-Rak to nie wyrok. Dostałam drugie życie - mówi ze wzruszeniem Karolina Witecka, żona Mariusza, mistrza Polski w kolarstwie [ZDJĘCIA]

Dorota Kułaga
Karolina Witecka z mężem Mariuszem i dziećmi - 18-miesięcznym Kacperkiem i 7-letnią Martynką.
Karolina Witecka z mężem Mariuszem i dziećmi - 18-miesięcznym Kacperkiem i 7-letnią Martynką. Zdjęcia Dawid Łukasik
Gdy była w dziewiątym miesiącu ciąży, dowiedziała się, że ma nowotwór złośliwy piersi. Była zdruzgotana, wiele razy zadawała pytanie: dlaczego ja? Teraz Karolina Witecka z przekonaniem mówi, że rak to nie wyrok. Chce dać nadzieję tym kobietom, które być może przeżywają najtrudniejsze chwile w życiu.

Właśnie dlatego właścicielka znanej w Kielcach Agencji Reklamy Pro-moArt, żona byłego mistrza Polski w kolarstwie Mariusza Witeckiego, zdecydowała się opowiedzieć o tym, co przeżyła. Żeby dać nadzieję tym kobietom, które są w trudnej sytuacji, być może straciły wiarę w to, że wygrają z chorobą.

Niewiele osób wie, co przeżyła. Tylko rodzina, najbliżsi przyjaciele, grupa znajomych z pracy jej i Mariusza. Większość dowie się z tego artykułu. My - jako pierwsi - o tym piszemy. -Dużo zastanawiałam się, czy mam to ujawnić, ale czuję taką potrzebę. Jeżeli mój przykład komuś pomoże, to warto to zrobić - mówi Karolina Witecka.

Żal i płacz. Po usłyszeniu diagnozy była przygnębiona
Gdy była w dziewiątym miesiącu ciąży, wyczuła guza na piersi. Ale postanowiła, że najpierw przygotuje ubranka dla dziecka, wszystko uprała, uprasowała i dopiero po tygodniu zadzwoniła do swojego ginekologa. Zbadał ją i wysłał na usg. -W opisie było napisane: stan łagodny, torbiel, mimo że jego wielkość była 5,5 centymetra. Dostałam też skierowanie na biopsję. Lekarz powiedział jednak, żebym spokojnie zrobiła ją później, po urodzeniu dziecka. Mój mąż był jednak czujny, bardziej niż ja. Powiedział, że w tej sytuacji nie można czekać. Szybko trafiłam na onkologię. Po tygodniu miałam wynik biopsji. Okazało się, że to nowotwór złośliwy. Natychmiast trzeba zacząć agresywne leczenie - mówi Karolina Witecka.

Ta wiadomość była dla niej szokiem. - Wielki żal, płacz, którego w gabinecie lekarskim nie potrafiłam powstrzymać. W tym momencie byłam załamana. Dlaczego ja? Wydawało mi się, że mnie to nigdy nie spotka, że mnie to nie dotyczy. A jednak...Świat mi się zawalił. Ale musiałam się zebrać, wyjść ze szpitala i wrócić do domu. Jeszcze w tym dniu mieliśmy z córką umówioną wcześniej wizytę w Jaskini Raj. Pojechaliśmy i bardzo cieszyliśmy się z tego wspólnego wyjazdu. Następnego dnia byłam już w szpitalu. Trzeba było wywołać poród - dodaje.

Półtora tygodnia po porodzie miała pierwszą chemioterapię
Urodziła zdrowego Kacperka, który ma teraz 18 miesięcy. A później zaczęła się ciężka walka z chorobą. Półtora tygodnia po porodzie dostała pierwszą chemię w Kielcach, na onkologii. - Tyle telefonów od rodziny, przyjaciół i znajomych nigdy nie miałam. Dla wszystkich to był szok. Wydaje mi się, że bliscy bardziej przeżywali niż ja. Oczywiście, miałam momenty zwątpienia, ale walczyłam. Z dużą determinacją - podkreśla.

Najtrudniejsze chwile w czasie choroby? - Pierwszy taki moment to diagnoza. Kiedy dotarło do mnie, że muszę walczyć z tak groźną, wręcz śmiertelną chorobą, bo był to nowotwór złośliwy, agresywny - wspomina. Drugi to pierwsza chemia. Stres był ogromny.
Chemię zniosła jednak dobrze, nie miała wymiotów. Podczas pierwszej leżała w szpitalu, kolejne były już dochodzące. W sumie brała je przez pół roku, szesnaście razy - miała cztery czerwone i dwanaście białych.

- Mówi się, że białe są słabsze, ale ja po nich gorzej się czułam. Lekarze do mnie przychodzili, bo miałam kołatanie serca i na pewien czas odpinali mnie od chemii. A później wszystko wracało do normy - opowiada.

Jak wracała do domu po chemioterapii, była zaspana. Ale szła spać, rano wstawała, zajmowała się dziećmi, miała energię. Kąpała, szykowała jedzenie, starała się normalnie żyć. Nie było czasu na lamentowanie.

Wypadanie włosów, peruka. To były trudne momenty
Trzeci taki trudny moment to wypadanie włosów. - Każdy lekarz mówi: nie przejmuj się, one odrosną. Ja to wiedziałam, ale być w tym momencie, doświadczyć tego, to okropne przeżycie. Ja miałam długie, czarne włosy. Po urodzeniu Kacperka poszłam do fryzjera, żeby je obciąć. Później udało mi się kupić perukę. Nikt, poza najbliższymi, nie wiedział, że to peruka, nie zorientowali się. A ja chodziłam pół roku w peruce, którą zresztą świetnie dobrała mi nasza radna Anna Kibortt. Pani doktor radziła mi, że jak zobaczę, że włosy bardzo wypadają, że robią się takie „placki” na głowie, to żeby je ogolić, żeby nie było widać efektów wypadania. Nie posłuchałam. Jak się kąpałam, to garściami zbierałam włosy...

Kiedyś przyszła do mnie przyjaciółka Honorata Morajko (żona Jacka Morajki, byłego reprezentanta Polski w kolarstwie - przyp. red.) i maszynką ogoliła mi głowę. Potrafiła mnie rozweselić nawet w tak trudnej dla mnie sytuacji. Raz był śmiech, raz płacz, ale przez to też przeszłam…

Pięknie zachowała się jej córeczka Martynka, która miała wtedy 6 lat. - Pamiętam, że przez tydzień chodziłam w chuście, nawet w niej spałam. Oswajałam się z tym, żeby się pokazać bez włosów. W końcu Martynka powiedziała: mamo pokaż się. Klęknęłam przed nią, zdjęłam chustę i dziecko pocałowało mnie w głowę. To było dla mnie bardzo wzruszające - wspomina ze łzami w oczach. Ważne było to, że zaakceptowała siebie w takim stanie, w peruce. - Wychodziłam do ludzi i nikt się nie zorientował, że to nie moje włosy. A trwało to pół roku - dodaje.

Miała ogromne wsparcie w mężu i rodzicach

W tych trudnych chwilach miała ogromne wsparcie w mężu, który jest dyrektorem sportowym zawodowej grupy kolarskiej Voster ATS Team, w rodzicach swoich i Mariusza, siostrze Sylwii, która przyjeżdżała z Wrocławia, braciach Mariusza i w grupie przyjaciół. - Mąż ma wspaniałego prezesa. Gdy dowiedział się o mojej chorobie, powiedział: zajmij się rodziną, zostań w domu. Ja byłam w szoku, że ktoś tak postąpił. Mariusz cały czas był przy mnie w tej sytuacji, zajmował się dziećmi, razem z rodzicami. Na szczęście syn dawał spać. Od urodzenia jest bardzo pogodny, uśmiech praktycznie cały czas gości na jego twarzy. I podrywa wszystkich - z uśmiechem mówi Karolina.

O swoim Kacperku mówi, że to jest jej rycerzPrzyznaje, że w czasie choroby nie czytała w Internecie na temat nowotworów piersi. Mąż też chronił ją przed negatywnymi, dołującymi informacjami. - Zakazałem rodzinie i przyjaciołom, żeby opowiadali Karolinie o chorobie. A jak przychodzili do nas w odwiedziny, to prosiłem, żeby powstrzymywali emocje, żeby nie płakali. I praktycznie to się udawało - mówi Mariusz Witecki, były utytułowany kolarz z Kielc, mistrz Polski, reprezentant kraju, a obecnie dyrektor sportowy zawodowej grupy kolarskiej ze Stalowej woli.

Pracownicy jej Agencji Reklamy PromoArt ten trudny egzamin też zdali na piątkę. - Bardzo angażowali się w pracę, starali się wszystko trzymać w ryzach. I tak jest do tej pory. Firma świetnie funkcjonuje, a Karolina Witecka na razie zajmuje się wychowaniem Kacperka.

Mówi o nim, że to jej rycerz. - On mnie uratował - mówi z przekonaniem. - Być może dzięki tej ciąży szybciej wyszedł ten nowotwór i dzięki temu żyję. Gdyby nie to, kto wie, może zaatakowałoby już węzły i na leczenie mogłoby być za pó-źno...Córce też bardzo dziękuję. Za wyrozumiałość i cierpliwość. - Miałam operację oszczędzającą. Nie straciłam piersi. Gdy po ostatniej chemii usłyszałam, że jestem zdrowa, że mogę iść do domu, to zaniemówiłam. Dziwne uczucie. A jak wróciłam, to zaczęłam płakać z radości - mówi Karolina. Co trzy miesiące chodzi do kontroli. Przyznaje, że każda taka wizyta to duży stres. Strach zostaje, ale jest też wiara w to, że będzie dobrze.

- Rak to nie wyrok. Dostałam drugie życie - mówi Karolina
Podczas choroby nie skorzystała z pomocy psychologa, chociaż miała taką możliwość. Życie toczyło się normalnie, miała wsparcie w najbliższych, kochające osoby u boku i wielką chęć życia. Zmieniła jednak styl życia - zaczęła się zdrowo odżywiać, piła dużo soku z buraków, maksymalnie ograniczyła słodycze, zaczęła aktywnie spędzać czas - obowiązkowe były długie spacery. Przewartościowała też pewne sprawy.

-W tej sytuacji jeszcze bardziej uświadomiłam sobie, że rodzina jest najważniejsza. Przed drugą ciążą bardzo dużo pracowałam. Teraz wiem, że nie można się zatracać w pracy, trzeba dbać o siebie, znaleźć czas na odpoczynek, wyciszyć się. Ważne jest to, żeby mieć pozytywne podejście do życia, ja nawet na onkologii często się uśmiechałam. Chęć życia i pozytywne myślenie w czasie choroby są bardzo ważne, bo mój przykład pokazuje, że rak to nie wyrok. Ja jak się dowiedziałam, że jestem zdrowa, to poczułam się tak, jakbym dostała drugie życia. A teraz jestem „Boską Matką” - mówi z trudem ukrywając wzruszenie Karolina. Jednocześnie wyraża podziękowanie za fachową opiekę lekarzom ze Świętokrzyskiego Centrum Onkologii. Jest wdzięczna zwłaszcza doktor Jolancie Smok - Kalwat i Arturowi Pabisowi oraz całemu oddziałowi chemioterapii.

Niedawno z Mariuszem obchodzili 10. rocznicę ślubu. W nowym domu, do którego przeprowadzili się tuż przed tym, jak dowiedziała się, że ma nowotwór. - Spędziliśmy ten dzień z dziećmi. Cieszymy się każdą chwilą, kiedy możemy być razem. Bo życie jest piękne - kończy z uśmiechem Karolina Witecka.

POLECAMY RÓWNIEŻ:



Laureaci Plebiscytu 2018 i ich kobiety - żony, narzeczone, dziewczyny





Świętokrzyskie zawodniczki jak modelki [AKTUALIZACJA]






Najprzystojniejsi sportowcy w świętokrzyskich klubach. Zdjęcia z prywatnych sesji!





Księża z diecezji kieleckiej mistrzami Polski w piłce nożnej! [ZDJĘCIA]



od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24