Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maciej Kawulski: KSW chce zdobyć Europę i nie wypuścić Polski z drugiej ręki

Tomasz Dębek
Tomasz Dębek
Maciej Kawulski (z lewej), Roberto Soldić i Martin Lewandowski
Maciej Kawulski (z lewej), Roberto Soldić i Martin Lewandowski Sebastian Rudnicki/KSW
Taki zawodnik jak Mamed Chalidow zdarza się raz na milion, a nawet rzadziej. Ale każdy może go zastąpić. Droga jest otwarta, wystarczy włożyć w siebie tyle pracy co on - przekonuje współwłaściciel KSW Maciej Kawulski. W pierwszej części wywiadu z szefem największej polskiej organizacji MMA rozmawiamy o zbliżających się galach KSW 42 (3 marca w Łodzi) i KSW 43 (14 kwietnia we Wrocławiu) oraz ekspansji na europejski rynek.

Tomasz Dębek: Wielkimi krokami zbliża się gala KSW 42 w Łodzi. W walce wieczoru Mamed Chalidow zmierzy się z Tomaszem Narkunem. To jeszcze większe wydarzenie dla polskiego MMA niż pojedynek Chalidowa z Borysem Mańkowskim podczas gali na PGE Narodowym?
Maciej Kawulski: Mamed sięga po kolejne berło. Był naszym pierwszym mistrzem wagi półciężkiej, do 93 kilogramów. Później zdobył tytuł w kategorii średniej, do 84 kg, a w zeszłym roku pokonał po pięknym pojedynku mistrza półśredniej, Borysa Mańkowskiego. Teraz postanowił przyjąć kolejne wyzwanie, zmierzy się z młodszym o dziewięć lat i cięższym o kilkanaście kilogramów „Żyrafą”. To głodny sukcesów młodzieniaszek, moim zdaniem jeden z największych prospektów na światowej scenie MMA. Jego parter jest znakomity, a stójka nieprzewidywalna. Trudno go włożyć w jakiekolwiek ramy, na podstawie których można przygotować gameplan na walkę. Zestawienie zapowiada się bardzo ciekawie, szykuje się prawdziwa wojna pokoleń. Każdy ma swoją opinię, ale jest wiele argumentów ku temu, że na papierze to jeszcze lepsze starcie niż z Borysem. Teoretycznie Narkun jest dla Mameda trudniejszym rywalem. Emocjonalna stawka pojedynku powinna być większa.

Walką na Narodowym Chalidow wypełnił swój kontrakt z KSW. Głośno było o jego ewentualnym przejściu do czeczeńskiej organizacji ACB, dla której wystąpił zresztą przed pojedynkiem z Mańkowskim. Jak wygląda obecnie jego sytuacja kontraktowa? Będzie łączył występy dla dwóch federacji?
Szczerze mówiąc, nawet nie wiem. Po wielu latach wspólnej drogi porozumieliśmy się co do tego, że obecność na polskim rynku Mamed zaczął i zakończy w KSW. Po wygaśnięciu jego kontraktu oddaliśmy wielkiemu wojownikowi należny hołd. Używając języka gladiatorów, można powiedzieć, że spłacił swój dług wobec promotora i odzyskał wolność. (śmiech) Przedstawiliśmy mu ofertę, według której jest wolnym zawodnikiem. Będziemy szczęśliwi i dumni za każdym razem, kiedy wybierze nas na arenę swojego kolejnego starcia. Wierzę w to, że stoczy jeszcze wiele walk dla KSW. Ale nie będę miał żadnych pretensji, jeśli zdecyduje się też na występy dla ACB. Rozumiem, że ma potrzebę pokazania się w organizacji wywodzącej się z jego ojczyzny.

Dla Narkuna to wielka szansa na zaistnienie w świadomości kibiców na poziomie największych gwiazd KSW, jak Michał Materla czy właśnie Chalidow? Potencjał medialny „Żyrafa” ma ogromny, ale nie jest jeszcze tak rozpoznawalny jak jego starsi koledzy.
Pamiętajmy, że to bardzo młody chłopak. Nie miał jeszcze czasu, by zdobyć takie rzesze kibiców jak Mamed czy Michał. Tomek ma jeszcze wszystko przed sobą. Kolejne zwycięstwa, pewnie też jakieś przegrane, będą cementować jego relacje z fanami. Z pewnością jest gościem, który ma wszystko co trzeba, by zostać gwiazdą. To taki prawdziwek. Nie ukrywa emocji po walkach, jego reakcje często są wzruszające. Z drugiej strony, potrafi też nie lubić się z przeciwnikiem i okazywać wobec rywala negatywne emocje. Istotne w jego przypadku jest to, że nie boi się wyzwań. Walka z Mamedem jest jednym z największych, jakich mógł się podjąć. Przyjmując rękawicę już wygrał. Nie trzeba chyba tłumaczyć, jak wielką sprawą dla każdego zawodnika w tej części świata jest możliwość zmierzenia się w main evencie dużej gali z taką legendą jak Mamed Chalidow. Narkun dostał prezent od nas i Mameda, który przecież nie musiał przyjąć walki z tak niebezpiecznym, a przy tym mniej rozpoznawalnym od niego zawodnikiem.

W Łodzi kibice zobaczą też dwie walki kobiet. To pokazuje, jak rozwija się w naszym kraju MMA w wykonaniu pań?
Kobiece MMA przestało być incydentalne. Pod względem liczby zawodniczek i ich walk w fightcardach to nadal nisza. Ale spełniają one coraz ważniejszą rolę. W Polsce i na świecie pojedynki pań stają się main eventami gal. To napędza koniunkturę, pojawiają się kolejne zawodniczki. O to chodzi, bo odwiecznym problemem każdej organizacji jest niedobór gwiazd. Masz jedną, dwie czy trzy, ale jeśli ze sobą zawalczą, to trudno o kolejne ciekawe zestawienia. Tak jest na całym świecie. Rozwój kobiecego MMA będzie powodował napływ nowych, ciekawych fighterek. My jesteśmy na nie otwarci, czego najlepszym dowodem jest łódzka gala. Będzie na niej zarówno Ariane Lipski, która stoczy obronę tytułu z Silvaną Gomez Juarez, jak też pojedynek Karoliny Owczarz z Pauliną Raszewską. Debiutantek w MMA, ale nie sportach walki. Jedna ma przecież background bokserski, druga kickbokserski. Myślę, że za kilkanaście miesięcy kobiece dywizje w KSW nie będą już działały na zasadzie precedensu. Po kolejnych walkach media i kibice sami będą zauważać kolejne ciekawe zestawienia, które powinniśmy zrealizować. By do tego doszło potrzeba jednak czasu. No i szczęścia promotorskiego. W wyłapywaniu zawodników i wynikach walk. Nie ma co ukrywać, niektóre scenariusze są bardziej komercyjne niż inne.

Promotorskim szczęściem było dla KSW odnalezienie Ariane? Przychodziła do was jako anonimowa zawodniczka z rekordem 5-3. Dziś jest dominującą mistrzynią kategorii muszej, faworytką kibiców, „Królową przemocy”.
Królową zostaje się w ringu i poza nim. W obu przypadkach potrzeba dobrej współpracy z promotorem. A także marketingu i zainteresowania kibiców daną osobą. Dodając do tego pięści Ariane tworzy się mieszanka wybuchowa. Ta dziewczyna ma papiery na to, by bić się z każdą zawodniczką na świecie w swojej kategorii wagowej.

To może być pierwsza wypromowana przez KSW zagraniczna gwiazda, która będzie rozpoznawalna na całym świecie?
Takich gwiazd, mniejszych lub większych, było kilka. Mam na myśli zagranicznych zawodników rozpoznawalnych w Polsce. Jeśli chodzi o kogoś, kto nie jest z Polski, został stworzony przez KSW i jest rozpoznawalny na świecie, to Ariane faktycznie jest jedną z pierwszych. Zwykle zawodnik ma różną wartość w zależności od tego, na jakim rynku jest wyceniany. Wielu fajnych, znanych fighterów ze Stanów nie jest u nas warta nawet połowy tego, co płacą im w USA. Działa to też w drugą stronę. Są osoby, które na naszym rynku mają ogromną wartość, ale za granicą nikt takich pieniędzy jak my im nie zapłaci.

ciąg dalszy wywiadu na następnej stronie

Maciej Kawulski: Mamed sięga po kolejne berło. Walka z Narkunem będzie trudniejsza niż z Mańkowskim

Lipski trafiła też na dobry czas? Kilka lat temu mistrzynią KSW była Karolina Kowalkiewicz, ale wydaje się, że nie była wtedy tak rozchwytywana jak dziś Brazylijka z polskimi korzeniami.
Na pewno KSW jest teraz większą gwiazdą. Mamy więcej broni, jesteśmy coraz poważniejszym rywalem na światowych rynkach. O naszych zawodnikach mówi się więcej niż kilka lat temu. Ale czy Lipski jest większą gwiazdą niż Kowalkiewicz? Tego nie wiem. Tak czy inaczej tęsknię za Karoliną w KSW. To świetna dziewczyna, dawała znakomite walki. Jej pojedynek z Ariane byłby murowanym hitem. I jest pewnie marzeniem każdego promotora.

Niedawno ogłosiliście kolejną galę, która odbędzie się 14 kwietnia we wrocławskiej Hali Stulecia.
We Wrocławiu nie byliśmy już bardzo dawno, od grudnia 2013 roku. Hala Stulecia to ciekawy, historyczny obiekt. Może nie jest zbyt duży, ale z naszej perspektywy bardzo fajny. Wrócimy tam z przyjemnością.

Ujawniliście pierwsze nazwiska na karcie walk. Niespodzianką nie było, że w rodzinnym mieście wystąpi brązowy medalista olimpijski w zapasach Damian Janikowski.
Damian pędzi jak burza. Z walki na walkę jest coraz lepszy. Trudno określić, gdzie jest sufit jego możliwości. Analizowanie tego na podstawie sparingów się nie sprawdza. Są mistrzowie sparingów i prawdziwi czempioni, którzy rozkwitają w ringu czy klatce. Damian wydaje się należeć do drugiej grupy.

W debiucie w nowej dyscyplinie Janikowski pokonał Julio Gallegosa, później wygrał z jednym z najbardziej doświadczonych zawodników polskiego MMA, Antonim Chmielewskim. Jakiej charakterystyki możemy spodziewać się po jego kolejnym przeciwniku?
Myślę, że rywal będzie ciekawym impulsem dla mainstreamowych kibiców z Polski. Na tym etapie kariery w doborze przeciwników dla Damiana liczy się coś więcej niż tylko ich wartość sportowa. On nie może dawać byle jakich walk, które przejdą bez echa. Wszystko wskazuje na to, że ten chłopak ma ogromne predyspozycje do zostania gwiazdą MMA. Chcemy pokierować jego karierą rozważnie. Ale broń Boże nie jest tak, że kunktatorsko dobieramy mu wygodnych przeciwników. Zawodnik, z którym zmierzy się we Wrocławiu, będzie dla niego poważnym wyzwaniem. Poprzednio walczył z weteranem, Antkiem Chmielewskim. Tym razem do doświadczenia i sportowych atutów rywala dojdą kwestie, które zbudują emocje wokół tej walki. Choćby to, że Damian nie zmierzy się z rodakiem, ale z kimś z odległych stron świata.

Patrząc na grafiki na waszej stronie można odnieść wrażenie, że Janikowski wystąpi w walce wieczoru, a dwa zapowiedziane już pojedynki o pasy odbędą się wcześniej...
Kwestie sportowe nie zawsze mają przełożenie na ostateczną drabinkę gali. Może to się komuś podobać lub nie. Krytycy naszych poczynań zawsze mogą założyć własną organizację i układać karty walk, jak im się podoba. My bierzemy pod uwagę wiele rzeczy. Choćby czas antenowy czy nasz pomysł na stworzenie show. Na przykład pojedynki kobiet, bez względu na ich wagę sportową, są często pewnego rodzaju oddechem pomiędzy męskimi walkami. Lżejszymi, freakowymi pojedynkami przecinamy starcia stricte sportowe. Kolejność pojedynków ma przede wszystkim spowodować, by kibice się nie nudzili. Chcemy, by każda walka zapewniła im trochę inne emocje. Na grafikach przed galą Damian jest mocno eksponowany, bo pochodzi z Wrocławia, będzie tam najjaśniej świecącą gwiazdą. Ale jest duże prawdopodobieństwo, że walką wieczoru zostanie pojedynek Roberto Soldicia z Dricusem Du Plessisem. Wiele zależy jeszcze od ostatecznej decyzji odnośnie tego, czy gala będzie transmitowana w Polsacie otwartym czy w systemie pay-per-view.

Pana zdaniem Janikowski może wkrótce zastąpić Chalidowa w rolach twarzy KSW i króla kategorii średniej?
Powiem tak: moim zdaniem każdy jest w stanie zastąpić Mameda, jeśli włoży w sport tyle pracy co on. Oczywiście, są kwestie, które ciężko wytrenować. Chalidow to wielki talent. O takich ludziach mówi się „jeden na milion”. A w rzeczywistości matematyka byłaby pewnie jeszcze bardziej druzgocąca dla reszty świata. Tak czy inaczej każdy ma szansę, by go zastąpić. Być może to, co Mamed dostał od Boga, ktoś inny wyrówna sobie ciężką pracą albo na przykład doskonałym sztabem trenerskim czy zwykłym życiowym fartem. Tak czy inaczej droga jest otwarta. Każdy może sięgnąć gwiazd jak Mamed. Dlatego ten sport jest tak piękny.

ciąg dalszy wywiadu na następnej stronie

Damian Janikowski: Z każdą kolejną walką będę zbliżał się do pojedynku o pas KSW

Wspomniał już Pan o pojedynku Soldić – Du Plessis. Czego mogą się po nim spodziewać kibice?
Roberto wszedł z przytupem na europejski rynek MMA, odbierając nasz pas kategorii półśredniej niepokonanemu w tej kategorii przez pięć lat Borysowi Mańkowskiemu. Jego walka z Dricusem zaczęła się już w Katowicach. Przypomnieliśmy ich przepychankę w pierwszym spocie zapowiadającym wrocławską galę. 14 kwietnia zobaczymy, kto będzie mocniejszy w klatce. Jestem bardzo ciekawy tego pojedynku. Jeśli sprawdzi się porzekadło, że zawodnik jest tak dobry jak jego ostatnia walka, to Soldicia stawiam w światowej czołówce. Skoro ktoś dominuje tak dobrego zawodnika jak Borys, to może zrobić wszystko. Chorwat to duży chłop, a przy tym porusza się płynnie, ma dobry przegląd wydarzeń w klatce. Ksywka „RoboCop” nie nawiązuje do tego, że jest sztywny, tylko do jego fizjonomii. Ale Dricus ma jeszcze lepsze warunki fizyczne, jest wyższy i większy. Podczas ważenia będą mieli podobną masę, ale dzień później to zawodnik z RPA powinien być cięższy. Zapowiada się arcyciekawy main event.

Tę walkę napisało życie. Najpierw z walki z Mańkowskim wycofał się przez kontuzję Du Plessis, potem Polakowi tytuł odebrał zakontraktowany jako zastępstwo Soldić. Rzadka dla KSW sytuacja – pojedynek dwóch zagranicznych zawodników o pas to jednocześnie okazja do szerszego zaistnienia na nowych rynkach?
Takich pojedynków faktycznie było niewiele. Nie ma co ukrywać, naszym głównym rynkiem zbytu nadal jest Polska. Staramy się pokazywać fanom bohaterów z naszego kraju. Nie jest to zresztą trudne, bo dzięki naszej pracy rynek stał się bardzo płodny jeśli chodzi o młodych zawodników. Coraz więcej światowych organizacji sięga po Polaków, których nie zdążyliśmy zakontraktować czy przeoczyliśmy w morzu innych fighterów. Jeśli chodzi o zagranicznych kibiców, to bardziej interesuje nas podwórko Soldicia niż Du Plessisa. Skupiamy się na Europie, nie planujemy jeszcze ekspansji na Afrykę. Historia tej walki napisała się sama, nie musieliśmy wiele dokładać od siebie. Do tego pojedynku po prostu musiało dojść.

Ogłosiliście też, że we Wrocławiu o zwakowany pas wagi ciężkiej będzie bił się Michał Andryszak.
O Michale mógłbym powiedzieć to samo, co o Damianie. Też pędzi jak burza. Ostatnio w klatce nie spędził zbyt wiele czasu, tak błyskawicznie kończył pojedynki. W wadze ciężkiej panuje u nas bezkrólewie, we Wrocławiu poznamy nowego mistrza. Ta kategoria wagowa robi się bardzo ciekawa. Niebawem ogłosimy, kto będzie rywalem Michała. Na razie mogę powiedzieć tylko, że zmierzy się rywalem z zagranicy.

Czy na KSW 43 zobaczymy też walkę Mariusza Pudzianowskiego z Karolem Bedorfem?
Nie. Ten pojedynek będzie główną atrakcją jednej z naszych kolejnych gal. Bez podawania szczegółów odnośnie tego gdzie, kiedy i na jakich warunkach odbędzie się ta walka mogę powiedzieć tylko, że starcie Mariusza z Karolem nie będzie main eventem gali we Wrocławiu.

W grudniu wróciliście po dłuższym czasie do Katowic, teraz do Łodzi i Wrocławia. Następny w kolejce do ponownej wizyty będzie Szczecin?
Bardzo chciałbym wrócić do Szczecina. Lokalne władze mają jednak trochę inne pomysły na rozrywkę w tym mieście. To trochę dziwne. Według mnie Szczecin nadal jest stolicą polskiego MMA. Rządzący miastem powinni odpowiadać na zapotrzebowanie mieszkańców, a nie własne preferencje sportowe. Nie krytykuję, ale gdybym był prezydentem Szczecina i miał w okolicy tyle gwiazd, to bym o nie dbał. Są świetnymi sportowcami. Skoro chce się ich wykorzystywać w kampaniach politycznych, to warto też dać im miejsce do pokazania swoich umiejętności lokalnym kibicom. To moja opinia, władze Szczecina nie muszą się z nią zgadzać. I chyba korzystają z tego prawa, bo trudno nam wrócić do tematu ponownej organizacji gali w ich mieście.

A jeśli chodzi o zagraniczne gale?
Mogę potwierdzić tylko, że w tym roku znów mamy zamiar wybrać się poza granice Polski. Planujemy pięć gal, w tym jedną zagraniczną. Zgodnie z obietnicami, przyspieszamy nasze działania. Będziemy organizować więcej gal w kraju i poza nim. Czuję już oddech Europy. To bardzo ważny moment w naszej prawie 15-letniej historii. Chcemy zdobyć Stary Kontynent, ale też nie wypuścić Polski z drugiej ręki.

Rozmawiał Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze

Wkrótce druga część wywiadu, w której porozmawiamy m.in. o organizacji kolejnej gali na stadionie piłkarskim, celebrytach w KSW, rywalizacji MMA z boksem i miejscu, w którym znajduje się UFC

Mamed Chalidow: Nie interesują mnie występy dla innych organizacji niż KSW i ACB

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Maciej Kawulski: KSW chce zdobyć Europę i nie wypuścić Polski z drugiej ręki - Portal i.pl

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24