Niedzielna porażka po pięciu setach z Brazylią nie zachwiała pewności siebie wśród polskich siatkarzy. W poniedziałkowy poranek jako pierwsi musieli wejść na boisko w Hiroszimie, by zmierzyć się z reprezentacją Kanady. Rywal już kilka niespodzianek w tegorocznym Puchar Świata sprawił. Choćby w weekend ograł po tie-breaku Włochów. Aż pięciu setów potrzebowali Amerykanie, by ograć Kanadyjczyków.
Dla Polaków spotkanie odbyło się zgodnie z planem. Potrzebowali niespełna półtorej godziny, żeby ograć dziewiątą obecnie drużynę Pucharu Świata. Tyle że w żadnym secie nie przyszło im to łatwo. Głównie za sprawą swoich błędów, które popełniali niemal kropka w kropkę jak dzień wcześniej. Co nie zdarzyło się jeszcze w tym turnieju, zrobili dwa razy więcej pomyłek własnych niż ekipa po drugiej stronie siatki!
Kiepsko wyglądali na zagrywce, przyjęciu i w ataku. W pierwszym elemencie tylko Maciej Muzaj zaserwował dwa asy. Dobrze przyjmowali tylko jedną czwartą zagrywek, na szczęście przeciwnicy też w tym aspekcie byli kiepsko dysponowani. Z kolei w ataku prawie wszyscy atakowali co najwyżej przeciętnie. Wyjątkiem był Artur Szalpuk. 24-letni przyjmujący, który obok Muzaja był najjaśniejszą postacią w ekipie Vitala Heynena, miał aż siedem punktowych ataków przy dziesięciu próbach.
Za to elementem, który funkcjonował bez zarzutu i kolejny raz bardzo zaważył na zwycięstwie był blok. Polacy zablokowali rywali aż 13 razy, najwięcej razy zatrzymał ich Karol Kłos, bo aż pięć. Dla porównania Kanadyjczycy mieli ich tylko trzy.