po mistrzostwach zagrał jeszcze w jego reprezentacji, a nawet minuta gry na mistrzostwach regulaminowo dyskwalifikowała mnie jako ewentualnego olimpijczyka. I pozostałem na ławce rezerwowych.

Z tego mundialu zapamiętałem mistrzowski tytuł dla Argentyny i niewykorzystany przez Kazimierza Deynę rzut karny właśnie w meczu z Argentyną. Staraliście się później pocieszać niezapomnianego "Kakę"?

To był karny przy stanie 1:0 dla Argentyny. Skuteczny strzał mógłby jeszcze odmienić losy meczu. Wszyscy byliśmy rozgoryczeni, ale… niejeden wielki piłkarz nie wykorzystał karnego w ważnym meczu. Nie, nie mieliśmy pretensji do Deyny. W podgrupach opiliśmy ten smutny fakt. I tyle.

W latach 1978-1982 niezbyt często grałeś w kadrze. W sumie osiem spotkań. Kiedy jednak trener Antoni Piechniczek powoływał reprezentację na hiszpański mundial, nie zapomniał o Kupcewiczu.
Tę reprezentację budował Ryszard Kulesza, ale po "aferze na Okęciu" przestał być jej trenerem. W eliminacjach zagrałem tylko jeden, zwycięski 1:0, mecz z NRD. Później byłem kontuzjowany, Piechniczek jakby o mnie zapomniał, ale jak widać, nie do końca. W ostatniej fazie przygotowań byłem już pełnoprawnym członkiem kadry i w 1982 roku pojechałem do Hiszpanii.

I powtórzyła się sytuacja z Argentyny. Usiadłeś na ławce rezerwowych. Reprezentacja przegrała dwa pierwsze mecze i w trzecim występie Piechniczek sięgnął po Kupcewicza. To był mecz ostatniej szansy z Peru. Czy trener poprosił cię na rozmowę, wytłumaczył, czego oczekuje na boisku?
W Hiszpanii zacząłem jeszcze gorzej, bo w pierwszych dwóch meczach siedziałem na trybunie. Nie było specjalnej rozmowy przed meczem z Peru. Po prostu dzień przed tym spotkaniem trener przyszedł do pokoju i powiedział, że wychodzę w podstawowej "11". Wygraliśmy 5:1 i zamiast powrotu do Polski, mogliśmy się szykować do spotkań w drugiej rundzie.

Później było już z górki. Zagrałeś w pięciu kolejnych meczach na tych mistrzostwach. W ostatnim, wygranym z Francją 3:2, zdobyłeś gola na wagę trzeciego miejsca i srebrnych medali dla Polski. Czy to były najszczęśliwsze chwile w twojej piłkarskiej karierze.
Bez wątpienia można tak powiedzieć. Zagrałem na mistrzostwach, zdobyłem tak ważnego gola, wróciłem z medalem. To był powód do satysfakcji, radości. Było się z czego cieszyć i… będzie co opowiadać wnukowi. Chociaż turniej w Hiszpanii to był też inny wymiar futbolu. W Polsce był przecież stan wojenny. Kiedy więc przyszło nam grać w tych mistrzostwach przeciwko ZSRR, piłka nabrała politycznego wymiaru. Wiedzieliśmy, że nie możemy przegrać. Był remis 0:0, który dał nam awans do strefy medalowej.
Sprawiliśmy radość nie tylko sobie, ale i wszystkim rodakom na świecie.

Z różnych przecieków dochodzących z Hiszpanii jawił się obraz konfliktu na linii Kupcewicz - Boniek. Prawda to czy fałsz?

No tak, media pisały o konflikcie. Tylko po co teraz do tego wracać? Było, minęło… Razem na boisku zdobyliśmy ten medal dla Polski i to jest najważniejsze.

Jak ważna jest atmosfera w reprezentacji? Jak ważna w jej budowaniu jest rola trenera? Na przykład Gmoch i Piechniczek to były zupełnie inne osobowości.

Zacznę od tego, że prawdziwym mistrzem w budowaniu atmosfery, w kontaktach z zawodnikami, był trener Kazimierz Górski. Gmoch miał chyba najlepszą reprezentację w historii, ale nie potrafił tego potencjału wykorzystać, bo nie potrafił zbudować właściwej atmosfery. To była kadra konfliktów. A Piechniczek? Dawał sobie radę, potrafił się z nami dogadać i to był już duży plus.

Masz jeszcze w domu pamiątki z tych dwóch mundiali. Gdzie przechowujesz medal z Hiszpanii?

Pamiątek, gadżetów nie mam żadnych. Miałem, ale porozdawałem je przyjaciołom, kibicom, bo mnie o nie prosili. A medal? Jest w domu i nie zamierzam się z nim rozstać.

Przed nami kolejne piłkarskie święto, kolejny mundial. Bez reprezentacji Polski, ale do tego powinniśmy się już przyzwyczaić. Czy z uwagi na własne wspomnienia mecze w Brazylii będą w jakiś szczególny sposób przykuwać twoją uwagę?
Ludzie futbolu, a ja do nich należę, zawsze czekają na mistrzowski turniej. Będę telewizyjnym kibicem, chociaż nie nocnym, bo rano czekają obowiązki zawodowe. Nie mam w tych mistrzostwach zdecydowanego faworyta. Mam natomiast nadzieję na porcję futbolu na prawdziwie najwyższym światowym poziomie.

Losy polskich uczestników mundiali toczyły się różnie. Grzegorz Lato i Zbigniew Boniek zostali na przykład prezesami PZPN. Janusz Kupcewicz od lat jest "panem od fikołków". Na uboczu wielkiej piłki, nawet na uboczu Arki, której pozostałeś piłkarską legendą.
Nikomu nie zazdroszczę (śmiech). Każdy układa życie po swojemu, szuka w nim miejsca dla siebie. Wśród kolegów mam też takich, którym po zejściu z boiska nie udało się przejść bez problemów do tego "zwykłego świata". Tak, jestem "panem od fikołków" w Szkole Podstawowej numer 10 w Gdyni Chyloni, a moi podopieczni wiedzą, pewnie dzięki rodzicom, że "ich Pan" grał w reprezentacji, zdobył medal na MŚ, Puchar Polski z Arką i mistrzostwo Polski z Lechem Poznań. Jestem dla nich taką chodzącą historią futbolu. Mała rzecz, a cieszy.

Janusz Kupcewicz

Ma dziś 58 lat i mieszka w Gdyni. Swój największy piłkarski sukces, czyli trzecie miejsce na mistrzostwach świata w Hiszpanii w 1982 roku, osiągnął jako zawodnik gdyńskiej Arki. Z tym klubem zdobył w 1979 roku Puchar Polski, a z Lechem Poznań w 1983 mistrzostwo kraju. Kupcewicz, który jest wychowankiem Warmii Olsztyn, grał także we francuskim Saint-Etienne, greckiej Larissie, tureckim Adanasporze i gdańskiej Lechii.

Mundial 2014

Zacznie się 12 czerwca, meczem Brazylia - Chorwacja. Polacy w nim nie zagrają, ale emocji nie powinno zabraknąć aż do końca, czyli do wielkiego finału, zaplanowanego na 13 lipca. Mecze będzie można oglądać w TVP1, TVP2 i TVP Sport. Dokładny plan transmisji na sportowych stronach "DB".

[email protected]

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Janusz Kupcewicz i jego mundiale, czyli hasło "Polak potrafi" sprawdzało się kiedyś na boisku - Dziennik Bałtycki

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24