Cud się nie zdarzył i przerwany w Zielonej Górze rdzeń kręgowy nie połączył się ponownie tak, by moc w nogach wróciła na jakimkolwiek poziomie. Szok po tamtym wypadku powoli minął, kibice ochłonęli, a środowisko? Na początku sezonu większość zawodników wyjeżdżała na tor z charakterystycznymi ochraniaczami wokół szyi. Dziś spora ich liczba kurzy się w zaciszach garaży. Łatwo o wnioski.
Sam Ward czuje się na tyle dobrze, że przyleciał do Europy. Australijczyk zapowiedział, że spotka się z toruńskimi fanami. Później zmienił plany i odwołał wizytę na Motoarenie. W sieci natychmiast rozgorzała dyskusja. „Wdzięczność” dość często przewijała się w wątkach. Czy były żużlowiec powinien być wdzięczny za ogromną, realną pomoc finansową i inne wyrazy wsparcia, które dostał od kibiców zaraz po wypadku? Oni pewnie tego nie oczekują, ale zasłużyli na gest, piątkę czy choćby muśnięcie. Co z innymi? Czy zielonogórski klub i fani aż tak zaszli Wardowi za skórę, że nawet o nich nie wspomina? Widać zrobione i sprzedane wtedy koszulki nie były dość modne. A może wizyta Roberta Dowhana w angielskiej klinice i sposób rozliczenia kontraktu miały już mniej ciepły charakter niż lipcowe spotkania poprzedzające starty „Kangura” w Falubazie. Tego już się nie dowiemy. Jedno jest pewne, obojętność Warda to sukces jego przeciwników. Dziś triumfuje grupka oszołomionych, którzy nigdy nie wybaczyli młodziakowi incydentu z deptaniem mysiego szalika. Przecież od początku mówili, że chodzi tylko i wyłącznie o kasę. Oby i w tym przypadku się mylili. Oby.
I jeszcze łyk z innej beczki. W poprzedniej gawędzie wspominałem o różnych obliczach promocji żużla. Polacy zrobili dobrą robotę z mistrzostwami Europy czym urazili Anglików. Do tego stopnia, że Wyspiarze nie startują w cyklu i kopią wszystkich, którzy mają z nim jakikolwiek związek. W ramach jedności cienkiego jak barszcz środowiska ukarali Krzysztofa Kasprzaka. Nasz rodak miał kolizję terminów i wybrał, że pojedzie w IME, a nie w angielskiej ekstraklasie. To zdaniem tamtejszych działaczy nieusprawiedliwiona absencja, a więc zasługuje na 28 dni zawieszenia. PZMot. oczywiście przemilczy sprawę, bo to nie jego broszka, choć powinien mocą swego urzędu zapytać kolegów z Anglii o co im chodzi. Nasi nie pytają, bo wiedzą, że akurat w tym przypadku na pewno chodzi o kasę.
Na koniec wypadałoby założyć jakąś kształtną klamrę. Niech to będą dobre zwyczaje, których coraz mniej w otaczających mnie okolicznościach przyrody i między ludźmi. Jak to napisał zręcznie pewien poeta: „Człowiek człowiekowi wilkiem. Leczy ty się nie daj zwilczyć”...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?