Sezon rozpoczął się podobnie jak się zakończył - „na wariata". Brak sponsora tytularnego, późno podpisany kontrakt z miejską spółką - to przełożyło się na bardzo eksperymentalne transfery – Śląsk wzmocnili m.in.: odpalony ze Stelmetu Michael Humphrey i dwójka „świeżaków” - Torin Dorn i Clayton Custer, a przez try-out nie prześlizgnął się nie mający od roku piłki w ręce Kadeem Batts. Andrzej Adamek, ówczesny szkoleniowiec Trójkolorowych jeszcze pięć dni przed inauguracją Basket Ligi drapał się po głowie, nie bardzo samemu będąc w stanie zdefiniować w jakim miejscu znajduje się jego drużyna. Spośród szkoleniowców w EBL jako ostatni zamknął kadrę, ledwie tydzień przed startem ligi dokładając kluczowy tryb – reprezentanta 8. drużyny świata, Kamila Łączyńskiego. - Zarys. To dobre słowo, by określić to, co jest aktualnie widoczne – mówił nam po dwóch przegranych meczach II Memoriału Adama Wójcika.
Jakby to powiedział Maciej Zieliński - „Wtem”! Liga rusza w Hali Orbita, a Śląsk przy własnych, spragnionych wrocławskiego basketu kibicach gromi HydroTruck Radom. 111 punktów, w tym 18 Devoe Josepha i miejsce w piątce kolejki dla debiutującego na tym poziomie wrocławskiego diamentu, Aleksandra Dziewy (gwoli ścisłości – Olek wychował się w Koninie, ale przy Mieszczańskiej mówią o nim jak o swoim!) - Przede wszystkim uwierzyliśmy, że pomimo wszelkich trudności jesteśmy w stanie wygrywać – z dumą mówił Adamek, zasiadając na pomeczowej konferencji. Już tydzień później fenomenalny amerykański tercet z Dąbrowy Górniczej sprowadził go z powrotem na ziemię.
Dwie kompromitujące porażki na własnym parkiecie rozpoczęły najmniej chlubny „trend” w grze WKS-u na przestrzeni tego sezonu. Mecze we własnej hali były trudniejsze od wyjazdowych (poza domem udało się dopisać dwa zwycięstwa). - Tak nie może być! Nie jesteśmy sobą w Hali Orbita, chyba peszy nas gra przed taką liczbą kibiców - mówił po meczu rozgoryczony Łączyński, który na tym etapie sezonu przejął nieformalne dowodzenie w szatni. - Są koszykarzami, taki mają zawód, że muszą się liczyć z presją – odpowiedział po czwartej z rzędu porażce we Wrocławiu Adamek. On sam jej nie udźwignął, a jego głowa poleciała dzień po meczu. - Jego problemem było to, że był po prostu za dobrym człowiekiem – po dłuższym czasie opowiadał „Łączka”.
Akurat na ten moment wypadł mecz, który był dla kibiców niemalże główną przyczyną powrotu Śląska do elity - „Święta Wojna” we włocławskiej hali (dziś „wojna” już tylko z nazwy). - Nie godzę się na brak motywacji – zagrzewał przed meczem „Zielony”. - Śląsk zawsze był znany z tego, że walczył. Jeżeli tej walki nie ma, to ręce opadają – dodał. Walka w Hali Mistrzów była, ale i pod tymczasową wodzą Marcina Grygowicza nie udało się pokazać dawnego wrocławskiego zęba. W międzyczasie do zespołu wróciła gwiazda dawnych lat, Danny Gibson. Kto śledził poprzednią przygodę WKS-u w elicie, temu zapaliły się oczy.
Bilans 3-6, zaczarowany parkiet, najgorsza statystyka zbiórek w lidze, braki w przygotowaniu fizycznym i na dodatek – co często zarzucano wrocławianom – brak „piątki” - sytuacja zastana w Kosynierce wymagała cudotwórcy. Wtedy w szatni pojawia się on. Prawdopodobnie cały na biało, choć nas tam nie było, by to potwierdzić. Oliver Vidin. Nazwisko na wskroś anonimowe wywoływało u ekspertów raczej uśmiechy politowania, aniżeli jakąkolwiek euforię. - Położono przede mną listę ze składem i zadano pytanie: Czy jesteś w stanie z tymi zawodnikami osiągnąć taki i taki cel? Powiedziałem, że mogę osiągnąć wszystko – po czasie opowiadał nam szkoleniowiec Śląska.
A orientacja prezesa Michała Lizaka nie zmieniła się w ogóle. Przed sezonem deklarował, że Śląsk nie ma wyjścia i musi zawalczyć o play-offy i po falstarcie trwał przy swoim. By znaleźć się w ósemce potrzebne było 15 zwycięstw, WKS miał 3.
Nagle okazało się, że we Wrocławiu da się grać w koszykówkę. Po kolei Serb adresował każdą z bolączek swojej drużyny. Michael Humphrey i Aleksander Dziewa pod jego okiem wyrośli na czołowych podkoszowych ligi (Amerykanin w 9 meczach na przełomie grudnia i stycznia zbierał średnio prawie 8 piłek i zdobywał 15 punktów, w tym 32 rzucone Kingowi Szczecin, a jego młodszy kolega znalazł się w szerokiej kadrze reprezentacji Polski).
- Nie narzekam na to co mam, tylko próbuję wyciskać to, co najlepsze. To moja praca – w retrospekcji Serb mówił nam o niskim ustawieniu, którym podbijał EBL. Trójka niskich - Gibson, Łączyński i ulubieniec kibiców, Jakub Musiał, w akompaniamencie Josepha i Dorna – obwód Śląska stał się jednym z najmocniejszych w lidze. Prym wiódł przede wszystkim duet polsko-kanadyjski. Łączyński, choć w sercu ma Anwil i Legię, zapracował sobie na uznanie wrocławskich kibiców. Sezon już za nami, więc i statystyki są przyklepane – trzeci asystent i przechwytujący ligi. Śląsk grał tak, jak Łączyński dyrygował i jak zapowiedział Vidin – trwają starania, by tę trójkolorową batutę trzymał w ręce jeszcze kilka sezonów.
Światło reflektorów kradł jednak regularnie Devoe Joseph, o którym niektórzy kibice mówili, że jest najlepszym obcokrajowcem od czasów, kiedy z herbem WKS-u występował Lynn Greer. Po tym sezonie Devoe nie jest już „bratem Cory'ego Josepha”, a raczej... to gracz Sacramento jest „bratem gwiazdy EBL”. Kanadyjczyk do perfekcji miał ustawiony celownik w rzutach z dystansu (trzeci strzelec ligi zza łuku) i to z jego rąk padało najwięcej oczek dla WKS-u (18 proc. sumy punktów Śląska, a nie grał w dwóch meczach!). Ostatecznie uplasował się na ósmej pozycji ligowych strzelców, ale meczami przeciwko Stelmetowi (32 pkt) czy Polpharmie (cztery celne trójki z rzędu) zapisał się na długo w pamięci kibiców.
Z meczu na mecz wrocławianie rośli w siłę i pięli się w górę tabeli. Z bilansu 3-6 odziedziczonym po Adamku i Grygowiczu, nowy trener Śląska ulepił stan 11-11, odpowiadający siódmej lokacie w tabeli. Coraz lepsza była zbiórka, coraz solidniejsza defensywa, a szybkie ataki WKS-u śniły się trenerom przeciwnych drużyn po nocach. Zaczęli grać młodzi – Vidin rozdawał debiuty najzdolniejszym adeptom wrocławskiego szkolenia, nie bał się nałożyć dużą odpowiedzialność na barki Aleksandra Dziewy czy Jakuba Musiała. Ulubieniec trenera Radosława Hyżego pod okiem Serba przybrał rolę „zadaniowca” i jak podkreślał Vidin – Musiał robił wszystko, by na swoją pozycję w zespole zapracować. - Wierzę, że już w przyszłym sezonie będzie jednym z liderów tego zespołu – zapowiadał dumnie Serb.
Co w kartach historii zapisał sezon 2019/20? Z całą pewnością fenomenalny dublet nad HydroTruckiem Radom (111 punktów na ligową inaugurację, 78 proc. skuteczności w drugiej kwarcie meczu rewanżowego), genialne wyjazdy m.in. do Warszawy (27 punktów przewagi nad Legią), do Szczecina (udany rewanż na Wilkach Morskich, wspomniane 32 punkty Humphreya), a nawet do hali świeżo upieczonego mistrza Polski, gdzie walczyli jak równy z równym. Także w Hali Orbita WKS dołożył olbrzymią cegiełkę do tego, by wskrzesić wrocławską miłość do basketu. Spotkanie z PGE Spójnią Stargard, czyli prawdopodobnie najlepszy mecz pod wodzą Vidina, czy też deklasacja MKS-u Dąbrowa Górnicza przy dużym udziale wychowanków to mecze, które przypomniały miastu o koszykarskim Śląsku.
Na koniec pozostał olbrzymi niedosyt, choć cel – można by powiedzieć – został osiągnięty. Ogrywając w doskonałym stylu Spójnię Vidin zasugerował, że poprzeczka może wisieć wyżej, niż sam udział w fazie play-off. Wrocławska koszykówka miała jeszcze całą gamę emocji do zaprezentowania i pozostaje liczyć, że zostały one zaledwie przełożone na następny wrzesień. Hej Śląsk!
Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?