Piotr Myszka: Rywale mają się mnie bać [ROZMOWA]

Rafał Rusiecki
Fot. Przemysław Świderski
Piotr Myszka, deskarz AZS AWFiS Gdańsk, to nasza wielka nadzieja na medal olimpijski w Rio de Janeiro.

Jak się czujesz jako jeden z tych reprezentantów Polski, który na igrzyskach olimpijskich jest faworytem w swojej konkurencji?
Staram się o tym nie myśleć. Wiadomo, że tytuł mistrza świata z jednej strony pomaga, dodaje trochę skrzydeł w przygotowaniach, ale z drugiej strony też wzmaga presję, ciśnienie środowiska naokoło. Dla mnie to już jest drugi tytuł, więc podchodzę do tego na spokojnie. Wiem, że tytuł trzeba zawsze obronić, a to bywa trudniejsze niż jego zdobycie. Przygotowuję się normalnie, tak jak zawsze do zawodów. Tytuł mistrza świata jest fajny, ale teraz będą igrzyska, do których chcę się przygotować spokojnie.

Przemysław Miarczyński podkreśla, że na Zatoce Guanabara podczas treningów wszyscy oglądają Twoje plecy. Rzeczywiście czujesz się tak mocno?
Na pewno staram się dać z siebie wszystko na treningach, żeby sprawdzić sprzęt, sprawdzić to miejsce, ale też pokazać rywalom. Żeby to oni mieli większe ciśnienie niż ja. Żeby się stresowali. To jest po to, aby oni się mnie bali, a nie ja ich. O to w tym wszystkim chodzi. Oczywiście czuję się na pewno w miarę mocny w silnym wietrze, w słabym też. Staram się za każdym razem pokazywać, że jak schodzę na wodę, to robię stuprocentową pracę i nie ma, że marnuję czas. Niedawno właśnie wróciłem z Brazylii, gdzie odbyły się Coaches Regatta. To był co prawda jeden wyścig, ale dla mnie bardzo ważny. Przypłynąłem drugi, tuż za Chińczykiem, który na szczęście nie będzie startował na igrzyskach. Po tym wyścigu popłynąłem do brzegu, do domu i pewnie wszystkim podniosłem ciśnienie. Cieszę się, bo to był wyścig w trudnych warunkach, a byli tam wszyscy, którzy biorą udział w igrzyskach, ci najlepsi. Zależało im, aby pokazać się z jak najlepszej strony. A ja tam wystartowałem, pokazałem się i na razie to wystarczy. Resztę kart odkryjemy podczas igrzysk.

Siła spokoju i fakt, że jesteś światową „jedynką”, to będą Twoje główne atuty?
Myślę, że tak. Tak jak wspomniałem, podchodzę do tych zawodów tak jak do każdych innych w ramach Pucharu Świata czy mistrzostw świata. Tak samo będę się motywował przed igrzyskami. Nie chcę wywoływać w sobie niepotrzebnej presji. Cała otoczka igrzysk przeszkadza w koncentracji. Jako ten doświadczony mistrz świata myślę, że sobie z tym radzę.

Igrzyska to nie są jednak kolejne regaty. Od tego nie da się uciec. Jakie są Twoje sposoby na radzenie sobie ze stresem?
Ja myślę, że jestem jednym z nielicznych szczęściarzy na tych igrzyskach, którzy mają rodziny, dzieci. Tak naprawdę w wolnym czasie nie mam możliwości, aby rozmyślać o tym, co będzie na igrzyskach, z kim będę się ścigał, a z kim nie. W momencie, kiedy kończy się pływanie, automatycznie się przełączam. Dzwonię do rodziny, pytam, co u nich słychać. Mam więc taką chwilę, w której nagle się z tego wszystkiego wyłączam, to mnie w ogóle nie dotyczy. Kiedy jestem na brzegu, mam czas dla mojej rodziny, mogę odpocząć. To jest o tyle istotne, że kiedy nie ma się tej „czystej głowy”, to człowiek siedzi i różne rzeczy wymyśla. Mam rodzinę i to moja alternatywa dla stresu.

A gdzie widzisz zagrożenia na olimpijskiej trasie?
To jest żeglarstwo, więc zagrożenia są tylko takie, że jak się źle popłynie, to się nie wygra. To jedyne zagrożenie, jakie widzę. Wiatr i woda to żywioły, z którymi będziemy się tam mierzyć. Do tego dochodzą jeszcze rywale, którzy też będą chcieli wygrać.

Kiedyś na mistrzostwach świata w duńskim Kerteminde walczyłeś z wodorostami na stateczniku. Brazylijska Zatoka Guanabara „słynie” z różnych śmieci. Co z tym fantem?
Nie da się ukryć, że ta zatoka jest brudna. Poza takimi dużymi odpadkami jak lodówki, telewizory pływa w niej bardzo dużo drobnych śmieci: reklamówki, worki, jakieś paski, sznurki, liście - wiadomo, takie naturalne odpadki także. To wszystko ma wpływ na przebieg wyścigu. Ostatnio mieliśmy w Rio taki dzień, kiedy był bardzo silny wiatr i wtedy było chyba apogeum tych śmieci na wodzie. Pływaliśmy w ślizgu na deskach. Wyścig tego dnia polegały na tym, że po starcie można było zobaczyć, jak kolejnych zawodników „wyłącza” z zawodów. Po prostu zatrzymywali się, musieli zrzucać ze statecznika te wszystkie śmiecie i mogli dopiero płynąć dalej. Tak naprawdę nie było takiego momentu, że ktoś przepłynął całą trasę bez śmieci. Loteria była więc straszna. To kiepskie uczucie, że płynę, ale czuję, że coś jest przyczepione, tracę prędkość i kąt żeglugi. Wiadomo, wtedy trzeba podejmować szybkie decyzje. To jest bardzo stresujące, bo tego nie można przewidzieć. Nie można też tego zauważyć, bo czasem są to śmiecie widoczne z odległości 3-4 metrów. A wtedy jest za późno na jakąkolwiek reakcję. Te śmiecie tworzą często pasma i nie ma jak ich ominąć. Wjeżdża się w to i liczy, że nie zaczepi się statecznikiem.

Jeśli liczy się szczęście, to może masz w takich sytuacjach jakiś talizman?
Nie. Śmiałem się, że na tych wyścigach treningowych jadąc na wprost, płynąłem slalomem. Moja żegluga wyglądała tak, jakby omijał jakieś znaki na wodzie. Momentami jest to śmieszne, ale jeśli cały statecznik jest obleczony jakimiś śmieciami, to trzeba go oczyścić i jechać dalej, nie przejmować się tym. Chodzi o to, aby się niepotrzebnie tym nie denerwować. Trzeba zachować spokój, bo to zagrożenie dla wszystkich żeglarzy. Opanowani zawodnicy będą mieli łatwiej. Na tym akwenie to normalna rzecz. Ja nie zamierzam z tym walczyć, tylko się do tego dostosować.

Jakie przeszkody jeszcze na was czekają?
Poza śmieciami są jeszcze prądy wodne, które na tej zatoce są bardzo urozmaicone i silne. Co pół godziny coś innego dzieje się na akwenie. To dla nas też trudna sprawa.

Podobno jesteście w stanie to przewidzieć...
Jesteśmy na takim etapie, że mamy to już w miarę opanowane. Z wyprzedzeniem wiemy, co będzie się działo na zatoce. Praktycznie przed każdym wyścigiem siadam na pontonie, otwieramy tablicę z prądami i uczmy się tych ruchów na najbliższe 30 minut. Patrzymy na wiatr, porównujemy to z prądem i na tej podstawie ustalamy, w którą stronę będziemy rozgrywać halsówkę albo czy wracać z prądem lub bez. Sytuacja zmienia się bardzo szybko, więc trzeba na to reagować. Mamy te tablice, ale trenerzy mierzą jeszcze prąd, żeby sprawdzić, czy są poprawne. Czasami się sprawdzają, a czasem minimalnie nie. Na tym akwenie byłem już sześć razy. Najlepsze ekipy też mają to rozpracowane. Myślę, że ta wiedza może zadecydować o miejscach na podium.

Czy jest w ogóle możliwy taki scenariusz, jak podczas mistrzostw świata w Izraelu, kiedy to miałeś w garści złoto przed wyścigiem medalowym?
Historia pokazuje, że takie coś jest możliwe. To byłoby bardzo miłe, tak kończyć zawody. Poczekamy, zobaczymy. Dołożę wszelkich starań, żeby pokazać, że jestem mocny. Godnie będę reprezentował kraj na tych igrzyskach.

Jak te najbliższe dni będą wyglądały?
Jestem na razie w kraju. Będę pływał na miejscu, już mniej intensywnie. Będę szukał świeżości, takiego pozytywnego poweru i motywacji. Do Rio wylatujemy 25 lipca.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Piotr Myszka: Rywale mają się mnie bać [ROZMOWA] - Dziennik Bałtycki

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24