Oliver Vidin: O Śląsku Wrocław wiem wszystko. Naprawdę wszystko [ROZMOWA]

Rafał Hydzik
01.12.2019 wroclawkosz koszykowka wks slask wroclaw kontra start lublin  hala orbita energa basket liga gazeta wroclawskatomasz holod / polska press
01.12.2019 wroclawkosz koszykowka wks slask wroclaw kontra start lublin hala orbita energa basket liga gazeta wroclawskatomasz holod / polska press Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press
Z Oliverem Vidinem, trenerem WKS Śląska Wrocław porozmawialiśmy o jego bogatej trenerskiej przeszłości i współpracy z wielkimi nazwiskami bałkańskiego basketu, jego pomyśle na zespół Trójkolorowych, a tak ze m.in. o Kamilu Łączyńskim, który według Serba ma zadatki na jego następcę.

Jak to możliwe, że tuż po Pana zatrudnieniu Śląsk tak diametralnie zmienił swoje oblicze?
Zaczęliśmy grać zupełnie inaczej, bo kompletnie zmieniliśmy system. Może adaptacja nie była na najszybszym możliwym poziomie, ale była przebiegła wystarczająco sprawnie, by przełożyć się na wyniki. Zaczęliśmy od pracy nad ofensywą i krok po kroku wprowadzaliśmy zmiany.

Kiedy ogłoszono Pana na stanowisku, kibice się cieszyli, że drużynę obejmie Serb z silnym charakterem i twardą ręką. Tego potrzebowała drużyna?
Nie wiem czy tego właśnie potrzebowali. Każdy trener ma swoją własną filozofię, a ja nie uważam, by w mojej było mniej wolności i swobody. Stawiam na wolność, ale to musi być zorganizowana wolność. Chce by moi zawodnicy podejmowali własne decyzje, natomiast to ważne żeby wiedzieli w którym kierunku działać. To jak wolność za kierownicą – możesz skręcić w lewo, możesz w prawo. Ale jak jest nakaz albo czerwone światło, musisz postąpić w określony sposób. Na ulicy to państwo ustanawia zasady, na parkiecie – ja.

To prawda, że już przy podpisywaniu kontraktu usłyszał Pan, że transferów nie będzie?
To było jedno z głównych ustaleń z zarządem, kiedy podpisywano ze mną umowę. Położono przede mną listę ze składem i zadano pytanie: Czy jesteś w stanie z tymi zawodnikami osiągnąć taki i taki cel? Wyjaśniłem co jestem w stanie zrobić, a co z kolei jest niemożliwe. Porozumieliśmy się i ustaliliśmy, ze zmian w kadrze nie będzie. Padło jednak zastrzeżenie, że jeśli takowe się zdarzy, to na przełomie lutego i marca. Miesiąc się kończy, a ja nie widziałem jeszcze na rynku odpowiedniego zawodnika. Nie chce bowiem dokonywać zmiany dla samej zmiany.

Szczecin 26 01 2020mecz energa basket ligi king szczecin biale stroje kontra slask wroclaw  zielone stroje na zdjeciu trener slaska wroclaw oliver vidinfot.
Szczecin 26 01 2020
mecz energa basket ligi king szczecin biale stroje kontra slask wroclaw zielone stroje
na zdjeciu trener slaska wroclaw oliver vidin
fot. andrzej szkocki / polska press Andrzej Szkocki / Polska Press

Którą pozycję chciałby Pan wzmocnić?
Szczerze mówiąc nie szukam zawodnika do konkretnej roli. Do gry na każdej pozycji potrzebni są zawodnicy. Na przykład na dziś mamy dwóch zawodników wracających do dyspozycji po urazach. Owszem, można na ich miejsce sprowadzić zastępstwo, ale oni kiedyś wrócą i zrobi się tłum. Trzeba to zrozumieć – kiedy klub z kimś się żegna, przeważnie musi za to zapłacić. Jak wymienisz całą piątkę to właściwie mógłbyś mieć w ich miejscu całe dwie drużyny.

Bez żalu rozstaliście się z Norbertem Kulonem.
Z Norbertem porozumieliśmy się obustronnie. On sam nie chciał tu już dłużej grać, ze względu na swoją sytuację. Tak samo Michał Jodłowski – obaj mogli zostać, ale sami chcieli poszukać regularnej gry.

Wspominał Pan o celach wyznaczonych przez zarząd. Co dokładnie ustaliliście?
Pierwszym celem była faza play-off. Siedliśmy wspólnie z Prezesem Lizakiem nad terminarzem, analizując wszystkie mecze do przodu. Spytał mnie ile z tych meczów jestem w stanie wygrać. Odpowiedziałem, że każdy z nich jest do wygrania, ale realistycznie „umówiliśmy się” na konkretną liczbę. Nie jest tajemnicą, że do gry w fazie play-off trzeba mieć 15 zwycięstw. Wówczas mieliśmy ledwie trzy, dziś mamy dziesięć. Wygraliśmy każdy mecz, w którym zwycięstwo było w planie. Sytuacja jest zadowalająca, ale nie ponad oczekiwania. Mamy trudny terminarz i wiemy, że nie ma już miejsca na potknięcia. Jest jednak jak jest, tylko naprawdę intensywną walką możemy dojść do celu.

Był Pan przekonany, że z tym składem osiągnie Pan cel? Na pierwszy rzut oka widać, że chociażby brakuje piątki…
Tak, dokładnie tak. Wiedziałem, że muszę opracować system, który dostosuję do zawodników, a nie na odwrót. Nie mając naturalnego centra nie zagrywaliśmy wprost pod kosz, a teraz jesteśmy w tej strefie na tyle niebezpieczni, że podwajają naszych wysokich. Mike Humphrey i przede wszystkim Aleksander Dziewa potrafią zdobywać punkty spod samej obręczy.

Zdążył już Pan zasłynąć z gry niskim ustawieniem. To najbardziej optymalne rozwiązanie?
„Small ball” to nowoczesne rozwiązanie, na najwyższym poziomie już nawet odchodzi się od zawodników stricte podkoszowych na rzecz tych bardziej mobilnych i wszechstronnych. Ze względu na moje zasoby ludzkie, muszę replikować taki styl. Mamy trzech zawodników mających około 180 cm – Kamila Łączyńskiego, Danny’ego Gibsona i Kubę Musiała i korzystam z wszystkich. W innych drużynach nie ma takiej sytuacji, mają maksymalnie dwóch takich zawodników. Jak już mówiłem, nie narzekam na to co mam, tylko próbuję wyciskać to, co najlepsze. To moja praca.

Był Pan zaskoczony, że żaden z trójki – Dziewa, Łączyński i Wojciechowski nie trafił do kadry?
Spodziewałem się jedynie powołania dla „Łączki”. Odkąd go prowadzę, widzę że gra na naprawdę przyzwoitym poziomie, ale to decyzja trenera Taylora, nie mnie ją oceniać, szczególnie nie znając sytuacji wewnątrz kadry. Samo powołanie Łukasza Kolendy w miejsce Kamila sugeruje, że planują powoli odmładzać kadrę i wprowadzać świeże pokolenie. Co do Dziewy, to dopiero jego pierwszy sezon w PLK, nie spodziewałem się, by od razu trafił do kadry.

A Maciek Wojciechowski? Chorobę wyleczył już ponad miesiąc temu, a wciąż coś go trapi…
Wciąż „szuka samego siebie”. Wszyscy intensywnie z nim pracujemy, jednak ostateczne przełamanie jest w jego rękach, musi sam naprowadzić się na odpowiednie tory. Nie sugeruję, że teraz jedzie po nieodpowiednich, ale musi mieć więcej pewności siebie. Wszyscy w niego wierzą, a on sam musi do tego grona dołączyć.

Kiedy ta pewność siebie zniknęła? Na początku sezonu błyszczał…
Jeżeli grał tak dobrze, to Śląsk by nie przegrywał. Nie sądzę, by grał lepiej, po prostu zdobywał więcej punktów. Oglądałem każdy mecz Śląska od początku sezonu, bo już przed sezonem byłem jednym z kandydatów do objęcia posady. Klub zdecydował się na innego szkoleniowca, ale kiedy sytuacja się pogorszyła, odebrałem telefon.

Czekał Pan, aż wreszcie zadzwoni?
Tak, Śląsk był jedną z opcji na którą najmocniej liczyłem. Miałem na stole kilka innych ofert, ale nie byłem z nich szczególnie zadowolony, zwłaszcza tych ze Słowacji. To dla mnie zupełnie nowe pole do popisu i głęboko wierzę, że z polskiej ligi uda mi się trafić na jeszcze wyższy poziom.

PLK to najwyższy poziom, na jakim Pan pracował?
Najwyższym poziomem zawsze są drużyny narodowe. Pracowałem z serbskimi kadrami młodzieżowymi, wygrywając mistrzostwa Europy. Tamta przygoda trwała około 12 lat, miałem około 17 jak wszedłem w ten świat. W 2000 roku na mistrzostwach Europy w chorwackim Zadar byłem najmłodszym asystentem trenera w historii dyscypliny. Dostałem wówczas akredytację z napisem „zawodnik” i musiałem długo tłumaczyć, że przyjechałem tu jako szkoleniowiec! (śmiech). Teraz dostrzegam jaki jestem stary, kiedy opowiadam o historiach sprzed dwóch dekad. Już 25 lat pracuję jako trener.

Pracując przy reprezentacjach grałem przeciwko takim zawodnikom jak Tony Parker czy Ricky Rubio, którego Hiszpanię nota bene pokonaliśmy, zgarniając medal w Madrycie. Wtedy grał też Xavi Rabaseda…

… Przeciwko Polsce nie zabłysnął. Widział Pan mecz?
O tak! Od samego początku byłem przekonany, że Polacy jadą po zwycięstwo. Mieli znacznie bardziej zgraną kadrę, w kontraście do eksperymentalnej drużyny trenera Scariolo. Już po 8 minutach zaczęły im się kończyć siły, a Polska na tym skrzętnie skorzystała.

Nie próbował Pan robić kariery jako zawodnik?
Nie, nigdy nie grałem w koszykówkę zawodowo. Jako 17-latek byłem już wiecznym rezerwowym, nie było mi pisane granie na najwyższym poziomie. Brakowało mi wzrostu, a nie nadrabiałem szybkością i dynamiką. Nawet nie przeszło mi przez myśl, że coś osiągnę jako zawodnik.

01.12.2019 wroclawkosz koszykowka wks slask wroclaw kontra start lublin  hala orbita energa basket liga gazeta wroclawskatomasz holod / polska press
01.12.2019 wroclaw
kosz koszykowka wks slask wroclaw kontra start lublin hala orbita energa basket liga
gazeta wroclawska
tomasz holod / polska press
Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press

Śląsk chwali się swoimi drużynami młodzieżowymi. Przygląda się Pan wynikom młodych chłopaków pod kątem pierwszej drużyny?
Wdrażanie młodzieży to proces, nie można od razu wciągnąć ich do pierwszej drużyny. W Śląsku jest kilku zawodników, którzy mają widoczny potencjał, ale jeszcze są daleko od celu. Najpierw muszą udowodnić swoją jakość, począwszy od treningów, po gry treningowe, po samą ligę. Kacper Gordon, Szymon Walski czy Kacper Marchewka, czy nawet ci nieco starsi – Jan Malesa, Tomasz Żeleźniak i Szymon Tomczak – wszyscy mają talent, ale muszą go pokazać.

Podczas time-outów jak na dłoni widać, że z Kamilem Łączyńskim współpracujecie przy układaniu drużyny. Jak się z nim pracuje?
Rozmawiam z Kamilem najwięcej w czasie odpraw, bo to w jego rękach najczęściej jest piłka. Nie daje mu poleceń, lecz wskazówki. „Łączka” jest moją prawą ręką, tak jak i Gibson. Bliżej mi jednak do Kamila, bo od samego początku mojego pobytu we Wrocławiu jestem z nim w kontakcie także poza boiskiem. Dużo rozmawiamy. Koszykarsko - to szalenie inteligentny facet, myśli już jak trener. Jeżeli „stwardnieje” i pociągnie za sobą ludzi, to nie mam wątpliwości, że jego miejsce za kilka lat jest na ławce trenerskiej.

Wierzy Pan więc, że Kamil zostanie tu na następny sezon?
Tak, rozmawiamy o tym regularnie. Mowa nawet o kontrakcie dłuższym, niż tylko rok. Z jego strony jednak pada pytanie – czy ja utrzymam swoją pozycję. Jeżeli ja zostanę we Wrocławiu, to wierzę, że tak samo będzie z Kamilem. Nie tylko na następny sezon, ale na następne sezony.

Czego nauczył Pana sparing z USK Praga?
Od początku testowałem wysokie ustawienie z Humphreyem, Dziewą, Wojciechowskim i Dornem. Poza Łączyńskim wystawiłem najwyższą możliwą piątkę i przyznam, że wyglądało to dobrze. Kontuzje Mike’a i Olka sprawiły jednak, że nieco posypała mi się koncepcja.

W tym meczu nieco bliżej kosza grał Torin Dorn. To nowy pomysł na tego zawodnika?
Faktycznie stworzyło się kilka okazji dla niego w strefie podkoszowej, ale to przede wszystkim wynika z tego, że nabrał dużo więcej pewności siebie. Zagrał kilka kolejnych dobrych meczów i widzę jak szybko się rozwija.

Zaczął Pan już naukę języka polskiego. Jak Panu idzie?
Rozumiem około 80 procent tego, co się do mnie mówi. Od samego początku staram się złapać połączenie, chce wiedzieć dokładnie co ktoś próbuje mi przekazać. Znajomość innych słowiańskich języków z całą pewnością mi pomaga, ale tez już wszystko zaczyna się mieszać (śmiech).

W internecie można znaleźć pańskie CV, a w rubryczce referencji – nazwisko Svetislava Pešicia. Jaka jest historia tej znajomości?
Jeszcze jak pracowałem z młodzieżą, on w imieniu serbskiego związku jeździł po zgrupowaniach i nadzorował prace. Wtedy nie miał pojęcia kim ja jestem. Poznaliśmy się dopiero jak pracowałem w Bratysławie, wówczas zaprosiłem go na kilka dni do siebie. Do dziś mamy stały kontakt, ilekroć mam jakąś ważną kwestię do poruszenia, Svetislav zawsze jest pod telefonem.

Wracając do CV – był kiedyś taki moment, w którym nie mógł Pan znaleźć pracy?
Szczerze mówiąc, w ostatnich 13 latach pracowałem bez większych przerw za granicą. By pracować za granicą, trzeba być co najmniej dwukrotnie lepszym od trenerów z danego kraju. Ja z kolei zawsze miałem pracę, a to chyba dość wymowne. Patrząc tylko na poziom ligi, w której trenują serbscy szkoleniowcy, jest może tylko sześciu przede mną. Tak właśnie umiejscowiłbym polską ligę, jako siódmą na kontynencie. Kiedy trafiłem do Śląska, zajmował 14. miejsce w tabeli, dziś zajmuje szóste. Można mówić, że to wszystko moja zasługa, ale patrząc realistycznie – ci zawodnicy po prostu reprezentują odpowiedni poziom.

Najlepsi zawodnicy, z którymi Pan współpracował? Zapewne zacznie Pan od Nenada Krsticia…
O tak, uwielbiam Nenada. Był bardzo młody kiedy wzięliśmy go pod swoje skrzydła w kadrze. To śmieszne, bo powołaliśmy go w ostatniej chwili. Grał wówczas w małej drużynie w Kraljewie, gdzie dosłownie próbowali go ukrywać przed selekcjonerami. Bali się, że jak trafi do kadry narodowej, to momentalnie ktoś im go podbierze. Udało się go jednak wyrwać i z perspektywy przyznaję, że mieli rację (śmiech). Partizan bez chwili zawahania po niego sięgnął. Milan Mačvan – kolejne wielkie nazwisko, z którym miałem przyjemność pracować, został MVP mistrzostw świata do lat 19. Blagota Sekulić, Boris Bakić, Branko Lazić – mógłbym wymieniać i wymieniać. Marko Jovanović, kiedyś MVP Pucharu Niemiec, testowany przez Detroit Pistons – był świadkiem na moim ślubie. Nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć wszystkich tych zawodników.

W mediach chwalił się Pan przyjaźnią z Žanem Tabakiem. Kiedy się poznaliście?
Znamy się jeszcze z czasów, kiedy dzwonił do mnie do Interu, by wypytać o jednego z moich zawodników. Kilka lat później sam trafił do Słowacji i zaprosił mnie na spotkanie, by poznać wszystkie tajniki ligi. Odkąd jestem w Polsce co najmniej raz w tygodniu do siebie dzwonimy. To świetny gość.

I przyszły mistrz Polski?
Jest faworytem, to prawda. Ale wszystko może się jeszcze pozmieniać.

14.12.2019 wroclawwks slask wroclaw kontra polski cukier torun kosz koszykowka hala orbita slask przegral 89 do 108 gazeta wroclawskatomasz holod / polska
14.12.2019 wroclaw
wks slask wroclaw kontra polski cukier torun kosz koszykowka hala orbita slask przegral 89 do 108
gazeta wroclawska
tomasz holod / polska press
Fot. Tomasz Ho£Od / Polska Press

Dla kibiców niezwykle ważna jest historia klubu. Nadrobił Pan archiwa?
Wiem wszystko o Śląsku.

Wszystko?
Tak jest. To ogromny klub, w Serbii każdy o nim słyszał. Doskonale wiem, że Śląsk 17-krotnie triumfował w lidze, znam historie Adama Wójcika i Macieja Zielińskiego, ale i innych reprezentantów Polski czy Litwy, jak chociażby Raimondsa Miglinieksa. Wiem, że Andrej Urlep jest legendą klubu. Można lubić albo nie lubić Śląska, ale trzeba ten klub szanować.

W dawnych czasach bardzo ważna była rywalizacja z Anwilem Włocławek. Teraz już nieco ostygła…
Nie grałem jeszcze z Anwilem, ale znam historię tych starć. Widziałem słynny rzut Jacka Krzykały, wszyscy dookoła pokazują mi ciekawostki z przeszłości. Staram się być ze wszystkim na bieżąco. Historia klubu jest dla mnie szalenie ważna i mam do niej ogromny szacunek. Oczywiście w koszykówce jednak trzeba cały czas iść do przodu, w Serbii nazywamy to „szczęściem pięciu minut”. Można się cieszyć przez pięć minut po mistrzostwie, ale zaraz potem trzeba wracać na trening. Jesteś tak dobry, jak twój ostatni mecz.

Czyli w plecy?
Oficjalny mecz, nie sparing (śmiech). Przygotowania się nie liczą.

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Oliver Vidin: O Śląsku Wrocław wiem wszystko. Naprawdę wszystko [ROZMOWA] - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24