Pojedynek w Zawierciu zaczął się dla zespołu z Radomia dobrze. Mimo problemów w polu serwisowym, goście mieli minimalną przewagę. Do momentu, kiedy na zagrywce po drugiej stronie pojawił się Mateusz Malinowski. Przy jego serwisie zawiercianie zdobyli sześć "oczek" z rzędu, objęli prowadzenie i nie oddali go właściwie do samego końca meczu. A Cerrad Czarni nie potrafili przełamać rywala, wrócić do gry. Sprawiali wrażenie jakby byli poza nią.
Pojedynek drużyn zaliczanych w tym sezonie do jednych z najlepiej zagrywających w PlusLidze przyniósł w niedzielę zaledwie cztery asy serwisowe (po dwa z każdej strony) i aż 31 zepsutych zagrywek (17 radomianie i 14 gospodarze). Więcej korzyści jednak w tym elemencie mieli miejscowi. Obserwując mecz w hali przy ulicy Blanowskiej w Zawierciu, odniosłem wrażenie, że Cerrad Czarni byli obecni do stanu 12:15 w pierwszej odsłonie. Potem byli już tylko ciałem. Nie potrafili wrócić do gry, przełamać rywala. Zabrakło wiary w końcowy sukces, agresji, czyli tego, co widzieliśmy w dwóch pierwszych meczach tej rywalizacji ćwierćfinałowej. To było natomiast po stronie miejscowych w niedzielę. To oni zaprezentowali tę ambicję i charakter i dzięki temu wywalczyli historyczny da swojego klubu awans do strefy medalowej, za co należą im się wielkie gratulacje.
Apetyty w radomskim obozie przed trzecim decydującym meczem ćwierćfinału były bardzo duże. Spotkały się dwa zespoły, które po fazie zasadniczej dzielił w tabeli zaledwie punkt. Można było więc spodziewać się niezwykle zaciętej rywalizacji. I tak też było, ale niestety tylko w dwóch pierwszych pojedynkach. Trzeci był bardzo jednostronny.
"Boli cholernie. Najgorszy mecz tej drużyny w najważniejszym momencie" - napisał po niedzielnym pojedynku na Twitterze Wojciech Żaliński, przyjmujący radomskiej ekipy. I trudno się z tymi słowami nie zgodzić. W najważniejszym momencie radomianie nie podołali dużym oczekiwaniom. Może zbyt dużym? Zespół z Radomia przecież nie jest w tej lidze potentatem finansowym i przed sezonem mało kto zakładał, że Cerrad Czarni będą w ogóle mieli szanse na awans do półfinału. Już sam awans do szóstki miał być uznawany za duży sukces. Tym bardziej jednak szkoda, że kiedy nadarzyła się taka sytuacja, radomski zespół zawiódł. Pojechali na wojnę do Zawiercia, ale jakby zapomnieli zabrać ekwipunku.
Jest takie powiedzenie: "Tonący brzytwy się chwyta" i doskonale pasuje ono do sytuacji z drugiego seta, kiedy to trener Prygiel w jednym momencie zrobił cztery roszady w składzie, po czym wysłał całą czwórkę, która opuściła parkiet na chwilę do szatni. Miało to pomóc w zresetowaniu głów i powrocie z nową energią na trzeci, bardzo ważny set. Ten zaczął się jednak od prowadzenia zawiercian 5:1. I cały plan wziął w łeb. Dalej była to już tylko egzekucja.
Sezon jeszcze trwa i za wcześnie, aby oceniać wynik końcowy. Radomianie zagrają o miejsca 5-6 z... ubiegłorocznym mistrzem Polski, czyli PGE Skrą Bełchatów. To też pokazuje, jak ten sezon PlusLigi jest dziwny i specyficzny. Ostatni medal mistrzostw Polski Czarni Radom zdobyli w 1995 roku, a więc 24 lata temu. Na kolejny będą musieli trochę poczekać...
CERRAD CZARNI RADOM. AKTUALNE INFORMACJE DOTYCZĄCE ZESPOŁU - TUTAJ |
Autor jest również na Twitterze Follow @MichalNowak_ |
ZOBACZ TEŻ: Konferencja prasowa przed trzecim meczem ćwierćfinału PlusLigi
POLECAMY RÓWNIEŻ:
Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?