Minęło 40 lat od pierwszego medalu kieleckich szczypiornistów. Od okręgówki do 3. miejsca w kraju, czyli jak Strząbała zbudował potęgę

Paweł Kotwica
Paweł Kotwica
archiwum
- To były inne czasy, inna piłka ręczna. Edward Strząbała zaczął w Kielcach profesjonalizm. Pracowałem w trzech fabrykach jednocześnie, ale młotka w ręku nie miałem, do pracy przychodziłem tylko po pensję - wspomina Zbigniew Tłuczyński, jeden z najlepszych polskich piłkarzy ręcznych w historii, który 40 lat temu zdobył z Koroną Kielce pierwszy, brązowy medal mistrzostw Polski.

ZOBACZ>>> Odchodzący z PGE VIVE Kielce Blaż Janc zostanie tatą [ZDJĘCIA]

1 września 2020 roku minie 55 lat od powstania sekcji piłki ręcznej w Iskrze Kielce, co dało początek późniejszym sukcesom klubu. Będziemy na naszych łamach wspominać medale kieleckich szczypiornistów, a było ich do tej pory 26 - 17 złotych, 3 srebrne i 6 brązowych.

Niedawno minęła 40 rocznica zdobycia przez kieleckich piłkarzy ręcznych pierwszego w historii medalu mistrzostw Polski seniorów. W sezonie 1979/1980 brązowy krążek wywalczyła Korona Kielce.

Z ogona ligi do krajowej czołówki

Przed sezonem 1978/79 Korona po raz drugi awansowała do ekstraklasy. Mogła już rozgrywać mecze na własnym terenie (w debiutanckim w pierwszej lidze sezonie 1975/76, z powodu braku hali, w roli gospodarza występowała początkowo w Mielcu). Mimo to kielczanie z dużym trudem utrzymali się na najwyższym szczeblu rozgrywek, głównie dzięki bardzo dobrej końcówce sezonu. Zadecydowały dopiero dwa ostatnie, wygrane na wyjeździe mecze z Grunwaldem Poznań. Wpływ na tę niepewną sytuację miało między innymi odejście w trakcie sezonu medalisty olimpijskiego z Montrealu, pochodzącego z Białegostoku Jerzego Melcera, który wyjechał grać w austriackim Linzu.

W kolejnym sezonie dość niespodziewanie, Żółto-Czerwoni z drużyny broniącej się przed spadkiem przeistoczyli się w zespół czołówki tabeli. Wprawdzie Hutnik Kraków i Śląsk Wrocław były poza ich zasięgiem, ale podobnie jak rok wcześniej, kielczanie mieli znakomity finisz rozgrywek. Na decydujące mecze w niewielkiej hali przy ulicy Jagiellońskiej przychodziły nadkomplety widzów. Drużyna trenera Edwarda Strząbały w popularnej Budowlance ugrała aż trzy punkty z późniejszym mistrzem Polski, Hutnikiem Kraków, pokonując go 28:27 i remisując 29:29. - Ten remis podarowali Hutnikowi sędziowie, bo był mu potrzebny punkt do zapewnienia sobie mistrzostwa Polski. Pamiętam, że cała hala strasznie gwizdała – wspomina zawodnik klubu z Kielc, Jan Piotrowicz.

„Popularny "Riva" czyli Zdzisław Przybylik, nie dał porzucać sobie asowi z Nowej Huty, niezapomnianemu bombardierowi nie tylko Hutników, ale i reprezentacji Polski, Alfredowi Kałuzińskiemu, praktycznie wyłączając go z gry. W ataku brylowali rzecz jasna bracia Tłuczyńscy, a i skrzydłowi - Antoni Zięba i Włodzimierz Sabatowski okazali się nie gorsi od Jerzego Garpiela czy Zbigniewa Gawlika„ - pisze na blogu „To i owo o sporcie” Dariusz Wikło, wieloletni dziennikarz sportowy „Słowa Ludu”.

W następnych meczach „koroniarze” dwukrotnie pokonali w Opolu groźną drużynę Gwardii i o wszystkim, czyli o brązowym medalu, miały zadecydował mecze w Kielcach, z Pogonią Zabrze. Ślązacy nie walczyli o medal, ale mieli w składzie kilku bardzo dobrych zawodników między innymi filigranowego, ale niezwykle niewygodnego dla rywali bramkarza Andrzeja Igielskiego, czy późniejszego trenera Pogoni, Marka Kąpę.

- Igielski miał ze 175 centymetrów wzrostu, ale bronił niesamowicie, miał swój styl. Nienawidziło go pół ligi, w tym Zbyszek Tłuczyński, który często miał z nim problem – wspomina Krzysztof Latos, bramkarz tamtej Korony, który w innym meczu z drużyną z Zabrza wsławił się tym, że obronił siedem rzutów karnych.

W tych meczach o medal, w sobotę Korona wygrała 30:27, a w niedzielę padł remis 27:27. To wystarczyło kielczanom do zajęcia najniższego miejsca na podium.

- Miałem wtedy 18 lat, w zespole byli dwaj starsi bramkarze, Wiesiek Goliat, który już grał w reprezentacji i Gienek Szukalski, więc ja byłem tylko uzupełnieniem składu. Byłem jednym z najmłodszych, nosiłem siatkę z piłkami, biegałem kolegom po piwo. Jurkowi Melcerowi biegałem aż do jego wyjazdu do Austrii – śmieje się Latos.

Czerwone buty Melcera

Gra Melcera, medalisty olimpijskiego, w drugoligowej przez jakiś czas Koronie, była ewenementem. - Trener Strząbała potrafił go namówić. W takich sprawach był mistrzem. Oczywiście chodziło o zapewnienie dobrej pensji - mówi Tłuczyński.

- Jurka Melcera bardzo lubiłem, bo jak był po ciężkiej nocy, to dawał mi swoje czerwone buty, w których grał na olimpiadzie i mówił: „Masz, bo ja dziś nie mogę grać” - mówi Piotrowicz, wtedy czołowy strzelec Korony.

- Pamiętam tamten sezon. Hala Budowlanki była pełna godzinę przed każdym meczem, 700 osób w środku, tyle samo na zewnątrz. Graliśmy praktycznie dziewiątką zawodników z pola, na lewym skrzydle Włodek Sabatowski, na rozegraniu ja, Marek Boszczyk i Zbyszek Tłuczyński, na prawym skrzydle Tolo Zięba, na kole Andrzej Tłuczyński. Na zmiany na rozegranie wchodził „Hokej” (Zbigniew Orliński – przyp. PK), a do zadań specjalnych w obronie, jak na przykład trzeba było komuś przywalić w żołądek, Zdzichu Przybylik. Mieliśmy bardzo dobrych bramkarzy, ale do kontry prawie nie biegaliśmy, naszą siłą był atak pozycyjny i rzut z drugiej linii – wspomina Piotrowicz.

Deserem do brązowego medalu było zdobycie tytułu króla strzelców ekstraklasy przez 24-letniego wtedy Zbigniewa Tłuczyńskiego, który w 36 spotkaniach zdobył 269 goli.

- Nie było to łatwo osiągnąć, bo największym „psem na bramki” był u nas Jasiu Piotrowicz, który każdą akcję chciał kończyć rzutem. Zresztą płacone było wtedy „za zapis”, czyli wypłata była uzależniona od liczby zdobytych bramek. Dopiero potem dogadałem się z trenerem Strząbałą, że ja będę wyłączony z tego systemu, a mam się zająć kierowaniem grą i wypracowywaniem pozycji dla kolegów, dzisiaj powiedzielibyśmy: zaliczaniem asyst – mówi Tłuczyński. - Przyznam, że z czasem zaczęło mi to sprawiać większą przyjemność, niż zdobywanie bramek. Szczególnie gra z bratem Andrzejem, który był obrotowym i te nasze rodzinne akcje stały się postrachem rywali – dodaje olimpijczyk z Moskwy.

Brązowy medal uczcił 15-lecie powstania sekcji piłki ręcznej w Iskrze Kielce, którą w 1973 roku wchłonęła Korona.

- Jakiegoś specjalnego świętowania tego pierwszego medalu nie pamiętam. Zdaje się, że przyjął nas dyrektor Iskry i prezes Korony – dodaje Krzysztof Latos, późniejszy reprezentant Polski i uczestnik mistrzostw świata. Potem grał w Tunezji i przez sześć lat w Niemczech.

- Skąd wziął się ten medal? Złożyło się na to kilka rzeczy. Przede wszystkim mieliśmy bardzo zdolną, kielecką młodzież, która wchodziła do zespołu, przez co na każdej pozycji była konkurencja. Zaczęto też ściągać bardzo dobrych zawodników z całej Polski, jak Gienek Szukalski z Poznania czy Wiesiek Goliat z Radomia – opowiada Zbigniew Tłuczyński.

W godzinę z Kuźnic na Kasprowy

- Bardzo ważne było to, że byliśmy świetnie przygotowani kondycyjnie. Grało się dwa mecze, w sobotę wieczorem i w niedzielę rano. W okresie przygotowawczym trener Strząbała zabierał nas na miesiąc do Zakopanego. Codziennie chodziliśmy na 3, 4-godzinne wycieczki w góry. Ja z Markiem Boszczykiem potrafiliśmy wejść z Kuźnic na Kasprowy w godzinę. Do tego dochodziło dźwiganie ciężarów. W całej lidze tak ciężko trenował tylko Hutnik Kraków i my. Jak już się zaczął sezon, to po sobotnim meczu granym w Kielcach jechaliśmy do hotelu do Borkowa, gdzie mieliśmy odnowę. To miało też tę dobrą stronę, że nie chodziliśmy między meczami na piwo. Potem śniadanie w knajpie w Daleszycach i na drugi mecz – mówi Piotrowicz.

Tłuczyński się nie wyspał

- Ale jak graliśmy na wyjeździe, to czasem w sobotę zagrałem bardzo dobry mecz, a potem noc była za długa albo za krótka i w niedzielę grałem słabo. Wtedy mówili „Oho, Tłuczyński się nie wyspał” - śmieje się Zbigniew Tłuczyński.

- Trener Strząbała zaczął wprowadzać do klubu profesjonalizm. Podam swój przykład. Gdy zaczynałem grać, byłem uczniem technikum budowlanego. Na praktykach musiałem odbębnić swoje, nawet jeśli cały dzień przesiedziałem w pakamerze. Dopiero potem szedłem na trening. Po meczu dostawało się od kierownika 17 złotych 50 groszy wypłaty, wystarczało na parę butelek oranżady – mówi Tłuczyński, który w zespole seniorów Korony zadebiutował w 1972 roku jako 16-latek.

Praca na trzech etatach, czyli na żadnym

- Później, już jako dorosły zawodnik, miałem jednocześnie etaty w trzech kieleckich zakładach – Iskrze, SHL-ce i Papierni. Podobnie jak Jurek Bącal, Janek Piotrowicz czy Jacek Łański byłem członkiem brygady remontowej. Oczywiście to była fikcja, ani raz nie miałem młotka w ręce. Miałem za to trzy dobre pensje brygadzisty, a w tych zakładach pojawiałem się tylko po wypłaty. Mogłem się zająć tylko piłką ręczną. Kiedy potrzebowałem mieszkania, szedłem do trenera Edwarda, on znał prezesów spółdzielni i nie musiałem czekać 20 lat na swój kąt. Kiedy chciałem samochód, trener szedł do dyrektora Polmozbytu i załatwiał przydział na malucha. Potrzebowałem segment, trener załatwiał meblościankę w fabryce mebli. Pamiętam, że pan Edward podczas zgrupowań w Zakopanem miał taki system motywacyjny, że zawodnik, który pierwszy wbiegł na Kasprowego, miał obiecane dżinsy z Pewexu. Ja cieszyłem się specjalnymi względami i trener, bez względu na to, który byłem na szczycie, to te dżinsy za 3 dolary, co było wtedy majątkiem, mi kupował. Ale nic za darmo, musiałem dać odpowiednią jakość na boisku – wspomina Zbigniew Tłuczyński.

Dziurawe buty, maść do szczepienia drzewek i tulejka na palcu

- Oczywiście, to były inne czasy, inna piłka ręczna. Czasem grało się w dziurawych butach, zamiast nieosiągalnego kleju używało się czechosłowackiej maści do szczepienia drzewek. Kiedyś złamałem mały palec u dłoni. Ale graliśmy ważny mecz i musiałem w nim wystąpić, więc tokarz z Iskry wytoczył mi metalową tulejkę, w którą wsadzili mi palec, oplastrowali tak, że nic nie było widać i zagrałem. Dzisiaj to jest nie do pomyślenia. Nie analizowało się rywala, przecież nie było video, grało się na żywioł, więcej się improwizowało - wspomina Tłuczyński.

Po tym pierwszym, medalowym sezonie, Tłuczyński zagrał na igrzyskach olimpijskich w Moskwie, na których nasza drużyna zajęła siódme miejsce, a potem zgłosiło się po niego wojsko, czyli Śląsk Wrocław, z którym zdobył między innymi mistrzostwo Polski i dwa krajowe puchary. Wrócił do Kielc w 1983 roku (rok wcześniej z reprezentacją Polski zdobył brązowy medal mistrzostw świata), dwa lata później zdobył z Koroną pierwszy Puchar Polski, a w 1986 wyjechał do Niemiec, gdzie w barwach VfL Fredenbeck został królem strzelców Bundesligi. Był także trzykrotnie powoływany do reprezentacji świata. W piłkę ręczną grali obaj jego synowie, Maciej i Tomasz. Ten drugi przebił osiągnięcia ojca, zdobył dwa medale mistrzostw świata - srebrny w 2007 roku i brązowy w 2009.

50-letni król strzelców

Piotrowicz zaczął grać w piłkę ręczną podczas służby wojskowej na kieleckim Stadionie, w wieku 19 lat. Przeszedł z drużyną drogę od okręgówki do trzeciej pozycji w kraju. W 1982 roku wyjechał grać w Innsbrucku, jako pierwszy piłkarz ręczny z Kielc zagrał za granicą. W wieku 50 lat został królem strzelców drugiej ligi austriackiej, karierę zakończył pięć lat później. Wrócił do Kielc, podobnie jak Tłuczyński.

A na kolejny medal piłkarzy ręcznych Kielce czekały do 1993 roku.

KORONA KIELCE 1979/1980 (BRĄZOWY MEDAL)

Bramkarze: Wiesław Goliat, Krzysztof Latos, Eugeniusz Szukalski.

Zawodnicy z pola: Marek Boszczyk, Jan Kurstak, Roman Moneta, Zbigniew Orliński, Jan Piotrowicz, Zdzisław Przybylik (+ 2002), Włodzimierz Sabatowski (+ 2010), Andrzej Tłuczyński, Zbigniew Tłuczyński, Antoni Zięba (+ 1986).

Trener: Edward Strząbała (+ 2012).

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24