WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"
To już standard, że Wisła w meczach ligowych ma większe posiadanie piłki niż rywale. Mało kto decyduje się iść z „Białą Gwiazdą” na wymianę ciosów. Oczywiście jedne zespoły bronią się głębiej, inne starają się wyjść nieco wyżej, ale generalnie jeśli jest mecz w I lidze z udziałem zespołu z ul. Reymonta, to można w ciemno zakładać, że piłkę częściej będą mieli krakowianie. Otwartym pozostaje natomiast pytanie, jak rywal poradzi sobie z ich atakami, na ile zabezpieczy dostęp do swojej bramki? ŁKS we wtorek nie bronił się tak kurczowo jak w dwóch poprzednich meczach Wisły Kotwica Kołobrzeg i Warta Poznań, ale łodzianie i tak postawili na pragmatyzm. Generalnie oddali piłkę gościom, którzy posiadali ją przez 67 procent czasu. Tylko co z tego, skoro z tego posiadania nie potrafili zrobić odpowiedniego użytku. ŁKS natomiast piłkę miał w posiadaniu mniej, ale był bardzo konkretny.
Po zakończeniu meczu trener gospodarzy Jakub Dziółka pytany o tę kwestię, mówił: - Chcieliśmy na pewno być częściej w posiadaniu piłki na połowie przeciwnika, bo to też powodowało, że Wisła nie byłaby na naszej połowie. Ale tak, zgadzam się. Myślę, że wynik to też zdeterminował, że tak to wyglądało i byliśmy tego świadomi. Tak, jestem też tego zdania, że byliśmy konkretniejsi i wykorzystaliśmy sytuacje, które sobie stworzyliśmy.
Wisłę w tym meczu zabiły stałe fragmenty gry łodzian. Krakowianie bronili przy nich fatalnie. Nie potrafili zatrzymać zawodników, którzy posyłali piłkę w ich pole karne, nie potrafili obronić się już w samej „szesnastce”. To siłą rzeczy rodziło irytację trenera Kazimierza Moskala, który na pomeczową konferencję prasową przyszedł w Łodzi mocno zdenerwowany. Chyba nawet bardziej niż porażką, stylem gry swojego zespołu, banalnymi błędami, których śmiało można było uniknąć. O traconych golach Moskal mówił: - Dwie pierwsze bramki dla mnie były bardzo łatwo znowu stracone. Pierwsza po stałym fragmencie, druga po dośrodkowaniu, które w moim odczuciu, jak widziałem to z ławki, to ta piłka długo leciała i nikt nie był zainteresowany tym, żeby tę piłkę atakować, wybić czy bronić. Zawodnik ŁKS-u z bliskiej odległości strzela do pustej bramki na 2:0. Na pewno nie tak miało to wyglądać i na pewno musimy coś zmienić. Nie wiem jeszcze co, ale musimy coś zmienić, bo tak dalej być nie może.
Szkoleniowiec Wisły dodawał również: - Na pewno kiedyś przed jakimś meczem mówiłem o tym, że piłka nożna polega na tym, żeby strzelać bramki albo... piłka nożna polega na tym, żeby tych bramek nie tracić, albo tracić ich mniej. Strzelić o jedną więcej, niż przeciwnik. Myślę, że ogólnie musimy się zastanowić co dalej, bo tak jak powiedziałem, to nie może dalej tak wyglądać.
We wtorek mieliśmy też niecodzienną sytuację, gdy jeszcze przed przerwą trener Wisły zdecydował się na dwie zmiany. Patryk Gogół i Piotr Starzyński musieli mocno poirytować swoją postawą Moskala, że zdecydował się zareagować tak ostro. A jeśli ktoś przypuszczał, że te zmiany podyktowane były jakimiś problemami zdrowotnymi, to szkoleniowiec błyskawicznie rozwiał te wątpliwości na wspomnianej pomeczowej konferencji prasowej, gdy zapytany przez nas o tę kwestię, odpowiedział: - Nie było to kwestia urazów. To była zmiana taktyczna, ponieważ inne mieliśmy założenia, innej gry oczekiwałem od tych zawodników i stąd taka decyzja. Mnie też nieczęsto się zdarza zmieniać zawodników przed przerwą, ale tutaj uznałem, że przy wyniku 2:0 trzeba było szybciej reagować.
Mecz tak naprawdę zabiła trzecia bramka dla ŁKS-u, jaką łodzianie zdobyli z rzutu karnego już po przerwie. Plus dla Wisły, chyba jedyny po tym meczu, że do końca szukała trafienia przynajmniej honorowego i znalazła je w doliczonym czasie gry za sprawą Alana Urygi. To jednak stanowczo zbyt mało z perspektywy drużyny, która miała walczyć o awans do ekstraklasy, a póki co, po siedmiu rozegranych meczach ugrzęzła zupełnie nieoczekiwanie w strefie spadkowej. Wagę tej sytuacji niech podkreśli fakt, że to dopiero druga taka sytuacja w całej historii Wisły, że zajmuje pozycję pod kreską na zapleczu ekstraklasy. Obie te sytuacja łączy osoba Kazimierza Moskala. Za pierwszym razem, w 1987 roku był piłkarzem „Białej Gwiazdy”. Teraz ją prowadzi jako trener. W tamtym sezonie przed laty udało się wyjść z opresji na tyle skutecznie, że drużyna na koniec sezonu finiszowała w czerwcu 1988 roku po barażach w ekstraklasie. Teraz nie ma co nawet wybiegać tak daleko do wiosny, bo trzeba skupić się na wyjściu z kryzysu, w którym zespół ewidentnie się znalazł. W perspektywie kolejnego meczu, jaki krakowian czeka w niedzielę w Głogowie z Chrobrym, Moskal na koniec powiedział: - Myślę, że na zawodników, obojętnie jakiej drużyny, mobilizujące powinno być to, że przegraliśmy kolejny mecz i taki klub jak Wisła musi grać lepiej, musi się podnieść. To nie może być tak, że my będziemy szukali gdzieś na zewnątrz jakichś rozwiązań. My musimy te rozwiązania znaleźć w środku, w szatni.