Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Polacy nie potrafią kibicować? Kochamy sportowców, a potem ich... nienawidzimy. "Brakuje szacunku, dominuje pogarda"

Joachim Przybył
Ostre słowa na instagramie Weroniki Nowakowskiej były szokiem. Potem biathlonistka wyjaśniła, że to reakcja na wulgarne ataki ze strony kibiców po nieudanych startach w Korei
Ostre słowa na instagramie Weroniki Nowakowskiej były szokiem. Potem biathlonistka wyjaśniła, że to reakcja na wulgarne ataki ze strony kibiców po nieudanych startach w Korei Pawel Relikowski / Polska Press
O kibicowaniu w Polsce, zwycięzcach i pokonanych rozmawiamy z socjologiem dr. Dominikiem Antonowiczem z Uniwersytetu Mikołaja Kopernika w Toruniu.

Nigdzie na świecie tak się nie kocha sportów i jednocześnie tak szybko się ich nie skreśla po porażkach. Zgadza się pan z taką tezą?
Myślę, że to wcale nie jest polska specjalność. Idealnym przykładem globalnego sportowca, którego to spotkało, jest David Beckham. Po skrajnie nieodpowiedzialnym czy wręcz głupim zachowaniu podczas meczu z Argentyną na Mistrzostwach Świata w piłce nożnej został wrogiem publicznym numer jeden w angielskim sporcie, by po czterech latach stać się jego bohaterem, gdy w ostatniej minucie meczu eliminacyjnego z Grecją strzelić z wolnego wyrównującą bramkę na 2:2, która zapewniła wówczas Anglikom awans na mistrzostwa w Korei. Decydują szczegóły, czasami trochę szczęścia, a granica między byciem bohaterem tłumów a czarną owcą bywa cienka.

Beckham to przykład z ery sprzed mediów społecznościowych. Dziś sportowiec jest oceniany „na żywo”. W Pjongczangu kilku naszych olimpijczyków narzekało, że nie boi się porażki, ile reakcji na nią w kraju.
Rozumiem te obawy, ale to sportowcy zgodzili się na taki układ, stając się w pewnym momencie celebrytami. Sami prowadzą swoje konta w mediach społecznościowych, zarabiają na tej popularności, budują swoją markę. Metaforycznie rzecz ujmując wychodzą z ostatnich stron gazet na pierwsze. Włączają to swoich partnerów życiowych, rodziny. Dlatego kibice interesują się nimi nie tylko jako sportowcami, ale także jako postaciami popkultury. To przyciąga także ludzi, którzy na co dzień ze sportem nie mają wiele wspólnego. Zwłaszcza w czasie dużych imprez, jak igrzyska olimpijskie, sportem i startami Polaków interesuje się szeroka publiczność. Wielu z nich przed telewizory przyciąga wyłącznie głód sukcesu podczas wielkich imprez, jednocześnie sami niewiele ze sportu rozumieją. Specjaliści i wierni kibice wiedzą, że czasami 10. czy 15. miejsce może być sukcesem dla jednego zawodnika, bo jest najwyższe w całej karierze i szczytem jej czy jego możliwości, dla kogoś innego miejsce na najniższym podium to porażka. Ludzie nie znający sportu reagują na to złością, często śmieją się z tych, którym się nie udało, choć wcześniej w nich tak wierzyli.

Skąd się bierze tyle złości? Sportowcy mają zaspokoić nasze własne ambicje?
To wynika przede wszystkim z braku zrozumienia realiów sportowej rywalizacji. Medalowa presja często przekształca się w festiwal szyderstwa. Niekiedy oczekiwania kibiców są większe od realnych możliwości, czasami po prostu ktoś okazał się lepszy. Przyczyn niezadowolenia może być wiele, niemniej niewątpliwie język debaty publicznej, zresztą nie tylko w Polsce, mocno obniżył swoje standardy. Dostęp do sfery publicznej stał się powszechny, obrzucający się inwektywami politycy zarazili tym swoich zwolenników i ta epidemia „zaorania” przeciwnika zatacza coraz szersze kręgi.

Brakuje nam chęci do porozumienia, kompromisów i rzeczowej dyskusji w polityce, więc podobnie rozmawiamy o sporcie?
Niestety, standardem stało się ubliżanie i nie ma na to społecznych sankcji. Rynsztokowy język zacząć dominować w debacie publicznej, a przeciwnik stał się wrogiem. Oczywiście, te wzory komunikacyjne odbijają się w sporcie, który stał się również częścią popkultury. Przeciwnik stał się wrogiem, a polityczny spór częścią ideologicznej wojny. Wrogość w polityce zawsze gdzieś tam była, ale teraz przybrała formę wojny totalnej. Konflikty w sporcie, niegdyś rozwiązywane w szatni przeszły, teraz trafiły do mediów społecznościowych i nabrały publicznego charakteru. Do tego doszły konflikty z kibicami, którzy poprzez niemal codzienny kontakt ze sportowcami stały się dla tych ostatnich bardziej uciążliwe.

Gdzie jest granica odpowiedzi ze strony sportowca? Weronika Nowakowska przesunęła ją bardzo daleko słynnym już „gówno widzieliście i w dupie byliście”.
Emocje wzięły górę nad rozsądkiem. Po części ją rozumiem, bo wylano na nią wiadro pomyj, ale skoro postanowiła być osobą publiczną, to niestety pośrednio zgodziła się na uczestniczyć w tym przedstawieniu. Popularność w mediach społecznościowych to broń obusieczna o dużym potencjale rażenia, fajnie mieć tysiące „lajków” i wielbicieli, ale to także niebezpieczeństwo, że tysiące fanów będzie miało forum dla wyładowania własnych frustracji.

Teraz swoje trudne chwile przeżywa Piotr Żyła. Zaraz po powrocie z igrzysk jego problemy rodzinne stały się tematem publicznej debaty i publicznych osądów.
Każdy sportowiec musi się z tym liczyć: sukcesy będą docenione, ale każde potknięcie od razu będzie komentowane i publicznie piętnowane. To jest delikatna gra i trzeba mieć świadomość z konsekwencji wejścia do świata mediów społecznościowych. To przykra historia, ale Żyła sam budował w ten sposób swój wizerunek w oparciu o rodzinę. W pewnym sensie on sam zaprosił tych wszystkich ludzi do swojego prywatnego życia. Nie da się teraz wyprosić z tego domu obserwatorów „nie patrzcie, bo aktualnie mamy problemy”. Żyła zresztą w mojej ocenie bardzo sprawnie kieruje swoim internetowym wizerunkiem. Zagrany na gitarze hymn dla Stocha w Pjongczangu zapewniło mu wizerunkowe zwycięstwo niemal porównywalne z medalem kolegów. Zarówno porażki sportowe jak i rodzinne to zawsze problem, ale w tym kryzysowym momencie Żyła wizerunkowo zachowuje się bardzo roztropnie, ograniczając się do krótkiego oświadczenia i nie wchodząc w polemikę ze swoją żoną, a tym bardziej kibicami. Przykład Nowakowskiej dobitnie pokazał, jak złym pomysłem jest dyskutowanie z fanami w mediach społecznościowych.

Może to wynika z tego, że chcemy widzieć sportowców jako kryształowych herosów bez skazy.
Niestety, brakuje świadomości, że w sporcie wygrywa się i przegrywa i nie ma nikogo, kto wyłącznie wygrywa. W Polsce kultura kibicowania jest rozwinięta bardzo słabo, nie ma tradycji, rozumienia sportu, masowe kibicowanie pojawia się zwykle przy okazji sukcesów. Brakuje szacunku dla przegranych, dominuje pogarda. Dlatego ta presja na sukces jest ogromna, a rozczarowanie po porażce tak wielkie i frustrujące. Polacy kochają swoich reprezentantów - zwycięzców i łatwo z nich szydzą, gdy przychodzą porażki, brakuje realnej oceny. Szkoda, bo takie podejście często nie pozwala nam cieszyć się ze sportu i doceniać jego bohaterów.

TRZY WRZUTY. Zmiany w Lechii. Arka w trudniej sytuacji

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24