Skoki narciarskie MŚ Seefeld 2019. Adam Małysz: Wciąż nie wiemy, kiedy Horngacher ogłosi swoją decyzję. Ja już się z tego śmieję

Przemysław Franczak
Przemysław Franczak
Adam Małysz
Adam Małysz Pawel Relikowski / Polska Press
- Prosiłem, żeby powiedział, jakie mu dają warunki Niemcy, bo może je przebijemy. Odpowiedział: „Ja wiem, na co Polaków stać”. Stefan cały czas bije się z myślami, co zrobić - mówi o sytuacji z trenerem polskiej kadry skoczków Adam Małysz, dyrektor Polskiego Związku Narciarskiego.

SKOKI NARCIARSKIE OSLO RAW AIR 2019 WYNIKI NA ŻYWO. SKOKI DZISIAJ KONKURS TRANSMISJA ONLINE

W sprawie przyszłości Stefana Horngachera nadal wiemy, że nic nie wiemy.
Dokładnie. Poszedłem do niego w sobotę. Mówię: „W mediach aż huczy, musisz podjąć decyzję”. Odpowiedział: „Słuchaj, ja dopiero teraz dostałem z Niemiec konkretną ofertę, co, jak i za ile, wcześniej to była wstępna propozycja. Muszę to przemyśleć”. „Ale mówiłeś, że powiesz po mistrzostwach świata”. „No tak, ale to może być nawet w Planicy”.

Czyli nie ma precyzyjnej daty, kiedy ogłosi decyzję?
Nie. W sumie przeczuwałem, że tak będzie, trochę z tego już się śmieję. W Innsbrucku byłem strasznie wkurzony, ale po konkursie w Seefeld mi minęło.

Mówił coś o szczegółach niemieckiej oferty?
Nie. Prosiłem, żeby powiedział, jakie mu dają warunki, bo może je przebijemy. Odpowiedział: „Ja wiem, na co Polaków stać”. Stefan cały czas bije się z myślami, co zrobić. Nie rozchodzi się nawet o pieniądze. Po prostu rozważa, co będzie dla niego najlepsze. Wie, że u nas będzie miał dobrze, ale w tamtą stronę też go ciągnie.

Po piątkowym konkursie wydawał się przygaszony. To nie jest jakiś sygnał, dla was niekorzystny?
Nie było radości, bo jeszcze wszystko przeżywał. Po pierwszej serii poszedł do lasu, tam na górze. Grzesiek Sobczyk dzwonił za mną, czy nie wiem, gdzie jest Stefan. Mówił, że pierwszy raz widział go tak wkurzonego. Wyglądał tak, jakby miał tam wszystkich pozabijać. Zszedł dopiero na drugą serię. Skoków też za bardzo nie pamięta, dopiero Grzesiek do niego poszedł z informacją, że mamy złoto i srebro. „Nie” - odpowiedział i dopiero spojrzał na ekran komputera. On w ogóle był w innym świecie po pierwszej serii.

Liczyliście jednak na decyzję, żeby wiedzieć, na czym stoicie, a zostawił was w rozkroku.
Każdy liczył. Ja już od jakiegoś czasu robię plany alternatywne, nie mogę tego zostawić na ostatnią chwilę, żeby nie zostać z ręką w nocniku. Musimy myśleć, co dalej, jeśli go nie będzie.

Nie wiecie jednak, czy oferta z Niemiec obejmuje też niektórych ludzi ze sztabu: fizjologa Haralda Pernistcha czy Michala Doleżala?
Rozmawiałem z oboma. Pernitsch to człowiek Stefana, na razie nie chciał się określać. Ale stwierdził, że jest otwarty na dalszą współpracę i to jest dla mnie bardzo pozytywne. Wiadomo, jednak, co kusi Stefana w Niemczech. Tam jest system, skoki są lepiej poukładane, więcej dzieciaków trenuję. Jeśli patrzy w przyszłość, na potencjał, to tam jest większy. Ale my też staramy się to u nas zmieniać.

Czy wśród potencjalnych następców Horngachera jest Austriak Alexander Pointner?
Dochodziły do nas sygnały, że on chętnie podjąłby współpracę. Ale słyszałem też, że ma propozycję z FIS. Walter Hofer ma odejść, Sepp Gratzer też, więc może to będzie jego kierunek.

Warto chyba jednak z nim porozmawiać?
Oczywiście. Będzie kilku kandydatów, wybierzemy najlepszego. Mamy też jednak inne opcje, bo mamy zarąbisty sztab, który nie zawsze potrzebuje przywódcy z nazwiskiem. Potrzebuje kogoś, kto to poukłada, menedżera.

Adama Małysza.
Ha, ha, ja tam już jestem. Nie muszę być pierwszym trenerem, wydaje mi się, że już i tak dużo rzeczy robię. Ta praca, którą mam, mnie cieszy. Nie koncentruję się tylko na kadrze A, ale na tym, żeby pociągnąć u nas ten sport do przodu.

Jednak kibice widzą Pana w tej roli.
Patrzą przez pryzmat moich sukcesów. A to są zawodnicy, z którymi jestem na ty, pomagam im, a oni potrzebują kogoś, kto czasem tupnie nogą. Jak Stefan, który potrafi powiedzieć Kamilowi: „Masz to zrobić tak i tak, bez gadania” i on to robi. Kamil zresztą czasem powtarza, że Stefan ma taki dystans, że czasem się go boi, a czasem jest kolegą. Na tym polega rola dobrego trenera.

Pan by nie umiał tupnąć?
Umiałbym, ale czy to by zadziałało? Przeszedłem coś takiego, gdy moim trenerem był Łukasz Kruczek. To jest sytuacja, w której za bardzo chcesz podchodzić do pracy na zasadzie koleżeńskiej. Dajesz wybór, pytasz o zdanie. A czasem jest tak, że zawodnik błądzi, więc trener musi być zdecydowany. Taki był Hannu Lepistoe. Przychodził na trening, a ja mu mówiłem: „Hannu, nie dam rady, tak mnie nogi bolą, że nie zrobię tego odbicia”. „Nie, dasz radę, ćwicz”. I dawałem radę, a nogi przestawały boleć. Dobry trener musi dobrze motywować i umieć postawić na swoim.

Doleżal miałby taki autorytet?
Trudno powiedzieć. Myślę, że i on, i Grzesiek Sobczyk, cieszą się dużym poważaniem u zawodników. Obaj swoją robotę wykonują fantastycznie. To jest zgrany sztab, który nie boi się wyzwań. Przecież Stefan, gdy nie ma zawodów, przebywa u siebie w domu. A wtedy pracę wykonują głównie oni. Pierwszy trener jest osobą, która siedzi za kierownicą, ale robotę wykonują ludzie z zaplecza. Nie bałbym się więc tego, że jeśli Stefan nas zostawi, to będziemy w lesie. Wiadomo, zrobimy wszystko, żeby mieć najlepszego trenera, ale bez strachu patrzyłbym w przyszłość, gdyby to oni mieli dalej prowadzić kadrę.

Tym bardzie że sam Pan mówił, iż wielu ciekawych nazwisk na trenerskim rynku nie ma.
Może będziemy musieli zadziałać w stylu niemieckim, kogoś przekonać i przekupić. Na pewno łatwiej byłoby zabrać jakiegoś mniej znanego trenera z kadry B. I moja w tym głowa. Horngacher też nie był do końca znany, był asystentem, kiedy do nas przychodził.

W piątek po tym szalonym konkursie dało się zasnąć?
Tak. Późno wróciliśmy do hotelu, mieliśmy fajne przywitanie. Był szampan, kilka przemówień, ale krótkich. Zjedliśmy kolację, sztab wypił po piwku i poszliśmy spać. Wiedzieliśmy, że w sobotę mamy konkurs mieszany i zaplanowany powrót do domu. Sezon trwa. Przed nami Raw Air, Planica, za chwilę znów trzeba wyjeżdżać.

Pięć lat temu pomyślałby Pan, że Dawid Kubacki zostanie mistrzem świata?
Pomyślałbym. To jest bardzo utalentowany chłopak, który mi bardzo przypomina Haradę. Tylko jest bardziej dojrzały i potrafi lepiej latać od Japończyka. Też bazuje na odbiciu, ale potrafi lecieć, pokazał to zresztą na mamutach. Choć wszyscy mówili, że nie potrafi.

Może pomógł mu kurs szybownictwa?
Ha, ha, może, bo to jest lotnik. Dawid jest specyficznym człowiekiem. Jest skupiony, wie, czego chce, ma swoje zdanie. Dużo analizuje, ma wiedzę. Czasem przychodzi z własnymi pomysłami. „Zróbmy to tak i tak, bo czuję, że to pomoże”. Te jego pasje, modelarstwo, szybownictwo mu pomagają. Z jednej strony pozwala mu się wyciszyć, a z drugiej strony cały czas lata.

A z Kamilem Stochem rozmawiał Pan na temat jego dalszych planów?
Tak. Kamil mówi, że wciąż ma motywację, wciąż chce skakać, tylko po sezonie musi trochę odpocząć.

Bo zbliża się do wieku, w którym Pan kończył karierę.
No, rzeczywiście. Jednak od tego czasu ta granica wieku u skoczków przesunęła się daleko. Może dzięki Noriakiemu Kasaiemu.

Dyrektor związku jest zadowolony z mistrzostw świata?
Z końcówki bardzo. Ósme miejsce chłopaków w sztafecie kombinacji norweskiej to też superwynik. Wywalczyli stypendium, a to było dla nich cholernie ważne. Do tej pory trudno ich było zmotywować. Oni mają już pozakładane rodziny, a jak tu pracować bez perspektyw? Mam nadzieję, że teraz zobaczyli lepszą przyszłość. W konkursie mieszanym w mikście też wypadliśmy świetnie. Dziewczyny też wywalczyły stypendium. A konkursy w Innsbrucku? Cóż, broniliśmy tytułu, ale po sukcesach różnie to bywa. Trudno utrzymać wysoki poziom. Za to zarąbiście, że udało nam się te mistrzostwa zakończyć z przytupem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24