Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Piotr Mandrysz: Decyzja sędziego Małka pozostanie jedną z tajemnic polskiej piłki [ZDJĘCIA]

Jakub Lisowski
Jakub Lisowski
Piotr Mandrysz
Piotr Mandrysz Polska Press
Jak to się mówi: biednemu to i wiatr w oczy wieje. Jako pierwszoligowiec nie byliśmy faworytem tego meczu i pupilami rozjemcy – mówi Piotr Mandrysz, trener Pogoni Szczecin, która dziesięć lat temu zagrała w finale Pucharu Polski.

Portowcy byli wtedy zespołem z I ligi, któremu ligowa wiosna nie układała się dobrze i ten finał miał być okazją na ogromny sukces. Rywalem była ekstraklasowa Jagiellonia Białystok. Rywal - miał w składzie m.in. Tomasza Frankowskiego, Kamila Grosickiego czy Rafała Gikiewicza - był lepszy, dojrzalszy, stworzył więcej sytuacji, ale piłkarze i trenerzy ze Szczecina wtedy i obecnie nie kryją żalu do sędziego Roberta Małka z Katowic, że ten nie wyrzucił El Mehdi Sidqy za faul na Marcinie Bojarskim w 12. minucie spotkania (napastnik Pogoni wychodził na czystą pozycję). Gdyby Pogoń grała w przewadze miałaby większą szansę na historyczny triumf. A tak skończyło się trzecim przegranym finałem wynikiem 0:1.

zobacz też:

Wspomina Pan jeszcze finał Pucharu Polski? To było dla Pana najważniejsze wydarzenie w karierze sportowej?
Piotr Mandrysz: Wspominam, bo sam fakt grania w finale Pucharu Polski jest dużym osiągnięciem, czy to w roli piłkarza, czy też w roli trenera. Nie ukrywam, że w swojej karierze trenerskiej miałem kilka innych, ważniejszych sukcesów, bo przede wszystkim liczy się efekt końcowy, a my ten finał przegraliśmy. Może więc nie jest to wydarzenia w mojej trójce najważniejszych, ale bardzo blisko podium. Pamiętam, że było to ogromne przeżycie dla mnie, ale i dla wszystkich osób związanych z klubem – dla pracowników, ale i ogromnej rzeszy kibiców. Cały czas pamiętam, jak wielu kibiców pojechało z nami do Bydgoszczy, a na samą myśl o tej atmosferze łza w oku się kręci.

Jak myśli Pan o finale to pierwsze co przychodzi na myśl, to żal o sytuację z początku spotkania, gdy sędzia Robert Małek nie wyrzucił jednego z obrońców Jagiellonii z boiska za faul na Marcinie Bojarskim?
To był bardzo istotny moment tego spotkania i cały czas uważam, że sędzia Małek podjął złą decyzję. Nie kwestionuję sytuacji, czy to było przed polem karnym, na linii pola karnego czy już w samym polu karnym, ale samo wyjście naszego zawodnika na pozycję sam na sam i powstrzymanie tego faulem, to w myśl ówczesnych i obecnych przepisów musi skończyć się czerwoną kartką. A wszyscy wiemy, co to znaczy grać przez większość spotkania w osłabieniu. Marokańczyk z Jagiellonii popełnił wtedy błąd i powinien za to zostać usunięty z boiska, ale jak to się mówi: biednemu to i wiatr w oczy wieje. Jako pierwszoligowiec nie byliśmy faworytem tego meczu i pupilami rozjemcy.

Piłkarze z Pana zespołu przyznają, że ta sytuacja siedziała im w głowach nawet w przerwie finału, a to mogło mieć wpływ na grę w II połowie. Pan też tak to odbiera?
Nie, natomiast mija 10 lat od finału, a cały czas ja i zawodnicy podkreślają, że był to kluczowy moment spotkania. Ja nie chcę nikogo teraz zapewniać, że przy grze w przewadze byśmy ten mecz wygrali, ale na pewno szanse byłyby wyrównane. To przecież Jagiellonia wtedy była faworytem, była zespołem lepszym na boisku, z doświadczeniem z ekstraklasy. Ale gra w przewadze mogłaby to zrównoważyć i różnie się to mogło ułożyć. Nie ma się co czarować – zdobycie Pucharu Polski przez Pogoń byłoby największym osiągnięciem w historii klubu, a ja mógłbym się tym pochwalić. A tak mogę tylko być zadowolony ze skopiowania wyników z 1981 i 1982 roku.

zobacz też:

Wstydu nie było…
To był nasz dobry mecz. Chciałbym raz jeszcze podkreślić, że to był finał rozgrywany przy fantastycznie dopingujących rzeszach kibiców z obu stron. Marzeniem każdej osoby działającej w sporcie jest, by każde spotkanie toczyło się przy tak głośnym i kulturalnym dopingu. Nie pamiętam antagonizmów, każdy dopingował swoją drużynę i cieszył się tym świętem. Bo to naprawdę było święto. Muszę powiedzieć, że nie pamiętam – a przecież w Pogoni grałem ładnych kilka sezonów – żeby takie tłumy kilka dni przed meczem ustawiały się w kolejkach po bilety. Widziałem to na własne oczy, serce rosło, ale i pokazywało mi, zawodnikom, jak to jest ważne wydarzenie. Widać było ogromną radość fanów, wiarę, to, że chcą być z nami i uczestnikami tego święta. Przegraliśmy, a po meczu kibice też zachowali się wzorowo, bo jak wracaliśmy to nas wspierali, dziękowali za walkę, za naszą obecność w finale. A przecież nikt takiego sukcesu nie planował, drogę do finału mieliśmy ciernistą, bo w dramatycznych okolicznościach wygraliśmy w Elblągu z Olimpią, gdzie przez ponad 100 minut graliśmy w osłabieniu, gdy Piotr Petasz dostał czerwoną kartkę. Bramkę zdobyliśmy w dogrywce, a walczyliśmy nie tylko z przeciwnikiem, ale i potwornym upałem. W kolejnej rundzie trafiliśmy na Kotwicę Kołobrzeg. Tam byliśmy praktyczni już wyeliminowani, bramkę nam strzelił np. Adam Frączczak, ale wygraliśmy po hokejowym wyniku i też po dogrywce. Później wyeliminowaliśmy ekstraklasowych przeciwników: Polonię Warszawa (z Radkiem Majdanem w bramce, którego pięknym golem pokonał Daniel Wólkiewicz), Piasta Gliwice i wreszcie w półfinale z Ruchem Chorzów, który wtedy był na 3. miejscu w tabeli. Drogę mieliśmy więc długą, ciężką i z perspektywy czasu trochę żal, że sędzia podjął taką a nie inną decyzję. Myślę, że w PZPN wszyscy byli jednak zadowoleni, że w pucharach będzie grał ekstraklasowy zespół, a nie my - z I ligi.

Czy miał Pan później okazję, by zapytać się sędziego Małka o tę sytuację?
Po meczu, odbierając pamiątkowy medal, to tylko przeszedłem obok sędziego, podałem rękę, ale nic nie powiedziałem. Nie byłem w stanie rozmawiać, bo wtedy mógłby powiedzieć coś, czego później bym żałował. W kolejnych latach widywałem go kilkakrotnie, gdy był obserwatorem sędziów, ale już do tego finału nie wracałem. Czas leczy rany i niech to pozostanie jedną z tajemnic polskiej piłki.

zobacz też:

Finał Pucharu Polski Pogoń - Jagiellonia sprzed 10 lat. Zoba...

Startując do sezonu 2009/10 w roli beniaminka I ligi wiedzieliśmy, że ambicje są dość duże, ale czy zakładał Pan, że w PP uda się osiągnąć aż tyle? Może te mecze pucharowe miały być poligonem, by zawodnicy zbierali doświadczenie?
W początkowym okresie traktowaliśmy rozgrywki pucharowe jako mniej istotne. Priorytetem była dla nas liga, bo celem był awans. Pogoń odradzała się ze zgliszczy po poprzednich właścicielach, ale skoro mieliśmy dwa awanse z rzędu, to chcieliśmy iść za ciosem. Ja przejąłem drużynę we wrześniu 2008, gdy Pogoń była na 12. miejscu w tabeli, ale w tym krótkim czasie udało się wejść do I ligi. Po awansie dokonaliśmy dużej rewolucji w składzie, przyszło wielu nowych zawodników, którzy potrzebowali czasu na zgranie, a ja na poukładanie po swojemu. Ambicji nam nie brakowało, walczyliśmy o ekstraklasę i po rundzie jesiennej byliśmy na premiowanym miejscu – tylko za Widzewem, z którym przegraliśmy u siebie po bramkach Marcina Robaka. I wtedy te pierwsze pucharowe rundy – Elbląg, Kołobrzeg, mecz z Motorem – nie były dla istotne. Radziliśmy sobie, cieszyły nas kolejne zwycięstwa, ale głównie koncentrowaliśmy się na lidze. Problem zaczął się wiosną. Jedną z przyczyn, że odpadliśmy z rywalizacji o awans do ekstraklasy kosztem Górnika Zabrze, był fakt, że graliśmy wtedy na obu frontach. Przypomnę, że jesień zakończyliśmy na etapie ćwierćfinału Pucharu Polski, ale w listopadzie poznaliśmy też naszego kolejnego przeciwnika. Mieliśmy szczęście w losowaniu i trafiliśmy na drugoligowe Zagłębie Sosnowiec, czyli najsłabszy zespół wśród ćwierćfinalistów. Czekał nas dwumecz i zdałem sobie sprawę, podobnie jak piłkarze i kierownictwo, że takiej szansy już nie można odpuścić. Każdy z nas wiedział, że możemy sobie poradzić z Zagłębiem i będziemy tylko dwa mecze od finału. Dlatego od zimy 2010 r. cel pucharowy był równie ważny jak ligowy i niestety to się odbiło na wynikach w lidze. Trzymaliśmy dwie sroki za ogon, ale nie złapaliśmy żadnej. Nikt o tym nie mówi, ale ja pamiętam jeszcze jeden istotny aspekt. W związku z tragedią smoleńską pierwszoligowe mecze zostały zawieszone na dwa tygodnie. Po pucharowym meczu w Chorzowie udaliśmy się prosto do Pruszkowa na spotkanie ligowe i w dniu meczu, po śniadaniu dowiedzieliśmy się, że kolejki zostały odwołane. Ekstraklasa grała, ale do dziś nie wiem, dlaczego wstrzymano I ligę... W konsekwencji od połowy kwietnia do finału Pucharu Polski graliśmy praktycznie co trzy dni. Myślę, że każdy jest świadom, jak męczące są podróże ze Szczecina na drugi koniec Polski. To się odbijało na naszej dyspozycji. Przegraliśmy więc finał, w lidze daliśmy się wyprzedzić Górnikowi i Sandecji. Posypaliśmy się na finiszu rozgrywek. Sam finał wspominam ciepło, ale zapłaciłem za to dużą cenę, bo wkrótce straciłem posadę.

Ale nie przez porażkę w Bydgoszczy.
Frustracja zaczęła narastać i nie mam tu na myśli zawodników, ale kierownictwo klubu. W pewnym momencie stwierdzono, że jestem w Szczecinie już za długo i po przegranej w Świnoujściu - na początku sezonu 2010/11 - postanowili, że dalsza współpraca nie ma sensu. Doszliśmy do porozumienia, rozstaliśmy się, a inny trener miał to scementować. Życie napisało inny scenariusz. Przypomnę, że po mnie pracowało wielu trenerów, także znanych, ale dopiero Kosta Runjaic pracuje dłużej niż ja. Chyba nie było tak źle z tym Mandryszem.

zobacz też:

Jeśli mówimy o Pucharze Polski to Kosta Runjaic nie ma się czym pochwalić.
Nie jestem od oceniania trenerów, bo wolę koncentrować się na swojej pracy. Mi zabrakło miesiąca, bym miał dwuletni staż w Pogoni, ale z tego okresu mam awans do I ligi i finał Pucharu Polski. Takimi wynikami nie muszę się wstydzić.

Obserwował Pan później piłkarzy, których miał do dyspozycji w Bydgoszczy czy w sezonie 2009/10 – jak radzą sobie w piłce?
Ci, co mnie znają to wiedzą, że ja śledzę poczynania wszystkich piłkarzy z którymi miałem przyjemność grać czy trenować. Oczywiście śledziłem też losy Portowców – część jeszcze gra, część zajęła się szkoleniem, a inni jeszcze czymś. Dodam, że w finale nie zagrał Piotrek Petasz, wtedy nasz kluczowy zawodnik, którego bali się wszyscy bramkarze w Polsce. Strasznie mnie zirytował, bo w 93. minucie rewanżowego meczu z Ruchem otrzymał w niegroźnej sytuacji kartkę eliminującą go z gry w finale.

Ktoś Pana zaskoczył pozytywnie później?
Raczej nie. Muszę powiedzieć, że my wtedy do Pogoni ściągaliśmy piłkarzy niechcianych w innych klubach np. Marcina Nowaka, Piotra Petasza, Maksa Rogalskiego czy Radka Janukiewicza. Nasz bramkarz był w nieciekawej sytuacji, a po przyjściu do Pogoni był jedną ze sztandarowych postaci, a wręcz nas wepchnął do finału PP, wybraniając nam rewanż z Ruchem. Przyznam, że po paru piłkarzach spodziewałem się więcej, wyżej oceniałem ich potencjał. W sporcie trzeba mieć jednak szczęście, więc może im zabrakło.

Jak Pan słyszy Pogoń, to pierwsze co Pan wspomina to etap trenerski czy jednak karierę piłkarza, a przecież był Pan wiodącą postacią lat 90.?
Ze swojego dorobku piłkarskiego w Pogoni jestem bardzo zadowolony. Udawało mi się strzelać gola co 4,5 meczu, a więc nie wszyscy napastnicy takimi statystykami mogą się pochwalić. Były też asysty np. przy stałych fragmentach gry. Przygodę trenerską też wspominam miło. Pogoń nadal jest najważniejszym klubem w moim życiu, Szczecin jest wspaniałym miastem, tam urodził się mój najmłodszy syn. Mam tam grono przyjaciół, zawiązanych w latach grania. Zawsze śledziłem, śledzę i będę śledził losy klubu tak bliskiemu mojemu sercu.

Gdyby kiedyś pojawiła się oferta…
Traktuję to jako pytanie retoryczne. Zawsze do Szczecina mile wracam, czy to było przy okazji wizyt z przeciwnikami Pogoni czy też, gdy byłem prywatnie w mieście. Jasne, że po ostatnim odejściu z klubu były żale, ale jak to się mówi: jak się przychodzi, to będzie się też odchodziło. Kwestia – kiedy? Taki jest los trenerów, piłkarzy. Nikt nie planuje emerytury podpisując umowę.

zobacz też:

Stadion w budowie...
Śledzę. Coś powiem, bo z tym stadionem to są jaja – gdy przychodziłem we wrześniu 2008 r. do Pogoni to prezydentem Szczecina był już Piotr Krzystek i już wtedy mówiło się o nowym stadionie. Zdążyłem się zestarzeć, paru innych trenerów to samo, a stadionu jeszcze nie ma. Najwyższa pora, by już powstał. Cieszę się obserwując postęp prac i może na otwarcie stadionu przyjadę. Oby tylko mnie zaprosili.

Dziękuję za rozmowę.
Ja również dziękuję i ślę pozdrowienia dla wszystkich sympatyków piłki nożnej ze Szczecina, a szczególnie tych, którzy jeszcze pamiętają, że w Pogoni był taki piłkarz czy trener jak Piotr Mandrysz.

Rozmawiał Jakub Lisowski

Bądź na bieżąco i obserwuj:

WIDEO: Jerzy Brzęczek pozostanie selekcjonerem reprezentacji Polski

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo

Materiał oryginalny: Piotr Mandrysz: Decyzja sędziego Małka pozostanie jedną z tajemnic polskiej piłki [ZDJĘCIA] - Głos Szczeciński

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24