Jarosław Szandrocho: Barcelona? Nie, dziękuję. 27 lat w Śląsku Wrocław

Mariusz Wiśniewski
Jarosław Szandrocho - zawsze gotowy nieść pomoc piłkarzom Śląska. I tak już blisko 15 lat
Jarosław Szandrocho - zawsze gotowy nieść pomoc piłkarzom Śląska. I tak już blisko 15 lat Paweł Relikowski
Jarosław Szandrocho. "Oddałem serce za drużynę, oddałem za nią duszę swą i wierzę, że kiedyś zasłynie mój święty klub WKS Śląsk!" - to słowa nieoficjalnego hymnu kibiców Śląska Wrocław. Idealnie pasują do Jarosława Szandrocho, który dziś jest koordynatorem pionu medycznego w Śląsku (2022).

WAŻNE! Tekst powstał w 2009 roku.

Słowa te idealnie charakteryzują Jarosława Szandrochę, masera, który w klubie z Oporowskiej zaczął pracować w 1995 roku, i jak sam przyznaje, gotowy jest oddać i poświęcić wszystko dla piłkarskiego Śląska.
- No, prawie wszystko. Ale żona wie, że w moim życiu na pierwszym miejscu jest Śląsk. Jakoś się jednak już do tego przyzwyczaiła - z uśmiechem zdradza Jarosław Szandrocho.

Od świtu do zmierzchu
- Skończyłem szkołę fizykoterapii i akurat okazało się, że w klubie kogoś takiego szukają. Złożyłem papiery i zostałem przyjęty na okres próbny - wspomina Szandrocho. - Wystawałem pod szatnią Śląska, aby mieć autografy piłkarzy, a nagle jestem w tym klubie i mam herb na klacie. Siedziałem na Oporowskiej od rana do wieczora. Mówili, że mam chyba jakąś korbę.
Swoim zaangażowaniem, poświęceniem i chęcią uczenia się Szandrocho zaimponował ówczesnym działaczom Śląska i pierwszemu maserowi Piotrowi Ruśniokowi. Na tyle, że po okresie próbnym pozostał na Oporowskiej.

To niebywałe, ale przez pierwszy rok młody maser Śląska nie zarobił ani złotówki. Pracował po prostu za darmo.
- Powiedzieli mi, że za naukę trzeba zapłacić. I moja praca była zapłatą za to, że mogłem się uczyć i zobaczyć rzeczy, które są związane z drużyną - opowiada Szandrocho. - Dzisiaj dla młodych to nie do pomyślenia.

Pierwszy rok pracy Szandrochy zbiegł się z degradacją zespołu. To był początek chudych lat dla wrocławskiej piłki. Śląsk przechodził huśtawkę: awans, spadek, awans, spadek, aż w końcu wrocławianie wylądowali w trzeciej lidze. Trenerzy i działacze w klubie się zmieniali, ale Szandrocho trwał przy zespole.

Sześcioletnia żałoba
Z ostatnim spadkiem z ekstraklasy Śląska w 2002 roku wiąże się pewna historia.
- Kiedy spadliśmy z ekstraklasy, powiedziałem sobie, że nie obetnę włosów, dopóki nie wrócimy do ligi. To była żałoba. Na początku nie było problemów, ale później ciężko było nad tymi długimi włosami zapanować - opowiada "Maser". - Wszyscy w rodzinie mieli już dosyć tych moich kudłów. Mama mówiła, abym przestał się wygłupiać, bo już stary koń jestem i nie wypada. Nawet proponowała mi pieniądze, abym tylko obciął włosy. Ale ja się nie dałem.

Po sześciu latach tułaczki Śląsk wrócił do ekstraklasy i można było obciąć włosy.
- Po meczu w Poznaniu, kiedy było jasne, że awansowaliśmy, w szatni zawodnicy złapali za nożyczki i chcieli ciąć włosy. Ale im uciekłem, bo bałem się, że w tej euforii obetną mi ucho - z uśmiechem zdradza Szandrocho.
Propozycja do odrzucenia
Śląsk i Jarosław Szandrocho przeszli długą drogę. Można powiedzieć, że zeszli do piłkarskiego piekła, bo tym dla Śląska była trzecia liga.
- Były momenty, że na nic nie było pieniędzy w klubie. Sam pożyczałem pieniądze od taty, aby kupić odżywki dla zawodników. Nie mówiłem, że to na Śląsk, bo by krzyczał - zdradza Szandrocho.

Wtedy też, kiedy Śląsk grał w trzeciej lidze, Szandrocho otrzymał, wydawało się, propozycję nie do odrzucenia: miał pracować z judokami reprezentacji Polski. To wiązało się z większymi zarobkami, wyjazdami na mistrzostwa świata, Europy, a także na olimpiadę. Szandorcho powiedział jednak: nie, dziękuję.
- To było wyróżnienie, że dostałem taką propozycję. Ktoś mnie docenił. Ale to się wiązało z częstymi wyjazdami, a ja miałem rodzinę. Poza tym, Śląsk to Śląsk. Nie chciałem niczego zmieniać - krótko tłumaczy.

Herb rzecz święta
W 2006 roku opuścił jednak Oporowską. Właścicielem Śląska był wtedy Edward Ptak. Po awansie do drugiej ligi i udanym sezonie, gdy bramkami Śląsk przegrał prawo gry w barażach o ekstraklasę, z klubem pożegnał się Ryszard Tarasiewicz.
- Trener chciał wzmocnić zespół graczami z drugiej, trzeciej ligi i grać w kolejnym sezonie o awans. Ale działacze mu powiedzieli, że ma za ambitne plany. I trener Tarasiewicz zrezygnował. A jak zrezygnował Tarasiewicz, to zrezygnował Waldemar Tęsiorowski. Ja miałem zostać, ale jak doszło do rozmów, to były tak przeprowadzone, abym sam zrezygnował - opowiada Szandrocho.

Ze Śląska "Maser" trafił do Śląska. Tyle że koszykarskiego. Miał propozycje z piłkarskich klubów z ekstraklasy, ale nie chciał tam iść.
- Wolałbym iść kopać rowy, niż zmienić Śląsk na ten właśnie klub. Jaki to klub? Nich to zostanie tajemnicą. Powiem tylko tyle, że nie jest lubiany przez naszych kibiców - ucina "Maser".

Pierwsze, co zrobił "Maser" w siedzibie na Mieszczańskiej, to powiesił w szatni herb klubu. Dla działaczy koszykarskiego Śląska było to coś niebywałego.
- Czy przyjeżdżał Serb, czy Amerykanin, musiał wiedzieć, dla kogo gra. Dla Śląska! I ja im pokazywałem: zobaczcie, to jest Śląsk, klub, który w 1977 roku w trzech grach zespołowych zdobył mistrzostwo Polski. Klub z tradycjami. I wy gracie dla tego klubu - tłumaczy Szandrocho.

Powrót na Oporowską
Po roku Szandrocho wrócił na Oporowską. Było to tak: zadzwonił trener Ryszard Tarasiewicz z wiadomością, że poprowadzi Śląsk i chciałby, aby i Szandrocho był przy zespole. "Maser" się nie zastanawiał.
- Trener Ryszard Tarasiewicz ma podobny charakter do mojego, jeżeli chodzi o podejście do Śląska. Oddałby dla tego klubu wszystko. I dlatego dobrze się rozumiemy - opowiada Szandrocho. Dalej dodaje: - Poza tym, jak byłem jeszcze chłopcem, to Tarasiewicz był moim idolem. Ale wtedy każdy po podwórku biegał z siódemką na plecach i strzelał gole jak Tarasiewicz.

Szandrocho przez swoje zamiłowanie do medycyny naturalnej zwany jest też "Szamanem". Sam szuka złotych środków, ale jak przyznaje, zanim zastosuje je na piłkarzach, wypróbowuje na sobie.

Pijawki i pamiątki
Tak było na przykład z pijawkami.
- Byłem w szoku, kiedy dowiedziałem się, co te malutkie stworzenia mogą zdziałać - zdradza. - Piłkarze się bali, ale jak zobaczyli, że one naprawdę pomagają, to się przekonali do pijawek. Można o tym dużo mówić, ale to temat na inną rozmowę.

Podobnie dużo można mówić o pamiątkach związanych ze Śląskiem, które udało się już "Szamanowi" zgromadzić. Jest tego naprawdę dużo. Ale też kosztowały wiele wyrzeczeń i...
- Gdyby się żona dowiedziała, ile pieniędzy na to wydałem, pewnie by mi wystawiła walizki na korytarz - śmieje się sam zainteresowany. - Mógłbym sobie za to kupić dobry samochód - dodaje.
Marzeniem "Masera" jest, aby na nowym stadionie powstała sala pamięci, a może nawet muzeum piłkarskiego Śląska, gdzie będzie mógł to wszystko przekazać i pokazać. Takie jak ma Barcelona czy Bayern Monachium.

Zupa z piłki i Barcelona
Co na to wszystko żona Iwona?
- Już się przyzwyczaiła. Wie, że jak będzie taka potrzeba, to będzie musiała zupę z piłki ugotować. Co ja będą mówił, na pierwszą randkę swoją przyszłą żonę zabrałem na mecz z Wisłą Kraków - komentuje Jarosław Szandrocho.

Był to spotkanie w 1993 roku. Mecz wyjątkowy, bowiem w wyniku awantur sędzia zakończył pojedynek przed czasem i musiał salwować się ucieczką z boiska.
- Iwona powiedziała, że jak tak wyglądają mecze, to ona dziękuje. Tłumaczyłem jej, że to wyjątkowa sytuacja, ale później zawsze się bała o mnie, jak szedłem na mecz - komentuje Szandrocho.

Tacy właśnie ludzie, jak Jarosław Szandrocho, budują legendę Śląska. Postaci kojarzone z Oporowską. Bez nich Śląsk nie byłby Śląskiem.
- Sam się zastanawiałem, co by było, gdyby zadzwoniła do mnie Barcelona. Co bym powiedział? I odpowiedziałem sobie, że nie. Sprawa jest jasna: tu mam swój dom, rodzinę i będę robił wszystko, aby Śląsk był jak Barcelona, a nie szedł do Barcelony na gotowe - kończy "Szaman".

od 16 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Jarosław Szandrocho: Barcelona? Nie, dziękuję. 27 lat w Śląsku Wrocław - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24