W hollywoodzkim filmie „Niezłomny” (2015), wyreżyserowanym przez Angelinę Jolie na podstawie scenariusza braci Coen, tytułowym bohaterem jest Louis Zamperini - amerykański biegacz, który w czasie II wojny światowej walczył na Pacyfiku, przez 47 dni dryfował po oceanie, spędził dwa lata w japońskim obozie jenieckim, gdzie doświadczył okrucieństwa i tortur. Podczas filmowego biegu na 5 tys. m w finale Igrzysk Olimpijskich w Berlinie w 1936 roku obok Zamperiniego widać zawodnika w biało-czerwonej koszulce, z dużym białym orłem na piersi - to Józef Noji.
Dziesięciokrotny mistrz Polski zajął w Berlinie piąte miejsce. Triumfował Fin Gunnar Höckert, który kilka lat później, 11 lutego 1940 roku, poległ na froncie karelskim podczas wojny zimowej z ZSRS. Srebrny medal zdobył jego rodak Lauri Lehtinen, a brązowy Szwed Henry Jonsson. Amerykanin był na mecie ósmy, co Angelina Jolie w swym filmie zgrabnie sprzedała jako sukces. „Zamperini czasem 56 sekund pobił rekord ostatniego okrążenia, czego pogratulował mu osobiście Adolf Hitler. No i wreszcie bohater "Niezłomnego" wyprzedził Dona Lasha, uznawanego za lidera amerykańskiej ekipy. Nie wyprzedził jednak reprezentanta Polski” - napisał Radosław Nawrot w artykule „Niezłomny" spod Poznania. Miga na ekranie filmu Jolie” („Gazeta Wyborcza”, 2015). W roli Zamperiniego wystąpił Jack O’Connell, nazwisko Nojiego nie pojawia się w napisach.
„Amerykańscy filmowcy zapewne nigdy nie czytali życiorysu Józefa Nojiego, inaczej powstałby kolejny wspaniały film. Tym razem o polskim mistrzu” – napisał Michał Gordon w artykule pt. „Niezwykła historia Józefa Nojiego” dostępnym na stronie Biegowe.pl.
Był najmłodszym dzieckiem Pawła i Józefy z domu Kowal. Nie miał jeszcze 10 lat, gdy zmarł jego ojciec. Po skończeniu pięcioklasowej szkoły powszechnej zaczął praktykę u stolarza i pomagał matce w gospodarstwie. W wolnych chwilach biegał. I to szybko.
„Jak Sokół biegi urządzał, zawsze był pierwszy… Strasznie szybko latał… Kiedy inni dobiegali, on już dawno był przebrany i po obiedzie… Raz nogę sobie widłami poranił. To była środa, w niedzielę bieg był. Byłam pewna, że nie pobiegnie. Rano patrzę, a łóżko Józka puste. On wraca wieczorem i mówi: nie wyzywajcie mnie, matko, bo wygrałem. Lepiej mi jeść naszykujcie. Wadziliśmy się nieraz o to latanie, ale on mówił, że tak być musi” – wspominała Józefa Noji w reportażu Jana Erdmana pt. „Wizyta w Pęckowie, gdzie zaczęła się fantastyczna kariera syna roli wielkopolskiej” opublikowanym w „Przeglądzie Sportowym” 7 grudnia 1936 roku. Jan Erdman (1906-86) to – warto chyba przypomnieć – wybitny dziennikarz i publicysta, autor m.in. „Drogi do Ostrej Bramy”, określany mianem Króla Reporterów.
„W 1927 roku Józek zdał egzamin czeladniczy w Chodzieży, został stolarzem, ale odpowiedniej pracy w tym zawodzie zabrakło dla niego w Pęckowie i najbliższej okolicy. Bezrobotny stolarz wyjechał więc do Bydgoszczy, pracował tam w swoim zawodzie po 14 godzin dziennie, a ciężka praca nie pozwalała mu na dalsze uprawianie sportu” – napisał Franciszek Graś w książce „Józef Noji. Sportowiec i patriota” (1987).
Wkrótce dostał powołanie do wojska. W 8 Batalionie Saperów w Toruniu dosłużył się stopnia kaprala. Nie przyjął propozycji pozostania w wojsku. „Ma swoje plany i wraca do rodzinnego Pęckowa. W 1932 roku zaczyna pracę w Kamienniku. Do pracy musi dobiegać, trasa liczy według różnych relacji 9-24 km. To stanowi świetny trening” – napisał Michał Gordon.
17 września 1933 roku nieznany stolarz ze wsi Pęckowo zajął drugie miejsce w biegu „Kurjera Poznańskiego”. Od tej chwili jego kariera nabiera olimpijskiego tempa. „Józef opuścił rodzinną wieś, by zamieszkać w Poznaniu i zostać zawodnikiem tamtejszego Sokoła. Choć po kilku miesiącach został sensacyjnym zwycięzcą biegu narodowego, wciąż musiał się troszczyć o byt. Zatrudnił się jako portier w redakcji +Kuriera+ i tapicer w jednym z poznańskich zakładów” – czytamy w artykule pt. „Józef Noji. Na własnych prawach”, dostępnym na stronie Sportowcydlaniepodległej.pl. „Całe szczęście nie musi biegać 75 km do pracy, jakie dzielą Pęckowo od Poznania. Klub lokuje go w dyżurce. Jesień i zima upływają na intensywnych treningach” – przypomniał Gordon.
Kibice, którzy 3 maja 1934 roku obserwowali doroczny Bieg Narodowy, byli świadkami nie lada sensacji. „Choć na starcie stanęła cała prawie czołówka biegaczy, zwyciężył nikomu nieznany zawodnik z Poznańskiego – Józef Noji. Sądzono nawet, że Noji skrócił sobie trasę, trudno bowiem było uwierzyć, aby jakiś chłopak, który do Warszawy przyjechał ze wsi Pęckowo, mógł zostawić w pobitym polu tyle sław lekkoatletycznych. Wszystko jednak odbyło się najzupełniej prawidłowo. Noji biegł zgodnie z wymogami regulaminu i stał się od razu lekkoatletyczną sensacją sezonu” – czytamy w książce pt. „Chwała olimpijczykom” (1968) Andrzeja Jucewicza i Włodzimierza Stępińskiego.
Wcześniej niemalże etatowym triumfatorem Biegu Narodowego – bo cztery razy z rzędu w latach 1930-33 - był Janusz Kusociński.
W 1935 r. Józef przeniósł się do Warszawy i rozpoczął treningi w Legii. Ćwiczył pod okiem Stanisława Petkiewicza, innego wybitnego biegacza – i konkurenta Kusocińskiego, z którym serdecznie się nie lubili. „Petkiewicz był szalenie towarzyski, przystojny, pewny siebie, dobrze wykształcony, łatwo nawiązywał kontakty. Kusy - zakompleksiony, niezbyt urodziwy, nigdy nie lubił się uczyć” – napisał Michał Gordon w artykule pt. „Historia pewnej nienawiści. Jak Kusociński i Petkiewicz walczyli na śmierć i życie”, dostępnym na stronie Biegowo.pl.
W 1929 roku Stanisław Petkiewicz jako jeden z niewielu biegaczy świecie pokonał w zawodach słynnego Fina Paavo Nurmiego. Kusocińskiemu nigdy się to nie udało. Warto przypomnieć, że Janusz Kusociński już za życia był legendą. „Twierdzę, że proroctwem Mickiewicza było nazwanie w "Panu Tadeuszu" najszybszego z chartów "Kusym” – miał powiedzieć popularny przed wojną aktor Mariusz Maszyński.
Ponoć jednym z pierwszych zaleceń Pietkiewicza była rezygnacja z dojazdów do pracy tramwajem – w zamian bieganie z Żoliborza na Pragę. Dla Nojiego nie było to wszak nic nowego.
Na olimpiadzie berlińskiej w 1936 roku Noji był jedynym polskim biegaczem, z którym kibice wiązali nadzieje. Kusociński leczył wówczas kontuzję i do Niemiec pojechał jako sprawozdawca sportowy, Petkiewicz zaś jeszcze przed igrzyskami w Los Angeles w 1932 roku otrzymał dożywotnią dyskwalifikację, o którą zawnioskował jego własny klub Warszawianka. „Jako powód wskazywano ultimatum Kusego, który miał stwierdzić, że jeżeli Petkiewicz będzie dłużej biegać w tym klubie, on sam z niego odejdzie. Wskazywano również na zemstę władz (Petkiewicz miał kiedyś w prywatnym liście, który wyciekł do prasy, napisać kilka krytycznych uwag dotyczących samego Piłsudskiego) oraz… zemsty gangsterów, z którymi jako pracownik PKO miał odmówić współpracy” – przypomniał Michał Gordon.
Niestety Noji zawiódł w biegu na 10 tys. metrów – przybiegł z dwuminutową stratą do zwycięzcy. Tłumaczył swą złą dyspozycję bardzo silnym bólem w prawym boku i udzie. „Ktoś jednak rozpowszechnił plotkę: tuż przed olimpijskim biegiem Noji spałaszował w restauracji wielki, krwisty befsztyk. Pech chciał, że zaobserwował to Janusz Kusociński. Oburzony nieodpowiedzialnym zachowaniem zwrócił uwagę Józefowi. Ten ponoć bardzo się zdenerwował – w końcu naraził się popularnemu "Kusemu", swojemu sportowemu idolowi. Nerwy miały zjeść niedoświadczonego biegacza i stać się powodem spektakularnej porażki” – napisano w artykule „Józef Noji. Na własnych prawach”.
Sformułowania „befsztyk Nojiego” do dziś używa się na określenie wątpliwych wymówek sportowców, którym nie powiodło się w zawodach – przypomniał Radosław Nawrot. Według biografa Kusocińskiego, Bogdana Tuszyńskiego, cała ta historia była kompletną bzdurą wymyśloną przez Kusocińskiego.
Bardziej udany występ – piąte miejsce - zaliczył Noji w biegu na 5 tys. metrów – tym, który utrwalono w filmie „Niezłomny”.
„Przegląd Sportowy” opublikował zdjęcie, na którym Kusociński składa Nojiemu gratulacje. „Czy bardzo się pan ucieszył po ogłoszeniu wyniku, że pana rekord olimpijski nie został pobity?” – pytał dziennikarz „Przeglądu Sportowego” z 3 sierpnia 1936 roku. „Życzyłem serdecznie zwycięstwa Nojiemu i nie miałbym nic przeciwko temu, aby Polak skreślił rekord Polaka. Jeśli już jednak wygrał Fin, to przyznam się, że sprawiło mi przyjemność, iż nazwisko moje utrzymało się na liście rekordów olimpijskich” – odpowiedział Kusociński.
„Jest godnym spadkobiercą tradycyj Kusocińskiego. Tak jak on wychował się sam, stworzył sobie swój styl, miał nawet trudniejsze zadanie, zaczął biegać później, był zawsze w gorszych warunkach materialnych, nie miał bezpośredniego rywala” – czytamy w artykule pt. „Trzy filary światowej sławy sportu polskiego. Petkiewicz, Kusociński, Noji” opublikowanym w „Przeglądzie Sportowym” 28 grudnia 1936 roku. „Jeśli Noji pójdzie dalej obraną drogą, jeśli poprawi warunki bytu – będzie godnym przedstawicielem naszego +talentu długodystansowego+ – biegaczy o krzepkich mięśniach i woli, którzy tworzą dla siebie własne prawa, własny styl” – oceniono.
Ówcześni olimpijczycy, gwiazdy sportu, musieli w II RP normalnie pracować na swoje utrzymanie. Już po berlińskich igrzyskach Noji został motorniczym warszawskich tramwajów. „Ilustrowany Kurier Codzienny” opublikował jego zdjęcie przy korbie warszawskiego tramwaju jadącego na pl. Narutowicza.
Prócz nieudanego olimpijskiego występu druga połowa lat 30. była pasmem sukcesów Nojiego. W kraju był niepokonany na dystansie 5 tys. metrów. W lipcu 1939 roku po raz kolejny udowodnił, że w biegu przełajowym w kraju nie ma sobie równych - został mistrzem Polski. W sierpniu w Helsinkach po raz ostatni reprezentował kraj. Tydzień przed jego 30. urodzinami wybuchła wojna, miesiąc później nastała okupacja.
„Niemcy szybko dowiedzieli się, że to "ten Noji", znakomity sportowiec. Podobno dwukrotnie proponowali mu, by podpisał volkslistę. W końcu pochodził z Poznańskiego, a jego nazwisko miało prawdopodobnie niemieckie pochodzenie – od słowa neu, które kilka wieków temu mogło oznaczać nowego osadnika na terenach Puszczy Noteckiej” – czytamy w artykule „Józef Noji. Na własnych prawach”.
Nie dał się wpisać na volkslistę. Kusocińskiego Niemcy rozstrzelali w Palmirach 21 czerwca 1940 roku. Józef Noji został aresztowany 18 września tego samego roku. Dziewięć miesięcy przeżył na Pawiaku. 24 lipca 1941 r. trafił do niemieckiego obozu koncentracyjnego Auschwitz. Otrzymał numer 18535. W nieludzkich warunkach rozchorował się na tyfus plamisty, zapalenie opon mózgowych i dyzenterię. Pewnego dnia został przyłapany na próbie wysłania grypsu. Został osadzony w karnym bunkrze bloku 11. „Mocny uścisk dłoni z najbliżej stojącymi. A potem jakby urósł, wyprostował się, skinął nam głową i zadziwiająco opanowany poszedł ku przeznaczeniu…” – napisał Franciszek Graś.
15 lutego 1943 r. Józef Noji wraz z 54 innymi Polakami został uśmiercony strzałem w tył głowy. Strzelali wówczas SS-Hauptscharführer Gerhard Palitzsch, SS-Unterscharführer Heinrich Schoppe oraz SS-LagerführeraFriedrich Stiwitz.
„Nie został bohaterem filmu Angeliny Jolie. Nie był Amerykaninem” – podsumował Radosław Nawrot.
(PAP)
Postawił na Rosję, teraz gra za darmo
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?