MMA. "Wierzę w to, że wrócił stary dobry Jan Błachowicz. Udowodnię to w Zagrzebiu"

Tomasz Dębek
Jan Błachowicz w kwietniu zmierzy się z Chorwatem Igorem Pokrajacem
Jan Błachowicz w kwietniu zmierzy się z Chorwatem Igorem Pokrajacem Anders Wiklund
10 kwietnia na gali UFC Fight Night 68 w Zagrzebiu Jan Błachowicz wróci do klatki po siedmiu miesiącach przerwy. Były mistrz KSW zmierzy się z Igorem Pokrajacem. - Liczy się tylko zwycięstwo. Innej myśli nawet do siebie nie dopuszczam. Zrobię wszystko, żeby nie dać plamy - przekonuje 32-letni zawodnik urodzony w Cieszynie.

Kwietniowa gala w Zagrzebiu to dobry czas i miejsce na Pana powrót po dłuższej przerwie?

Jak najbardziej. Miałem dość długi okres roztrenowania, głód walki już wrócił. Gala odbędzie się w Europie, dzięki czemu odpadnie problem aklimatyzacji i zmiany stref czasowych. Wszystko dobrze się zgrało, więc trzeba iść do pracy! (śmiech)

Co Pan sądzi o rywalu? W jakich płaszczyznach będzie Pan szukał nad nim przewagi?

Jest bardzo doświadczony, działa w tym sporcie od 2003 roku. Ale wydaje mi się że najlepsze lata ma już za sobą. Postaram się odnaleźć jego słabsze strony i je wykorzystać. Zrobię wszystko, żeby nie dać plamy. Żeby walka sprawiła mi przyjemność, a po jej zakończeniu sędzia podniósł moją rękę.

Pokrajac dwukrotnie mierzył się z Pana szwagrem, Łukaszem Jurkowskim [w 2005 roku w Warszawie poddał się przed trzecią rundą, w 2006 w Chorwacji wygrał na punkty – red.]. Będzie jakaś mała rodzinna rywalizacja – „skończę go przed drugą rundą i będę lepszy od Jurasa”?

Walka walce nierówna, jeden może szybko znokautować rywala, drugi wygrać z tą samą osobą na punkty, ale to wcale nie znaczy że jest słabszy. Dlatego nie patrzę na to w ten sposób. Chociaż jeśli będzie okazja, oczywiście postaram się go znokautować albo poddać. Jeżeli nie, będę chciał wypunktować Chorwata. Liczy się tylko zwycięstwo, żadnej innej myśli nawet nie dopuszczam do siebie. Łukasz i Igor wygrali po jednej walce, więc nie widzę porachunków, które miałbym wyrównać. Ale dokopię Pokrajacowi za porażkę naszych piłkarzy ręcznych. (śmiech)

Gdzieś z tyłu głowy będzie myśl, że to może być walka o Pana być albo nie być w UFC?

Każda walka jest o być albo nie być dla mnie samego. Porażka, po której wylatuje się z UFC boli tak samo jak ta, po której dostaje się kolejną szansę. Nie chcę do tego dopuścić, zamierzam wrócić na zwycięskie tory. Skupiam się tylko na tej walce, nie myślę o tym, co będzie później.

Na pewno długo analizował Pan dwie poprzednie walki, z Jimim Manuwą w Krakowie i Coreyem Andersonem w Las Vegas. Jak na chłodno tłumaczy Pan przyczyny tych porażek?

Zacząłem robić coś, co nie działało na mój organizm. Treningi po prostu nie przekładały się na rezultaty. Byłem też przetrenowany, co pokazały późniejsze badania. Mój organizm zregenerował się dopiero półtora miesiąca po ostatniej walce. To pokazuje, jaki byłem zajechany. Nie chcę popełnić tego samego błędu. Wróciłem do sprawdzonych metod, czuję się rewelacyjnie. Myślę, że zła passa się skończy i będzie już tylko lepiej.

Co robił Pan podczas kilkumiesięcznej przerwy od walk?

Leczyłem głowę, odpoczywałem i myślałem. Przeprowadziłem się, z Poznania z powrotem do Warszawy. Układałem sobie życie w nowym-starym miejscu. Po prostu żyłem.

Wiele osób sugerowało, żeby znów nawiązał Pan współpracę z psychologiem sportowym. Było to potrzebne?

Z psychologami sportowymi współpracowałem wielokrotnie, również przed przegranymi ostatnio walkami. Ale jeśli po trzech minutach pojedynku nie ma się gazu, bo jest się przetrenowanym, żaden psycholog nie pomoże. Podczas przerwy nie wydawało mi się, że taka współpraca była mi bardzo potrzebna. Ale nie wykluczam, że nawiążę ją po raz kolejny.

Po walkach czyta Pan komentarze w internecie?

Ja nie, ale koledzy wyciągają i podsyłają mi te najśmieszniejsze. (śmiech) Wiadomo, jaki jest polski naród. Kiedy leżysz na ziemi, skopią cię jeszcze bardziej. Jestem do tego przyzwyczajony, wszystko po mnie spływa. Przyjmuję tylko konstruktywną krytykę od najbliższych i trenerów.

Pewnie widział Pan tytuły w gazetach po porażce piłkarzy ręcznych? „Patałachy”, „Wstyd” i tak dalej.

To świadczy tylko o poziomie ludzi, którzy piszą takie rzeczy. Niech wyjdą na boisko, zagrają i wtedy krytykują. W sporcie nie zawsze wszystko układa się tak, jak chcemy. A większość Polaków ma mentalność kibiców sukcesu. Kiedy jest dobrze, wynoszą ponad niebiosa. Gdy upadasz, dobijają. Mogę tylko podziękować tym, którzy są ze sportowcami na dobre i na złe. Nie tylko moim kibicom, ale też np. fanom szczypiornistów.

Przekonał się Pan trochę do sportów zespołowych? Zwykle wypowiadał się Pan o nich z rezerwą.

Lubię zagrać w piłkę czy kosza, po prostu bardziej kibicuję sportom indywidualnym, bo według mnie są bardziej wymagające. Kiedy piłkarz ma zły dzień, może się schować za kolegami i jakoś przemęczyć te 90 minut. Wychodząc np. do ringu jesteś sam, jeżeli nie jesteś w formie, dostajesz po głowie. Ale szanuję każdy sport, wszystkie wymagają dużych wyrzeczeń. Mówi się, że sport to zdrowie. Ale kiedy uprawia się go zawodowo, jest odwrotnie – poświęca się zdrowie dla sportu.

Jesienią był Pan na meczu Legii, podobno się Panu podobało.

Ale tylko atmosfera na trybunach. (śmiech) Była naprawdę mistrzowska. A mecz? Kopanina, niewiele więcej. W piłkę zdecydowanie wolę zagrać niż ją oglądać.

Ostatnio praktykował Pan kąpiele w przeręblach. To taka zajawka jak wcześniej poszukiwania skarbów w ruinach, obserwowanie nieba przez teleskop i kolekcjonowanie broni białej, czy coś, co pomaga np. w regeneracji organizmu po treningach?

Wszystkie z wymienionych zajęć nadal w mniejszym lub większym stopniu uprawiam. A morsowanie zaczęło się od tego, że znajomy mi to polecił. Poczytałem trochę w internecie i uznałem, że trzeba spróbować. I to faktycznie działa. Pomaga przy mikrourazach, bardzo poprawia samopoczucie. Od początku zimy co tydzień z kolegami morsujemy. I każda nowa osoba nie może doczekać się dnia, w którym wchodzimy do zimnej wody.

Ma Pan wiele ciekawych zainteresowań. Zastanawiał się Pan, co by robił, gdyby nie MMA?

Dawno temu, kiedy wybierałem swoją ścieżkę w życiu, miałem dwie możliwości. Sport albo wojsko. W tym czasie zdobyłem medal na zawodach i wybrałem sztuki walki. Gdyby nie MMA, pewnie byłbym teraz z karabinem na jakiejś misji. (śmiech)

Wracając do walki w Chorwacji – jak będą wyglądać Pana przygotowania?

Dość standardowo. Na razie jestem w okresie wyrabiania siły, powoli będzie się to przeradzać w ćwiczenia na wytrzymałość i dynamikę. Dość mocno pracuję na sparingach, pomagam w przygotowaniach Daniela Omielańczuka, który 27 lutego będzie walczył w Londynie na UFC Fight Night 84. Moja forma jest bardzo dobra, chcę ją podtrzymać, a później pójść jeszcze w górę. Planujemy też obóz sparingowy, prawdopodobnie wyjadę na kilka dni do Szwecji lub Holandii.

W Zagrzebiu kibice zobaczą starego dobrego Jana Błachowicza?

(śmiech) Sam chcę go zobaczyć. Głęboko wierzę w to, że już wrócił. A w Chorwacji to udowodni.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24