"Kopyto" w nodze jest, tylko trzeba ustawić celownik

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
fot. Andrzej Banaś
- Mecz ligowy był podobny do pucharowego, tylko z odwróceniem ról. W meczach ze Szkendiją to my byliśmy Piastem. Nie możemy mieć takich wahań formy - mówi Damian Dąbrowski, pomocnik „Pasów”.

4 września. Ta data coś Panu mówi?
Derby, wiadomo. A nie, przecież o wrzesień pan pyta. 4 września? Nie mam pojęcia.

Początek eliminacji mistrzostw świata. Reprezentacja Adama Nawałki gra w Kazachstanie.
Nie wiedziałem.

Poważnie Pan mówi, czy trochę kokietuje?
Poważnie. Od trenera Wojciecha Stawowego nauczyłem się, żeby nie zwracać uwagi na kalendarze, terminarze, kto, z kim i kiedy. I naprawdę rzadko na to patrzę. Marzenia i cele mam, to oczywiste, ale w sportowej karierze trzeba patrzeć pod nogi, a nie daleko do przodu. Trzeba robić swoje, a co ma być, to będzie.

Gdyby jednak potraktować pierwszą kolejką ekstraklasy jak lekcję w szkole, podczas której Adam Nawałka pyta: „kto z polskiej ligi zgłasza się do reprezentacji”, to Pan najwyżej podniósł palce.
Już się zaczynają takie pytania… (śmiech). Naprawdę się nad tym nie zastanawiam. Dla mnie najważniejsze jest to, że po tej pierwszej kolejce mogłem odetchnąć z ulgą. Nie byłem do końca przekonany, jak to jest z moją formą, a wyszło całkiem fajnie. Zagraliśmy naprawdę dobrze jako cała drużyna. To mnie cieszy i skupiam się wyłącznie na tym. Jeśli utrzymamy się na tym poziomie, to wtedy każdy z nas będzie otrzymywał jakieś wyróżnienia i będzie można się zastanawiać nad tym, czy pojawi się szansa zaistnienia w kadrze.

Te pytania pojawiają się jednak nie przez przypadek. W końcu już przed Euro był Pan bardzo blisko powołania, wstrzymała je jedynie pechowa kontuzja barku.
Odpowiem tak: nie mówię, że martwią mnie takie pytania. Skoro się pojawiają, to znaczy, że nie jestem szaraczkiem, którego nikt nie zauważa. Dla mnie to jest odpowiedź, że idę we właściwym kierunku. Ale też mam świadomość, że jeszcze trochę muszę od siebie dołożyć, żeby na coś zapracować.

Oglądanie Euro w telewizji bolało?
Sporo osób traktowało mnie ze współczuciem: szkoda tej kontuzji, mówili, Euro cię ominęło. Ale moja odpowiedź była jedna: przecież ja w pierwszej reprezentacji nigdy nie grałem, nie byłem na żadnym, nawet najmniejszym zgrupowaniu i kompletnie nie zaprzątałem sobie głowy wyjazdem na Euro. Biletu do Francji nie miałem, a droga do jego zdobycia była daleka. Nie było tak, że oglądałem mecze Polaków czy relacje z treningów i wzdychałem przed telewizorem: „Och, a mogłem tam być”. Patrzyłem na to z pozytywnymi emocjami, zwracałem uwagę zwłaszcza na Bartka Kapustkę, kolegę z szatni. Wykonał tam świetną robotę. Kapelusze z głów przed nim.

Z kadry zejdźmy jednak na ziemię, bo akurat dla Cracovii pierwszy kontakt z Europą, i to taką Europą B, był bardzo bolesny. Coś takiego, jak mecze ze Szkendiją Tetowo, może podkopać wiarę w siebie?
Na pewno. Jestem zły na tę sytuację. Po to walczyliśmy cały sezon, żeby w tych europejskich pucharach pograć, zaistnieć, a odpadliśmy - nie ma co ukrywać - w trochę słabym stylu. Zawaliliśmy. Dla większości z nas to była pierwsza przygoda z europejskimi pucharami i mam nadzieję, że ta lekcja nas czegoś nauczy.

„Daliśmy z siebie wszystko” - powiedział Pan po drugim meczu ze Szkendiją, za co trochę się Panu potem oberwało.
Ale dziś powiedziałbym tak samo. W tych meczach Szkendija miała jakość w ofensywie, za to my wyglądaliśmy bezbarwnie. Moje wnioski są takie, że to nie był przypadkowy zespół. Na pewno ich nie zlekceważyliśmy.

Jak to świadczy o polskiej lidze?
Ale co tu można powiedzieć? Każdy wie, jak to wygląda. Słychać takie głosy, że z jednej strony kraj się rozwija, marzymy z rozmachem o grze w pucharach, a potem na ziemię sprowadza nas zespół z Macedonii. Trudno z tym polemizować.

Dziwne jest jednak to, że od 1:4 w dwumeczu ze Szkendiją, nagle robi się 5:1 z Piastem. Od ściany do ściany.
To prawda, można wręcz powiedzieć, że mecz ligowy był podobny do pucharowego, tylko z odwróceniem ról. W meczach z Macedończykami to my byliśmy Piastem. Tu dół, tam wierzchołek. Nad tym trzeba się zastanowić i popracować, żeby takich niespodziewanych wahań nie było. Najważniejsze jednak, że w meczu ligowym udowodniliśmy sami sobie, że jesteśmy mimo wszystko w dobrym miejscu. W niedzielę w Niecieczy będzie chcieli potwierdzić, że jesteśmy na właściwych torach.

Wszyscy powtarzali, że to będzie dla Cracovii trudniejszy sezon od poprzedniego. Tymczasem narobiliście kibicom apetytu, że namieszacie jeszcze bardziej.
Trudniejszy będzie pod tym względem, że wszyscy już mniej więcej wiedzą, jak próbujemy i lubimy grać. W każdej drużynie są teraz przecież analitycy. Ale z drugiej strony, piłka nożna jest też pełna improwizacji. Pierwszy przykład z brzegu - Miro Covilo. Z Piastem grał fantastycznie, ale bramki po strzale z dystansu nikt się po nim nie spodziewał. Do dzisiaj w szatni sobie z tego żartujemy, on też się z tego śmieje. Piast analizuje, wychodzi im że Covilo trzeba pilnować w „szesnastce”, a od połowy do pola karnego można zostawić mu plac. I zostawili.

A Pan kiedy się wstrzeli? Prób podejmuje Pan bez liku.
Pokornie zostaję po treningach i nad tymi uderzeniami pracuję.

Bo kopyto w nodze jest.
Jest, tylko celownik trzeba ustawić. Poza tym asysty cieszą mnie równie mocno i - teraz powiem dyplomatycznie - najważniejsze jest dobro drużyny.

Bez fałszywej skromności: z Covilo tworzycie najlepszą parę defensywnych pomocników w lidze?
W ubiegłym tygodniu śmialiśmy się z tego razem z Miro. Nawiasem mówiąc, to megapozytywna osoba, poza boiskiem też się dobrze rozumiemy. Wspominaliśmy w każdym razie, że kiedyś właśnie tak nas określano, a później przez całą rundę nie zagraliśmy ze sobą ani minuty. Żartowaliśmy więc, że teraz będzie okazja, aby potwierdzić tę opinię. I wyszło na to, śmiejemy się teraz, że statystycznie to rzeczywiście jesteśmy w tej chwili najlepsi.

Rola defensywnego pomocnika we współczesnym futbolu zmieniła się, rozwinęła. U nas też jest wysyp niezłych zawodników: Krychowiak, Jodłowiec, Linetty, Mączyński, Pan.
Sam na to zwracałem uwagę, kiedy jeszcze były spekulacje o powołaniu, że ostrożnie do tego podchodzę, bo mamy wielu fajnych piłkarzy i trzeba znać swoje miejsce w szeregu. Mnie bardzo podoba się kierunek, w którym ewoluują obowiązki defensywnego pomocnika. Kiedyś było przyjęte, że to przecinak od czarnej roboty, teraz od nas wychodzą akcje ofensywne.

Wzorce?
Lubię oglądać zagraniczną piłkę, wszystkie ligi, dużo analizuję. Ale moim idolem zawsze był i będzie Steven Gerrard.

W ogóle widać, że Cracovia dobrze czuje się w kombinacyjnej, szybkiej grze.
Mamy w szatni grupę naprawdę fajnych osobowości, również piłkarskich, ze zmysłem do takiej gry. Na treningach doskonale się bawimy, szukamy niebanalnych rozwiązań, to potem widać na boisku.

To jaka Cracovia będzie w tym sezonie? Ofensywna i szalona?
Na pewno nie za wszelką cenę. Trener ciągle nas przestrzega, że potrafimy zginąć od takiej taktyki. Mamy grać cierpliwą, wyrafinowaną piłkę, bo z tego mamy najwięcej korzyści. A gdy mecze wymykają się nam spod kontroli, zaczyna się wymiana ciosów, to na tym cierpimy.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: "Kopyto" w nodze jest, tylko trzeba ustawić celownik - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24