Tajna historia futbolu, czyli jak piłkarze czasem kiwali też esbeków

Tomasz Biliński
Tomasz Biliński
Wojskowa Służba Wewnętrzna podejrzewała Kazimierza Deynę o szpiegostwo. Utrzymywał kontakty z obywatelem Indii, który był zachodnim szpiegiem
Wojskowa Służba Wewnętrzna podejrzewała Kazimierza Deynę o szpiegostwo. Utrzymywał kontakty z obywatelem Indii, który był zachodnim szpiegiem EAST NEWS
Służby bezpieczeństwa częściej stosowały wobec piłkarzy kij, nie marchewkę - mówi dr Grzegorz Majchrzak, historyk IPN i autor książki „Tajna historia futbolu”.

Jak dużym kibicem piłki nożnej Pan jest?
Przede wszystkim jestem niedoszłym piłkarzem. Niewielkim, mierzącym 170 cm, ale w drużynie najlepiej grającym ciałem (śmiech). Piłka nożna to moja pierwsza miłość, pasja. Niestety, zdrowie nie pozwoliło na kontynuowanie kariery. Choć futbol wciąż mi towarzyszy, grywam amatorsko, interesuje się, oglądam mecze.

Praca nad książką „Tajna historia futbolu” i przeglądanie materiałów w Instytucie Pamięci Narodowej nie osłabiła tego zainteresowania?
Nie, wcale. Wiem, że w piłkę nie grały aniołki. Często była to młodzież trudna. Poza tym każde środowisko ma swoje dobre i złe strony. Inną sprawą jest to, że nad bezpieką pracuję już kilkanaście lat, więc nie byłem zszokowany tym, co znalazłem. Pewne rzeczy były normą w PRL-u, np. zasada kto handluje, ten żyje. Poza tym w zachowanych i dostępnych materiałach nie znalazłem nikogo, kto jednocześnie był wielkim piłkarzem i agentem.

Po przeczytaniu książki miałem wrażenie, że piłkarze kiwali nie tylko na boisku, ale i służby.
Dokładnie, to dosyć hermetyczne środowisko, raczej niechętne do współpracy z służbami. Niewątpliwie miały one z nimi problem, bo nie chcieli informować np. o przewałkach ze strony kolegów. Choć z tą solidarnością środowiskową w przypadku handlu meczami było zupełnie inaczej. Ale to były sprawy wewnątrz środowiska.

Władze chciały wiedzieć o wszystkim, ale z drugiej strony - jaki miały interes w rozpracowywaniu piłkarskiego środowiska?
Służby interesowało wszystko, co było odstępstwem od normy. Lata 70. i 80., bo w nich zainteresowanie bezpieki było największe, to czas, gdy w futbolu pojawiają się pieniądze. One z kolei prowadziły do pojawiania się nieprawidłowości - handlu meczami, lewej kasy i tak dalej. Drugą rzeczą są kontakty, zwłaszcza zagraniczne. Wojskowa Służba Wewnętrzna podejrzewała Kazimierza Deynę o szpiegostwo, Roberta Gadochę o handel samochodami. Sportowcy, zwłaszcza ci czołowi, byli beneficjentami systemu, ale byli też jego ofiarami. Był nad nimi szklany sufit, czyli bariera początkowo 30 lat, później obniżana, poniżej których nie mogli wyjechać grać w zachodnim klubie. Taki np. Deyna mógłby być taką gwiazdą, jak dziś Robert Lewandowski.

W dostępnych materiałach jest przypadek, że służby zgodziły się na wcześniejszy wyjazd za granicę w zamian za współpracę?
Nie i nie sądzę, że coś takiego mogło wchodzić w grę. Bezpieka była fragmentem systemu. Transfery były złożoną sprawą. Na zmianę klubu musiał się zgodzić szereg instytucji sportowych. Przykładem niech będzie Gadocha. Miał zgodę samego pierwszego sekretarza partii Edwarda Gierka, mimo to przez kilka miesięcy transfer pomocnika Legii był blokowany, m.in. przez Wojskową Służbę Wewnętrzną. Służby przy werbowaniu piłkarzy nie miały zatem marchewki, a kij. Jak w przypadku Marka Leśniaka, gdy przy niedoszłym transferze z Pogoni Szczecin do Górnika Zabrze pojawiła się lewa kasa, która stała się źródłem nacisku na niego.

A jeśli ktoś nie współpracował, spotykała go kara, jak np. Deynę, który został zdegradowany z podporucznika do szeregowego?
Jeśli wierzyć materiałom WSW, to tak. Wojciech Jaruzelski miał go zdegradować po tym, jak utrzymywał kontakty z obywatelem Indii, który był szpiegiem zachodnim. W rozmowach z prokuraturą wojskową miał być - w ocenie wojskowej bezpieki - nieszczery. Czy tak było, trudno powiedzieć. Deyna i tak odchodził z Legii do Manchesteru City, więc i tak przestałby być żołnierzem zawodowym. Ale czy trzeba go było degradować do stopnia szeregowca? Nie wydaje mi się.

Z drugiej strony - piłkarze tym bardziej nie mieli interesu, żeby współpracować.
Stąd używanie „kija”. Najlepszy przykład to Gerard Cieślik, który podczas wojny był w Hitlerjugend. Ubeków nie interesowały skomplikowane śląskie dzieje, bo taka przynależność na Górnym Śląsku była czymś normalnym. Na dodatek Gerard Cieślik był synem powstańca śląskiego, więc można domniemywać, że przynależność od Hitlerjugend służyła ochronie jego rodziny przed represjami. Dla ubeków był to element obciążający. Wyobraźmy sobie teraz sytuację - w czasach stalinowskich młody chłopak trafia przed oblicze człowieka, który decyduje o jego życiu lub śmierci.

Cieślik karierę jednak zrobił. Był piłkarz, któremu aparat władzy ją zniszczył?
Do takich zalicza się Krystian Koźniewski. Napastnik Odry Opole podczas pobytu w sanatorium, oglądając z kuracjuszami przemówienie Gierka w telewizji powiedział „co ten ch… znowu p...”. Nie wiadomo, kto na niego doniósł, ale piłkarz został zdyskwalifikowany na pięć lat. Z bardziej znanych zawodników takim przypadkiem jest chyba Stanisław Terlecki, który nie pojechał na mistrzostwa świata w 1982 r. Niby było to pokłosie afery na Okęciu, ale byli w nią zamieszani także Józef Młynarczyk, Zbigniew Boniek i Władysław Żmuda. Głównym jej „bohaterem” był Młynarczyk, który stawił się na warszawskie Okęcie w - delikatnie rzecz ujmując - stanie wskazującym na spożycie. Jednak Terlecki był jedynym, który otwarcie wspierał opozycję. Do tego podpadł ówczesnemu wiceprezesowi PZPN Henrykowi Celakowi, który był też zastępcą komendanta stołecznego Milicji Obywatelskiej. Podczas jednego z wyjazdów, piłkarz niezbyt ładnie sobie z niego zażartował, a on obiecał mu, że się zemści. Być może afera na Okęciu była tylko pretekstem do zdyskwalifikowania Terleckiego - jako jedynemu z „bandy czworga” mu jej potem nie skrócono. W każdym razie picie alkoholu w kadrze nie było czymś niezwykłym. W samolocie po mundialu w Meksyku w 1986 r. piłkarze nie byli w lepszym stanie, ale nikt z tego afery nie robił. Ponadto przed wybuchem całej afery piłkarze chcieli założyć związek zawodowy, co nie podobało się władzy.

Jana Banasia zabrakło w kadrze na igrzyska olimpijskie w 1972 i mistrzostwa świata w 1974 r.
Niewykluczone, że ta sytuacja jest zmitologizowana. W powszechnym przekonaniu Banaś nie pojechał na obie imprezy dlatego, że wcześniej uciekł do Niemiec Zachodnich, gdzie odbywały się jedne i drugie zawody. Natomiast według dokumentów partyjnych, brak powołania na igrzyska wynikał z tego, że wcześniej po tym jak uciekł z Polski brał od niemieckiego klubu pieniądze, mimo że nie był zawodowym piłkarzem. Dlatego obawiano się, że przez jego występ reprezentacja Polski mogłaby zostać zdyskwalifikowana, bo MKOl zaostrzył w tej kwestii kryteria. Wobec tego Banaś nie był ofiarą systemu, a własnego błędu.

Błędem może się też okazać zgoda na etat milicyjny lub w SB?
Dotyczyło to głównie piłkarzy klubów gwardyjskich, czyli np. Gwardii Warszawa i Wisły Kraków. Oczywiście te etaty były fikcją. Zawodnicy brali pieniądze, ale żadnymi esbekami nie byli. Sprawa jest o tyle skomplikowana, że niektórzy z nich mogli mieć na ten temat większą wiedzę, bo byli dziećmi funkcjonariuszy resortu, inni nie mieli pojęcia o funkcjonowaniu resortu spraw wewnętrznych. Jednak na pewno bycie milicjantem czy zomowcem w latach 70. i 80 chluby nie przynosi.

Dużo jest braków w teczkach IPN?
Jeśli mówimy o aktach bezpieki, to są one jak puzzle. Jeśli mamy 30-40 proc. elementów to jest dobrze. W latach 80. prowadzono obiektowe sprawy na sport i kulturę fizyczną w danym województwie. Na razie odnalazłem trzy czy cztery sprawy, a w PRL województw było przecież 49. Jeśli chodzi o piłkę, to na przykład bardzo mało, a praktycznie brak jest materiałów dotyczących mundialu w 1982 r., a przypomnijmy to okres stanu wojennego, kiedy bezpieka wzmogła swe działania...

Kolejna sprawa to handel meczami. One też nie zniechęcił do futbolu?
Ten proceder też mnie nie zszokował. Zaskakujące jest co innego, fakt że można było kupić mecz u drużyny przeciwnej i jednocześnie u sędziego, a mimo to go nie wygrać, tracąc szansę na zostanie mistrzem Polski. Dokonał tego Śląsk Wrocław w 1982 r. Ponadto okazało się, że „Piłkarski poker”, który początkowo wydawał się przesadą, jest historią opartą na faktach. W przypadku handlu meczami nawet władza była kompletnie bezradna.

Była czy chciała być bezradna?
Czasami jedno i drugie. Chciała być bezradna, gdy na przykład osoby związane z Zagłębiem Lubin próbowały pomóc w awansie do najwyższej klasie rozgrywkowej. W wałbrzyskiej bezpiece są ewidentne ślady na to. Jednak sprawie, która została przekazana do Legnicy, został ukręcony łeb. Niewykluczone, że właśnie dlatego, że tamtejsza władza oczekiwała tego awansu. Natomiast bezradność objawiała się przy transferach. W przypadku Centralnego Ośrodku Sportu mieliśmy do czynienia z działaniami jednego z ważniejszych działaczy, który działał na niekorzyść Polski. Zagranicznym oferentom ujawniał stanowisko negocjacyjne COS, co sprawiało, że polska strona zarabiała na transferach mniej.

Ma Pan plan na następne książki?
Chciałbym domknąć tryptyk. Rok temu wydałem książeczkę „Smutni panowie na olimpijskim szlaku”, a mam jeszcze pomysł na temat bezpieki wobec sportu i sportowców w ogóle. Tu jest dużo ciekawego materiału.

Omawiana książka to "Tajna historia futbolu", wydawnictwo Fronda, liczba stron: 400, cena detaliczna: 39,99 zł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Tajna historia futbolu, czyli jak piłkarze czasem kiwali też esbeków - Portal i.pl

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24