Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Małgorzata Hołub-Kowalik (AZS UMCS Lublin): Sukces nigdy mnie nie rozleniwił

Krzysztof Nowacki
Wojciech Szubartowski
- Jesteśmy koleżankami i to bardzo dobrymi. Również poza stadionem i dlatego tworzymy taki fajny team - mówi o zawodniczkach ze sztafety 4x400 m Małgorzata Hołub-Kowalik, lekkoatletka KU AZS UMCS Lublin. W tym roku Polki miały walczyć o złoty medal igrzysk olimpijskich w sztafecie 4x400 m. - Olimpijski krążek, to jedyny, którego nie mamy.

Od półtora miesiąca Małgorzata Hołub-Kowalik jest zawodniczką AZS UMCS Lublin. Na igrzyskach olimpijskich w Tokio miała walczyć z koleżankami ze sztafety 4x400 m o złoty medal. „Aniołki Matusińskiego”, jak mówi się o sztafecie prowadzonej przez trenera Aleksandra Matusińskiego, mają w kolekcji medale mistrzostw Europy i świata na stadionie oraz w hali. Brakuje im jedynie olimpijskiego krążka. Po przełożeniu igrzysk na 2021 roki, Małgorzata Hołub-Kowalik musi jeszcze poczekać na szansę walki o wymarzony medal.

Pandemia koronawirusa, zanim jeszcze MKOl odwołał igrzyska olimpijskie, pokrzyżowała sportowcom plany treningowe. Lekkoatletka AZS UMCS w marcu i kwietniu miała trenować z zespołem w RPA, a potem w Turcji. Zamiast na zagranicznych obozach, czas spędza w domu.

Medal olimpijski, to jedyny duży sukces, którego waszej sztafecie brakuje?
Tak, mamy medale mistrzostw w hali i na stadionie, a olimpijski krążek, to jedyny, którego nie mamy, a o którym wszyscy sportowcy marzą. Igrzyska są specyficzną imprezą. Przed każdymi zawodami możemy powiedzieć, że szykujemy się na sto procent, ale przed igrzyskami wszyscy przygotowują się na 150 procent. Ciężko więc pracujemy, bo marzenia nie spełniają się, tylko marzenia trzeba spełniać samemu. Jeśli go zdobędziemy, to będę mogła powiedzieć, że mam już wszystko. Ale zawsze znajdzie się coś, czego chce się więcej. Wielu zawodników powtarza, że ciężko jest zakończyć karierę, bo sportowcy zawsze wyznaczają sobie nowe cele. Pojawiają się nowi rywale, których chce się pokonać. Na pewno ciężko byłoby po igrzyskach powiedzieć od razu, że kończę i na razie o tym w ogóle nie myślę.

W barwach lubelskiego klubu zadebiutowała pani podczas halowych mistrzostw Polski. W Toruniu zdobyła pani dwa medale.
Debiut chyba całkiem dobry. Zdobyłam medal indywidualnie i w sztafecie, co było dla mnie nowością, ponieważ nigdy wcześniej nie biegałam w sztafecie klubowej. Było ciekawie, bo biegły dwie dziewczyny i dwóch chłopaków (w sztafecie mieszanej AZS UMCS zdobył srebrny medal - red.), co było nowością na mistrzostwach Polski. Wierzę, że to dopiero początek i nie są to ostatnie medale dla AZS UMCS.

A jak doszło w ogóle do tego, że jest pani teraz zawodniczką lubelskiego klubu?
Widziałam, że w ostatnim czasie było parę transferów i zaczęłam powoli się tym interesować. Rozmawiałam z dziewczynami, które są już w AZS UMCS. Bardzo chwaliły sobie to miejsce, sam klub i miasto. Postanowiłam więc spróbować. Większy klub, to większe możliwości i wierzę, że dzięki temu będę mogła osiągać jeszcze lepsze rezultaty.

Rozmawiałam z dziewczynami, które są już w AZS UMCS. Bardzo chwaliły sobie to miejsce, sam klub i miasto. Postanowiłam więc spróbować.

Pochodzi pani z Koszalina i przez wiele lat reprezentowała miejscowy klub Bałtyk. Jak zaczęła się pani przygoda ze sportem?
Zawsze byłam energicznym dzieckiem i mama powtarzała, że muszę pójść do klasy sportowej, aby tę energię stracić. Na początku trenowałam koszykówkę, ale mój wzrost, 168 cm nie pozwoliłby mi na wielką karierę. Podczas rywalizacji szkolnej zaczęłam startować w zawodach lekkoatletycznych. Odniosłam pierwsze zwycięstwa i trener zaprosił mnie na treningi. Na początku nie byłam tym specjalnie zainteresowana. Uważam, że koszykówka jest ciekawsza. Ale im dłużej trenowałam lekkoatletykę, tym lepiej poznawałam piękno tego sportu. Widziałam, jak można pokonywać swoje słabości i to chyba właśnie pokochałam. Musiałam wybrać jeden sport, postawiłam na lekkoatletykę i nie żałuję.

Razem z koleżankami ze sztafety 4x400 m tworzycie znakomity zespół na bieżni. A poza stadionem?
Ludzie, którzy nas obserwują wiedzą, że jesteśmy koleżankami, i to bardzo dobrymi. Również poza stadionem i dlatego tworzymy taki fajny team. Razem trenujemy na zgrupowaniach, bardzo dobrze się rozumiemy i wspieramy. To jest właśnie ta więź i zaufanie, czego nie ma w innych drużynach. Tam dziewczyny zazwyczaj widzą się tylko na zawodach, więc nie są takim zespołem, jak my. U nas każda za każdą wskoczy w ogień.

Nie zdarza się, że jedna na drugą krzyknie?
Jesteśmy razem na obozach i w najtrudniejszych sytuacjach, w okresie najcięższych treningów, zawsze się wspieramy. Śmiejemy się, że „umieramy” razem. Zawsze można powiedzieć, że ktoś ma tak samo źle, jak ja (śmiech). Wiadomo, że czasami jedna z nas ma gorszy dzień i wtedy pozostałe dziewczyny motywują, mówią przestań, nie świruj tylko rób swoją robotę. To zawsze dodaje energii. Gdy „umieramy” w czasie treningu i nie mamy sił nawet zdjąć butów, to znajdzie się dziewczyna, która je ściągnie i zmotywuje, żeby jeszcze coś zrobić, bo trener każe. Takie wsparcie w trudnych momentach jest ważne. Gdy mamy słabszy dzień, to reszta dziewczyn zabierze na kawę, ciastko, żeby poprawić sobie humor. To jest bardzo ważne, żeby tworzyć fajny team nie tylko na stadionie, ale także poza nim.

Gdy „umieramy” w czasie treningu i nie mamy sił nawet zdjąć butów, to znajdzie się dziewczyna, która je ściągnie i zmotywuje, żeby jeszcze coś zrobić, bo trener każe. Takie wsparcie w trudnych momentach jest ważne

Medale zdobywa sztafeta złożona z czterech zawodniczek, ale wasz team tak naprawdę jest sześcioosobowy?
Sześcio, a nawet siedmioosobowy. Sztafeta, to nie tylko cztery zawodniczki biegnące w finale. To również pozostałe dziewczyny, które napędzają tę czwórkę.

Jaki moment biegu sztafetowego jest najtrudniejszy? Przekazanie sobie pałeczki?
Myślę, że najtrudniejsze są ostatnie metry. Wiemy wtedy, że energia jest już na najniższym poziomie i nie ma sił. Jednak serce chce biec, głowa chce biec, tylko nogi czasami odmawiają posłuszeństwa. To jest wewnętrzna walka ze sobą samym. I chyba właśnie najtrudniejszy moment biegu.

Trudno jest utrzymać przez kilka lat kariery motywację do ciężkiej pracy?
Sukces jeszcze nigdy mnie nie rozleniwił. Zawsze miałam kolejny cel i to wygórowany, więc nie mogłam powiedzieć, że to już sto procent. A czy porażki motywują? Na pewno, bo zawsze chce się pokazać, że to była tylko wpadka. Że na swój sukces pracowałam bardzo długo i nie jest tak, że jestem słaba, tylko po prostu coś nie wyszło. Udowodnić, że to był jedynie wypadek.

Jak wyglądają ostatnie chwile przed ważnym biegiem?
Każda ma swoje rytuały, żeby się wyluzować. Uspokoić się, zrelaksować i nie myśleć o biegu. Żeby nie spalać się przed biegiem. To jest kwestia indywidualna. Pracujemy z psychologami, żeby stres był jak najmniejszy i nie zabijał naszej formy.

W Lublinie co roku organizowanych jest wiele biegów ulicznych. Lubi pani taką aktywność?
W biegach ulicznych nie mam dużego doświadczenia. Biegłam tylko raz w życiu, i to rekreacyjnie, podczas Biegu Niepodległości. Na razie trenujemy i startujemy na takim poziomie, że nie możemy pozwolić sobie na bieganie po ulicy. Trener na pewno nie wyraziłby na to zgody.

od 7 lat
Wideo

Gol z 50 metrów w 4 lidze! Ursus vs Piaseczno

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Małgorzata Hołub-Kowalik (AZS UMCS Lublin): Sukces nigdy mnie nie rozleniwił - Kurier Lubelski

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24