Snowboardzistka Aleksandra Król: Ósma już byłam, na mistrzostwach świata interesuje mnie tylko medal [ROZMOWA]

Krzysztof Kawa
Krzysztof Kawa
Aleksandra Król w olimpijskim slalomie gigancie równoległym w 2022 roku zajęła ósmą lokatę
Aleksandra Król w olimpijskim slalomie gigancie równoległym w 2022 roku zajęła ósmą lokatę Andrzej Banas / Polska Press
Aleksandra Król startuje w snowboardowych zawodach od wielu lat, a w ostatnich dwunastu miesiącach osiąga życiowe rezultaty. Po wygraniu w styczniu 2022 roku giganta równoległego Pucharu Świata, chorąży polskiej ekipy olimpijskiej zajęła ósme miejsce podczas igrzysk w Pekinie, po czym ustabilizowała formę na wysokim poziomie, regularnie zbierając punkty w pucharowej klasyfikacji. Z pochodzącą z Nowego Targu zawodniczką klubu F2 Dawidek Team.pl rozmawiamy po styczniowych występach w Bad Gastein i Scuol, które przyniosły jej kolejne świetne wyniki.

Trzecie miejsce w grudniowych zawodach drużynowego Pucharu Świata w Winterbergu, drugie indywidualnie w gigancie równoległym w Carezzie, następnie szósta lokata w Cortinie d’Ampezzo, dwukrotnie ósma w slalomach w Bad Gastein, wreszcie dziewiąta pozycja 14 stycznia w gigancie w Scuol. Imponująca seria.
Zawsze było raz lepiej, raz gorzej, a teraz rzeczywiście jestem na jednym poziomie, cały czas w TOP 10, więc to jest bardzo fajne.

Jak to pani sobie tłumaczy?
Przed tym sezonem pogoda namieszała wszystkim teamom, było ciężko z treningami, brakowało śniegu, nie było gdzie przeprowadzać zajęć. Dzięki temu poziom się wyrównał, bo w końcu zawodniczki z krajów alpejskich, które mieszkają w górach, miały tak samo beznadziejne treningi jak my i nie mogły uzyskać nad nami przewagi, jak to się działo w poprzednich latach.

W trakcie sezonu jest czas by nadrobić zaległości, czy są wyłącznie starty i przejeżdżanie z miejsca na miejsce?
Trenujemy, tyle że z mniejszą intensywnością. W trakcie zajęć jest dużo mniej przejazdów, maksymalnie sześć, czasami nawet, szczególnie dzień przed zawodami, tylko trzy. Więcej odpoczywamy, bo trzeba łapać świeżość. Organizm bardziej się męczy, nawet nie samym startem, co stresem, jaki mu towarzyszy. Intensywność treningów jest więc mniejsza, ale oczywiście podtrzymujemy nimi formę.

W tym sezonie bardzo dobrze wiedzie się pani także w konkurencji drużynowej, co dobrze wróży przed mistrzostwami świata, w programie których te zawody znalazły się po raz pierwszy. Jak na co dzień wygląda pani współpraca z Oskarem Kwiatkowskim? Dużo spędzacie ze sobą czasu na stoku?
Chłopaki w Pucharze Świata zawsze startują z dziewczynami, więc cały sezon jeździmy razem. Tak samo wspólnie przygotowujemy się w kadrze. Szczerze mówiąc, to starty drużynowe są nawet cięższe niż indywidualne, bo odpowiadam nie tylko za siebie, ale także za drugą osobę. Muszę więc dobrze zjechać, bo jak ona zrobi dobry wynik, to, jeśli odstaję, jest mi głupio. Cała sztuka polega na tym, by się dobrze wstrzelić i mieć dobre przejazdy w tym samym czasie. Na razie idzie nam to całkiem nieźle, jesteśmy na czwartym miejscu w klasyfikacji generalnej, więc pewnie będziemy walczyć o Kulę.

Jest pani równie wysoko w klasyfikacji indywidualnej, więc jest szansa na podwójną Kryształową Kulę. Ciekawi mnie, jakie stoki pani preferuje – woli bardziej strome, oblodzone, czy wręcz przeciwnie? Chyba każda zawodniczka ma swoje preferencje?
Zgadza się, każda z nas woli co innego. Ja lubię płaskie stoki, ale lubię też strome, na wszystkich czuję się dobrze. Dla mnie bardziej istotne jest ustawienie tyczek – czy są bardziej „wypuszczone”, na wprost, czy bardziej podkręcone. To ostatnie ustawienie jest bardziej techniczne, w ustawieniu na wprost mniej się liczy technika. Osobiście wolę, gdy decydują umiejętności, a nie to, kto się mniej boi prędkości. A jeśli chodzi o stoki, to tak naprawdę lubię wszystkie.

Zapewne najbardziej ulubiony to ten z Bad Gastein…
Nie, w życiu! Bardzo nie lubię tego stoku.

Naprawdę? Przecież to tam w 2019 roku stanęła pani na podium Pucharu Świata.
Tego stoku nie lubię tylko dlatego, że tam na Pucharze Świata są bardzo ciężkie warunki. Zawsze są dziury i jest ciężko. Tory są nierówne, bo górka jest nierówna. Faktycznie, byłam tam druga, ale trasa nie należy do moich ulubionych. Sam event jest bardzo fajny, jest organizowany wieczorem, przychodzi dużo publiczności, ale stok jest po prostu tragiczny, jeśli chodzi o warunki i w tym roku też było bardzo ciężko, były okropne dziury. Wszystkim się źle na nim jeździ, jak rozmawiam z zawodnikami, to każdy mówi, że nienawidzi tego stoku.

Nawiązałem do Bad Gastein, bo zdaje się, że właśnie tam, będąc z rodzicami, gdy miała pani siedem lat, po raz pierwszy stanęła na desce snowboardowej. To był dokładnie ten sam stok?

Dokładnie ten sam, na jego końcu, na mecie, pierwszy raz w życiu zjechałam na desce, tam się uczyłam i tam się zakochałam w snowboardzie. Rodzice musieli od austriackiej szkółki, w której zaczynałam jeździć, odkupić deskę, bo powiedziałam, że więcej nie będę jeździć na nartach. A więc górka, na której później zajęłam w Pucharze Świata drugie miejsce, ma dla mnie bardzo duże znaczenie, wiąże się z nią wiele wspomnień, ale to i tak nie zmienia faktu, że nie lubię tego stoku (śmiech).

A przecież przed kilkoma dniami właśnie w Bad Gastein całkiem dobrze się pani spisała, zajmując w slalomie równoległym Pucharu Świata ósme miejsce.
No tak, tyle że niestety w drugim przejeździe kwalifikacyjnym miałam bardzo trudną przeprawę, były duże dziury. Na tym samym torze przewrócili się Oskar Kwiatkowski i Michał Nowaczyk, a do finałowej szesnastki przeszły z niego tylko cztery dziewczyny. To mówi samo za siebie. Przez to miałam słaby numer z kwalifikacji w przejazdach finałowych, więc w nich od początku ciężkie rywalki. Starałam się ile mogłam, ale znowu jechałam po gorszym torze. W ćwierćfinale była jedna wywrotka, zebrałam się, dogoniłam, przegoniłam rywalkę, ale tam jechałam na zasadzie „wóz albo przewóz” i nie utrzymałam prowadzenia, bo po raz drugi się przewróciłam.

Oglądając w telewizji pani przejazd, zastanawiałem się, jakim cudem zdołała pani po pierwszym upadku nie tylko zebrać się, ale jeszcze nabrać takiej prędkości, by przegonić Szwajcarkę Jessicę Keiser.
Wtedy nie miałam już nic do stracenia, jechałam bardzo ryzykownie, mocno, ale nie utrzymałam tak ryzykownej linii i szybkości. Szkoda, bo myślę, że dojeżdżając do mety byłabym pierwsza.

Uzyskuje pani dobre wyniki i w slalomie, i w gigancie, któraś z tych konkurencji jest pani ulubioną?
Obecnie jestem fanką giganta, jakość czuję się w nim lepiej, pewniej. Slalom jest bardzo nieprzewidywalny, bo skręty bardzo szybko nachodzą jeden po drugim i bardzo łatwo jest popełnić błąd. Zarówno ja, jak i inne zawodniczki, popełniamy ich w slalomie dużo więcej. Skręty są krótkie, trzeba wykonywać bardzo szybkie ruchy. Malutki błąd i jest po tobie.

Niemal każdy sezon ma pani naznaczony kontuzjami. Już nawet nie wspominam tego fatalnego złamania dwóch kości nogi na samym początku, gdy miała pani 15 lat, ale później też urazy wyhamowywały pani karierę.
W zasadzie co sezon coś mi się przytrafia. W obecnym na szczęście to były mniejsze kontuzje, jak skręcenie kostki i wybicie kciuka, obie zdarzyły się jeszcze w okresie przygotowawczym, więc nie przeszkodziły mi aż tak bardzo. Większym problemem była, jak wspominałam, niesprzyjająca pogoda.

Rozumiem, że kontuzje na córce dwójki lekarzy, a więc mającej na co dzień do czynienia z medycyną, nie robią wielkiego wrażenia...
No, ogólnie staram się nie załamywać (śmiech). Tyle już było tych kontuzji, że wolałabym więcej nie mieć i zaliczyć spokojny sezon, ale to się rzadko zdarza. Z drugiej strony - to może mnie bardziej motywuje? Nie przejmuję się, bo w domu, jak pan wspomniał, opiekę mam bardzo dobrą, więc szybko wychodzę z tych kontuzji.

Zdaje się, że stoku w gruzińskim Bakuriani, na którym odbędą się lutowo-marcowe mistrzostwa świata, nie miała pani możliwości poznać?
Nie, nigdy tam nie byłam.

A co mówią o nim zawodnicy, którzy tam startowali?
Była tam od nas kadra na Pucharze Europy i dowiedziałam się, że jest tam fajny, agresywny śnieg, który lubię, podobny do tego, jaki był na igrzyskach w Chinach, i że trasa jest przyjemna i są piękne widoki. Tyle się na razie dowiedziałam, oglądałam jeszcze jakieś filmiki, a więcej zobaczę na miejscu. Ja się cieszę, że jest nowy stok, bo lubię nowości i nie mogę się doczekać tego startu.

Zawody rozpoczną się 19 lutego, ile dni wcześniej tam dotrzecie?
Jeszcze nie wiem, czekamy na decyzję, kiedy będzie można tam przylecieć.

To zależy od organizatorów?
Tak, bo wciąż nie wiadomo, czy pozwolą nam na miejscu trenować, oczywiście nie na tym samym stoku, na którym odbędą się zawody, bo tam będzie zakaz jazdy już tydzień wcześniej, kwalifikacje będą pierwszym przejazdem na tej trasie. Jeżeli Gruzini nie zgodzą się, by trenować gdzieś w pobliżu, to przylecimy dopiero na dwa dni przed startem.

W tym momencie muszę zapytać o oczekiwania, o których zresztą otwarcie pani mówi, podobnie jak to było przed igrzyskami w Pekinie, że takie miejsca jak w Pjongczangu, gdy była pani jedenasta, czy też ósma w mistrzostwach świata w Sierra Nevada i Park City, w ogóle panią nie interesują.

To prawda. Ósma już byłam, więc interesuje mnie tylko medal, to jest moje marzenie. Skoro nie przywiozłam go z igrzysk, to chociaż chciałabym z mistrzostw świata.

A jak po roku wraca pani myślami do startu na igrzyskach w Pekinie, w których też była ósma lokata, to co sobie pani o nim myśli?
Nie jest to zły wynik, choć nie spełniał moich oczekiwań i przewidywań, gdy się zastanawiałam, jak mi pójdzie. Mam lekki niedosyt, dlatego będę teraz walczyć bardzo mocno, aby spełnić marzenie i zdobyć medal mistrzostw świata.

Jak będą wyglądać ostatnie tygodnie przed startem w Gruzji? Wybiera się pani na zawody do Bansko?
Tak, już jutro (17 stycznia – przyp.) wylatujemy. Jestem tylko dwa dni w domu na przepakowanie i przepranie rzeczy, a z Bułgarii polecimy prosto do Kanady. To będą moje ostatnie pucharowe zawody przed startem w mistrzostwach.

Nie obawia się pani zawrotu głowy w związku z tym krótkim wyskokiem do Kanady?
Nie, ja nie mam problemów ze zmianami czasu, śpię zawsze i wszędzie, w ogóle się tym nie przejmuję. Poza tym na miejscu spędzimy bardzo mało czasu, bo dolatujemy podajże w poniedziałek wieczorem (23 stycznia – przyp.), a w środę już startujemy, a to nawet lepiej, bo zanim organizm się przestawi, będziemy z powrotem w Europie.

Kto z panią podróżuje? Pierwszym pani trenerem był Grzegorz Tupta z Rabki, później trafiła pani do Pawła Dawidka, reprezentując założony przez niego klub.
Zgadza się, przy czym teraz Paweł Dawidek zajmuje się szkoleniem kadry juniorów, a moim trenerem w reprezentacji jest Oskar Bom, którego asystentem jest Słoweniec Izidor Sustersic i to z nimi wyjeżdżam na zawody.

Przed laty pani ojciec Marek Król pełnił funkcję prezesa związku snowboardowego, a później cała dyscyplina trafiła do struktur Polskiego Związku Narciarskiego. Czy teraz wszystko gra pod względem organizacyjno-finansowym?
Myślę, że jest coraz lepiej. W końcu doczekaliśmy się serwismena w PZN, więc fajnie się stało. Sądzę, że kadra jest już teraz na wysokim poziomie.

Pytanie tylko, jak z następczyniami, bo w ostatnim czasie dość mocno odjechała pani krajowej czołówce, co widać zarówno w zawodach Pucharu Świata, jak i w mistrzostwach Polski. Sytuacja trochę porównywalna z tą, jaka powstała w narciarstwie alpejskim, w którym daleko z przodu jest Maryna Gąsienica-Daniel. Nie czuje się pani trochę osamotniona w trakcie przygotowań i sezonu?
Na treningach mam naszych chłopaków z kadry, więc na stoku patrzę na ich czasy i porównuję się do nich. Dziewczyny u nas są, ale jeszcze młode, potrzebują więcej jazdy i startów. Jest kilka perspektywicznych zawodniczek, więc życzę im tylko wytrwałości w trenowaniu, bo - tak jak zawsze powtarzam - Polska nie jest krajem alpejskim i u nas sukcesy przychodzą później, trzeba dłużej na nie pracować.

Pani droga do światowej czołówki jest tego najlepszym przykładem. Wielki szacunek za to, że udało się pani pogodzić tak owocną karierę sportową z nauką, bo wyobrażam sobie, że ukończenie studiów na AWF Kraków i Uniwersytecie Jagiellońskim musiało kosztować wiele wyrzeczeń.
Oj, było ciężko, życia wtedy nie miałam (śmiech). Trwało to pięć lat, dałam radę, wówczas jeszcze startowałam w Pucharze Europy, było mniej występów w Pucharze Świata. To był początek kariery, a nie chciałam wyłącznie stawiać na sport, bo nie wiedziałam, jak to się potoczy. Zaczęłam bardzo późno jeździć zawodowo, więc chciałam mieć jakieś wykształcenie. Jestem ambitną osobą, choć rzeczywiście nie było łatwo to pogodzić, od rana do wieczora na uczelni, pomiędzy jeszcze wciskane treningi, ale jak się chce, to się da.

Słyszę, że w pani życiu prywatnym, chyba w przyszłym roku, ma dojść do dużej zmiany, czego serdeczne gratuluję...
Dziękuję. To już nawet w tym roku, bo ślub ma się odbyć w czerwcu.

Czy w związku z tym nastąpią jakieś korekty przed kolejnym sezonem?
Na szczęście czerwiec to miesiąc przygotowań letnich, więc nie ma z tym problemu. Mój narzeczony wspiera mnie w karierze, kibicuje mi, często przyjeżdża na zawody. Zobaczymy, co będzie dalej.

Zdaje się, że musi równać do pani w sporcie na wielu polach, i wcale nie mówię o snowboardzie.
Na szczęście narzeczony też jest bardzo usportowiony, tak jak ja pływa na kitesurfingu, chodzi ze mną na skitoury, na rowery. W trakcie letnich przygotowań często mi towarzyszy w treningach i możemy spędzać ze sobą dużo czasu.

Rozmawiał Krzysztof Kawa

od 7 lat
Wideo

Jak głosujemy w II turze wyborów samorządowych

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24