Tego kibice Wisły Kraków dotąd nie wiedzieli! Zepsuty samolot, zgubiony bagaż ze sprzętem. Niezwykłe kulisy tegorocznej przygody w pucharach

Bartosz Karcz
Karolina Kawula (druga od lewej) i Florentyna Kulig (druga od prawej) ze sponsorami Wisły Kraków przed pierwszym meczem z KF Llapi w kwalifikacjach Ligi Europy
Karolina Kawula (druga od lewej) i Florentyna Kulig (druga od prawej) ze sponsorami Wisły Kraków przed pierwszym meczem z KF Llapi w kwalifikacjach Ligi Europy wislakrakow.com
Gdy 2 maja Angel Rodado strzelił drugiego gola w finale Pucharu Polski, a ostatecznie Wisła Kraków wygrała 2:1 z Pogonią Szczecin na Stadionie Narodowym, jasnym stało się, że ten ogromny sukces klubu z I ligi otwiera przed nim drzwi do Europy, ale też stawia duże wyzwania. Dzisiaj, na początku września możemy śmiało powiedzieć, że Wisła dała radę. O tym, co działo się na boisku powiedziano już wiele. My bardziej chcemy zaglądnąć za kulisy tej wielkiej letniej europejskiej przygody „Białej Gwiazdy”.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

Wisła wspominanego 2 maja mierzyła się z Pogonią Szczecin, ale tak naprawdę pierwsze europejskie sygnały pojawiły się wcześniej. Jeszcze wtedy, gdy w Krakowie nawet nie wiedzieli czy aby na pewno zagrają na Stadionie Narodowym, gdy pozostawało to jedynie w sferze marzeń. - Pierwsze pytania z UEFA, dotyczące licencji na grę w europejskich pucharach spłynęły do klubu jeszcze przed meczem w Piastem Gliwice w półfinale Pucharu Polski. Później, gdy wygraliśmy finał, zaczęło to schodzić już w znacznie większej liczbie - mówi nam Florentyna Kulig, dyrektor zarządzająca Wisły Kraków, której rola w klubie z ul. Reymonta w związku z grą w europejskich pucharach miała wkrótce szybko wzrosnąć.

Na razie jednak po samym finale trzeba było wcielić w życie wszystko to, co przygotowano niewiele wcześniej. Wtedy gdy jeszcze nikt nie myślał o Europie i meczach w niej.

- Gdy wracaliśmy z Warszawy do Krakowa z finału, to uderzyła mnie myśl, że teraz to zacznie się czas bardzo wytężonej pracy i wyzwań - wspomina Florentyna Kulig. - Już przed finałem Pucharu Polski musieliśmy poczynić mnóstwo przygotowań organizacyjnych. Nie byliśmy oczywiście faworytem, ale to nie zwalniało nas z obowiązków. Na kilka dni wcześniej trzeba było załatwiać wejście na Sukiennice, okolicznościowe koszulki, szampany z odpowiednimi naklejkami, ale też musieliśmy myśleć, co się stanie, jeśli my ten Puchar Polski rzeczywiście zdobędziemy i trzeba będzie szykować się na grę w Europie. To wszystko nie poszło na marne dzięki chłopakom, a później… Później zaczęła się bardzo ciężka praca.

Licencja pierwszym poważnym testem

Można o klubach opowiadać różne rzeczy. Że mają takie czy inne problemy finansowe, ale na końcu jest proces licencyjny. Nawet jeśli przez to sito w rozgrywkach krajowych przedostaną się niektóre kluby, które mocno kombinują, to w Europie nie jest już tak łatwo. Wisła tę batalię wygrała, co dodało jej też wiarygodności. Nie stało się to jednak ot tak, trzeba było włożyć w cały proces mnóstwo pracy.

Florentyna Kulig mówi na ten temat: - Jest inaczej jeśli chodzi o uzupełnianie dokumentacji, bo większość spraw, choćby infrastrukturalnych uzupełnia się w specjalnym programie, który nazywa się „UEFA Time”. Jeśli chodzi natomiast o sprawy płatności przygotowane są przez nasz dział finansowy. Są ostrzejsze regulacje w tym przypadku, bo szybsze są terminy płatności. Jeśli przy licencjach w Polsce mieliśmy dłuższy czas na spłatę zobowiązań, to do licencji na puchary musieliśmy to zrobić po prostu szybciej. Do UEFA musieliśmy całą naszą dokumentację, niezbędną do licencji, ostatnie dokumenty przekazać najpóźniej do 15 lipca. Musieliśmy wykazać, że nie mamy żadnych zaległości, co zrobiliśmy już na początku lipca. Dla nas to był dodatkowy egzamin. Potrafiliśmy spełnić nowe wymagania i musimy to poczytać jako sukces całego klubu i ludzi w nim pracujących.

Wyzwaniem infrastruktura, czyli internet hula aż miło…

Żeby grać w Europie trzeba też, a może przede wszystkim spełniać wymagania infrastrukturalne. Choćby tak proste wydawałoby się, jak dobrze działający internet. Dziennikarze, którzy pracują na stadionie Wisły od lat, mogliby różne rzeczy o tym opowiedzieć. Choćby takie, że kto wie, gdzie jest dobre gniazdko i przyniesie sobie swój kabel do łączenia, będzie zadowolony. Kto liczył na internet poprzez WiFi, miał problem już wtedy, gdy na trybuny przychodziło powiedzmy 15 tysięcy widzów. Czyli co tu dużo mówić, miał problem tak naprawdę przy prawie każdym meczu Wisły u siebie. No, ale puchary zmieniły jednak sporo pod tym względem. I można to było naprawdę odczuć od pierwszego meczu, a o czym też mówi Florentyna Kulig: - Pod kolejne rundy kwalifikacyjne dochodziły kolejne wymagania. Choć mało kto wierzył, że dojdziemy aż do fazy play-off, ale my w klubie postanowiliśmy już na starcie zrobić wszystko tak, żeby stadion spełniał wszystkie wymagania dotyczące już tych najwyższych rund. Największym problemem był internet, jego jakość i to udało się znacznie poprawić, choć pracujemy nad doprowadzeniem stałego łącza na ławki rezerwowych, co ma ułatwiać pracę sztabom trenerskim. To zaczyna być wymóg w UEFA, ale coraz więcej klubów korzysta z tego też w ekstraklasie, do której oczywiście chcemy awansować. Jesteśmy w trakcie rozmów z ZIS-em na ten temat.

Jeśli chodzi o internet, to przy okazji meczów pucharowych Wisły udało się w miarę możliwości naprawić gniazdka, które miały już swoje lata. Chętnym klub z ul. Reymonta gotowy jest też udostępniać kable w razie potrzeby.

Internet to media, a w Wiśle to oczywiście działka Karoliny Kawuli, rzeczniczki prasowej krakowskiego klubu. Dla niej gra „Białej Gwiazdy” w Europie to też było wyzwanie, choć mówi nam też: - Pewnie zaskoczę wiele osób, ale generalnie odkąd pamiętam, staramy się organizować mecze na takim profesjonalnym, międzynarodowym poziomie. Trzymamy się pewnych standardów i fakt, że trzeci sezon gramy w I lidze nie zwolnił nas z tego obowiązku. Jako Wisła Kraków zawsze podchodzimy profesjonalnie do tematu. I zaraz po tym jak tylko wiedzieliśmy, że wracamy do pucharów, rozpoczęła się ciężka praca, analiza wszystkich regulaminów UEFA, dotyczących zarówno Ligi Europy jak i Ligi Konferencji. A gdy już przyszło do organizacji samych meczów, staraliśmy się iść punkt po punkcie, żeby niczego nie przeoczyć, żeby wszystko było zgodne z wytycznymi. Udało nam się, bo nie spotkaliśmy się z zastrzeżeniami ani dziennikarzy zagranicznych, ani samej UEFA pod kątem organizacji meczu od strony medialnej. Również ogólnej. Wprost przeciwnie, dostawaliśmy sygnały od delegatów, że organizacja meczów to jest absolutny europejski TOP. To nam pokazało, że możemy na co dzień więcej, że możemy wciąż i wciąż podnosić poprzeczkę. Ta nauka pozwoli nam wiele rzeczy wdrażać do organizacji meczów na stadionie przy ul. Reymonta.

Z punktu widzenia biura prasowego Wisły sprawy organizacyjne nie kończyły się na meczach w Krakowie. Kawula musiała też mocno włączać się w te kwestie przy okazji wyjazdów.

- Tutaj jest rzeczywiście różnica - nie kryje rzeczniczka Wisły. - Jeśli chodzi o dziennikarzy polskich, którzy jeździli na mecze wyjazdowe w europejskich pucharach, to rzecznik prasowy wysyła autoryzowaną listę i jednocześnie bierze odpowiedzialność za osoby, które się na niej znalazły. W razie jakichkolwiek problemów, to ja odpowiadałam w znacznym stopniu za polskich dziennikarzy na wyjazdach. Na szczęście większych problemów nie było.

Dodaje też: - W przypadku konferencji na wyjazdach, rozwiązanie, że rzecznik prasowy siedzi obok swojego trenera, zapewnia mu większy komfort. To są takie bardzo ludzkie sprawy, ale myślę, że trenerowi jest łatwiej, jeśli musi przyjść na konferencję prasową po takich np. porażkach jak w Wiedniu czy Trnawie i wie, że ma obok siebie wsparcie w postaci rzecznika prasowego. Ale to działało też w drugą stronę, bo dzięki ogromnej życzliwości Kazimierza Moskala i jego sztabu, jako dział odpowiedzialny za klubowe media, mogliśmy być przy drużynie non stop i dzięki temu pokazywać każdy krok Wisły w pucharach. To była często praca po kilkanaście godzin na dobę, ale też dająca mnóstwo satysfakcji. A dzięki podejściu sztabu i samych piłkarzy mogliśmy czuć się jak część zespołu. To bardzo ważne przy tego typu współpracy.

UEFA, czyli regulaminy to podstawa

Od strony organizacyjnej Wisła musiała z I-ligowego szybko przerzucić się na tryb europejski. Florentyna Kulig nie kryje, że to było wyzwanie w kwestiach organizacyjnych: - Jeśli weźmiemy pod uwagę I ligę, to różnice są bardzo duże. W ekstraklasie jest ich już znacznie mniej. A że my po spadku absolutnie nie porzuciliśmy standardów ekstraklasowych przy organizacji meczów, to było nam o tyle trochę łatwiej. W ekstraklasie jest już bardzo duży nacisk na tzw. „strefowania” i pilnowanie tego, co wiąże się przede wszystkim ze współpracą z telewizją. Dla UEFA to też jest bardzo ważna sprawa. Regulaminy w rozgrywkach europejskich to jest podstawa. Było tego bardzo dużo, a na każdym meczu wciąż uczyliśmy się nowych rzeczy. Bardzo ważną osobą jest delegat UEFA, który przyjeżdża dzień wcześniej. I nie jest to osoba, która wytyka tylko błędy, a bardziej taka, która pomaga. Ci, którzy przyjeżdżali do Krakowa byli bardzo uprzejmi, kompetentni. Oczywiście też wskazywali na niedoskonałości, ale bardziej pod takim kątem, co można na przyszłość zrobić lepiej.

Przy okazji ligi czy Pucharu Polski poza finałem wszystko odbywa się w jeden dzień. Europejskie puchary to zupełnie inna bajka. Począwszy od przejęcia, tak jak w przypadku Wisły stadionu miejskiego. Już dzień przed meczem rano.

- UEFA określa to „minus one”, czyli tak naprawdę dzień meczowy rozpoczyna się dzień wcześniej od oficjalnych treningów, konferencji prasowych - opowiada Karolina Kawula. - Jeśli zatem mecz zaplanowano na czwartek wieczór, to wszystko gotowe musi być już w środę rano. To już wtedy jest spotkanie z przedstawicielami UEFA i klubu gości. Wtedy muszą być już gotowe akredytacje dla dziennikarzy, którzy przyjadą za klubem gości. Musimy przygotować nawet takie najprostsze wytyczne jak dojechać na stadion, gdzie są parkingi, odpowiednie wejścia, miejsca na trybunie prasowej. Naszym obowiązkiem jest też zapewnienie tłumacza z językiem rywala. Staraliśmy się, żeby tę rolę przy okazji naszych meczów pełniły osoby, które nie tylko biegle władały danym językiem, ale też znały się na sporcie, czuły nomenklaturę futbolową i potrafiły wiernie przekazać to, co mówi trener czy zawodnik. Cieszymy się, że z naszej strony na każdym z czterech meczów taka osoba była zapewniona, bo spotkaliśmy się w przypadku meczów wyjazdowych, że rywale tłumaczy nie organizowali. Efekt był taki, że w w takich sytuacjach w naszych konferencjach prasowych udział brali jedynie dziennikarze polscy.

Kawula dodaje też: - W środę przed meczem musi być wszystko TIP TOP. Nikt nie ma prawa przedostać się do strefy, która nie jest mu przypisana. Generalnie nie mieliśmy problemów z organizacją meczów od strony medialnej. Wszystko szło zgodnie z przepisami. Może było łatwiej o tyle, że choć przepisy UEFA są nieco bardziej restrykcyjne niż Polsce, to jednak u nas staramy się ich przestrzegać na co dzień. Niestety, wiele osób nie rozumie, że to nie jest złośliwość z naszej strony, a po prostu standardy, których staramy się przestrzegać.

Z kolei Floretyna Kulig zwraca uwagę na wcześniejsze etapy organizacji meczów. Opowiada nam: - Po wyznaczeniu terminu meczu, już na drugi dzień mamy kontakt od delegata, któremu musimy udzielić szereg informacji. Tak naprawdę zaraz po awansie, albo jeszcze w nocy, albo wcześnie rano na drugi dzień trzeba się wymieniać też informacjami z klubem, z którym zagramy. Np. z Cerlce Brugge pierwsze połączenie było dosłownie kilkanaście minut po wygranych karnych ze Spartakiem Trnawa. Kontakt z klubem z Belgii to jedna sprawa, a organizacja wyjazdu do Belgii rozgrywała się już podczas spotkania ze słowackim zespołem. Choćby rezerwacja czarteru...

Dodaje też:

- Wymieniamy informacje. Zawsze otrzymuje je też delegat UEFA. To dotyczy wszystkiego we współpracy pomiędzy klubami. Musimy wszystko uzupełniać w systemie „UEFA Time”, żeby delegat miał wszystko na bieżąco. Tam jest po prostu wszystko. Nie tylko godziny treningów, konferencji, ale nawet takie rzeczy, o której dokładnie ma do szatni przyjechać kitman. Są i poważniejsze sprawy, bo np. musi być dokładnie opisana zawartość karetki, czyli czy wszystko, co potrzeba w niej się znajdzie.

Spotkania między klubami to promocja miast

Mecze w europejskich pucharach to duże wydarzenie dla klubów, które w nich grają, ale też dla miast, które reprezentują. Tak podchodzi się do tego w całej Europie, a jeśli ktoś podważa taką formę promocji poprzez kluby sportowe, warto by przeczytał ten fragment, który opowiada o oficjalnych spotkaniach przedstawicieli rywalizujących ze sobą klubów. Opowiada nam o tym dyrektor organizacyjny Wisły Kraków: - Preferuje się raczej lunch w dniu meczu. To zależy jednak od godziny rozpoczęcia spotkania, bo np. w Kosowie graliśmy dość wcześnie, więc lunch był dzień wcześniej. My takie spotkanie zorganizowaliśmy dzień wcześniej tylko w przypadku meczu z Rapidem. Przy pozostałych meczach robiliśmy to w dniu meczu. Na takim spotkaniu zazwyczaj są cztery osoby z klubu. Jeśli przyjeżdża prezes, to oczywiście on, ale też osoby funkcyjne w klubie. Pojawia się też osoba z UEFA oraz praktykowane jest, że są przedstawiciele miasta. W naszym przypadku obecny był na ostatnim takim spotkaniu wiceprezydent Krakowa Łukasz Sęk, a wcześniej miasto reprezentował pełnomocnik prezydenta ds. rozwoju kultury fizycznej Janusz Kozioł. Muszę podkreślić, że nasi rywale bardzo poważnie podchodzili do takich spotkań, traktowali start swoich klubów jako ogromny prestiż i bardzo ważną promocję miasta. W Wiedniu i Brugii zostaliśmy zaproszeni do ratusza. W pierwszym przypadku cały obiad był przygotowany w tym miejscu. W drugim rozpoczęcie spotkania nastąpiło w najbardziej reprezentacyjnej sali ratusza, gdzie wiszą portrety wszystkich królów belgijskich, a następnie przeszliśmy na lunch do restauracji. Generalnie przekonaliśmy się jak mocno miasta chwalą sobie fakt, że kluby reprezentują je w europejskich pucharach i promują. Są po prostu z tego dumne i chcą się tym bardzo mocno chwalić.

O dobrej współpracy między klubami, z którymi rywalizowała Wisła, opowiadają obie nasze rozmówczynie. Kulig mówi o tym: - Bardzo mocny nacisk położony jest na współpracę między klubami. Jeśli przebiega ona dobrze, jeśli wymiana informacji jest sprawna, to rola delegata się zmniejsza. Nasze doświadczenia w tym zakresie są oczywiście różne, choć jeśli mam zdradzić, z którym klubem współpraca stała na najwyższym poziomie, to był to Rapid Wiedeń. To były bardzo dobre relacje od samego początku do końca tej rywalizacji. Bardzo profesjonalne i mogliśmy się też sporo nauczyć od wiedeńczyków. Po meczu ze Spartakiem Trnawa Rapid był jednym z pierwszych klubów, który przysłał nam gratulacje za awans. I to było takie autentyczne. Oni się po prostu cieszyli, że awansowaliśmy. Muszę też podkreślić, że Rapid trochę nam podpowiadał, co można zrobić lepiej w wielu kwestiach. Były to życzliwe podpowiedzi bardziej doświadczonego na tym poziomie przeciwnika. Rywalizacja z nimi to była dla nas nauka i też inspiracja, żeby kiedyś wejść na taki poziom.

Karolina Kawula z kolei dodaje: - Najmilej z tej całej przygody wspominam ludzi, z którymi się spotkaliśmy. Były różnice kulturowe, ale wszyscy byli bardzo otwarci. Wszyscy staraliśmy sobie pomóc, choć przecież różne były możliwości choćby infrastrukturalne. W Podujevie na stadionie nie mieli np. sali konferencyjnej, ale zrobili wszystko, co w ich mocy, żeby w klubowej restauracji taką salę przygotować i dzięki temu mogliśmy zorganizować konferencję prasową przed meczem. A jak nie było prądu na trybunie prasowej dzień przed meczem, to na prośbę polskich dziennikarzy zorganizowali kabel i gdy mecz był już rozgrywany, wszystko działało jak trzeba. Przekonaliśmy się, że jesteśmy w stanie się dogadać z ludźmi z różnych zakątków Europy i pozostały też przyjemne kontakty. Mogę potwierdzić słowa Florki, że jednym z pierwszych klubów, który wysłał nam gratulacje po przejściu Spartaka Trnawa był Rapid Wiedeń. Ale ze Spartakiem też mamy świetny kontakt. Z nimi to nawet język angielski poszedł w pewnym momencie na bok, bo my mówiliśmy po polsku, oni po słowacku i świetnie się dogadywaliśmy w sprawach organizacyjnych. Cała ta operacja europejska kosztowała nas mnóstwo pracy, godzin, które spędzaliśmy w klubie, sytuacji, w których nawet w domowych realiach zapominaliśmy się i mówiliśmy już po angielsku… Staraliśmy się zrobić wszystko, co w naszej mocy, żeby Wisła zaprezentowała się w Europie godnie nie tylko na boisku. Muszę to powiedzieć - jesteśmy bardzo dumni z naszych piłkarzy za to, co dokonali na boisku. Zrobili kawał dobrej roboty, ale myślę, że ludzie odpowiedzialni za organizację tego wszystkiego wokół, też mogą mieć poczucie, że wykonali swoje zadanie.

Dzień meczowy, czyli wszystko musi być zapięte na ostatni guzik

Wspomnieliśmy, że cała zabawa przy okazji meczów w europejskich pucharach zaczyna się dzień przed pierwszym gwizdkiem. A jak wygląda już ten właściwy dzień meczowy? Opisuje nam to Florentyna Kulig: - Rano jest spacer z delegatem, a około godz. 10.30 jest już meeting meczowy, na który jako klub zawsze musieliśmy przygotować prezentację. Ta prezentacja zawiera najważniejsze informacje dotyczące meczu. Łącznie z takimi rzeczami jak kolory strojów, w tym bramkarzy. Na meetingu dobierany jest kolor strojów sędziów, ale też np. lejbików na rozgrzewkę. Sprawdzane są też inne detale. Rękawice bramkarzy, ale też systemy monitoringu piłkarzy, w naszym przypadku Catapult. Wspominam o tym, bo mieliśmy z tym problem przed meczem ze Spartakiem Trnawa. Delegat zwrócił się do nas z prośbą, żebyśmy zasłonili napis Catapult na kamizelkach, ponieważ jest to strój meczowy, a reklama tej firmy nie została ujęta... Nie chodziło o to, że nazwa przebija się przez koszulki meczowe i reklamuje firmę, bo tak nie było. Bardziej chodziło o to, że piłkarz zbiega na ławkę z rozgrzewki, ściąga koszulkę, w której się rozgrzewał i wtedy prezentuje reklamę Catapult przed założeniem koszulki meczowej. Albo, że już na boisku podciągnie koszulkę, żeby przetrzeć twarz. Nie było zatem wyjścia, musieliśmy zaklejać reklamę Catapulta.

Kulig dodaje też: - Są na odprawach omawiane zasady fair play. Są osoby z klubu, które odpowiadają za dane obszary. Zawsze trzy najważniejsze osoby z klubu, które muszą być na takim spotkaniu, to „main contact”, „match operation day contact” i „security officer”. Jeśli jest meeting przed domowym meczem, to musi w takim spotkaniu wziąć udział również rzecznik prasowy. Są kierownicy drużyn. Ustalamy wszystko. Kiedy zawodnicy muszą pojawić się w tunelu, jakie są aktywności na boisku, czy pojawią się jakiekolwiek inne elementy. Czasami są to bardzo dokładne detale, z których nawet nie zdają sobie sprawy kibice, którzy przyjmują pewne rzeczy jak oczywistość. Tak jak było 15 sierpnia, gdy graliśmy ze Spartakiem Trnawa. Podczas Święta Wojska Polskiego chcieliśmy odegrać Mazurka Dąbrowskiego. Wpisaliśmy, że jego długość wynosić będzie dokładnie 2 minuty i 36 sekund. I delegat mierzył to później ze stoperem w ręku. Wyszło idealnie, wszystkie cztery zwrotki, co do sekundy! Z innych spraw, UEFA nie zgodziła się na dziecięcą eskortę w przypadku dzieci, które mierzyły powyżej 140 cm wzrostu. Nie mogliśmy zatem do niej dopuścić dzieci o wyższym wzroście.

Delegat musi mieć swojego specjalnego opiekuna

Ważny przy europejskich pucharach jest też podział kompetencji w klubie. Każdy musi wiedzieć za co odpowiada, ale to nie wszystko, bo dochodzą inne funkcje, które trzeba obsadzić. Floretyna Kulig mówi na ten temat: - Stanowiska, które mamy w klubie, to jedno, a stanowiska na mecze w Europie, to inna sprawa. Musieliśmy wyznaczyć odpowiednie osoby kontaktowe do poszczególnych obszarów. UEFA musi wiedzieć do kogo kierować informację. Akurat ja byłam osobą, do której trafiało wszystko. Moją rolą było natomiast przekierowanie informacji do osób odpowiedzialnych za odpowiednie obszary. Gdy cokolwiek działo się podczas meczu, coś było niejasne, kontakt z delegatem czy security officerem też był bezpośrednio ze mną. Do każdej osoby funkcyjnej z UEFA musieliśmy wyznaczyć opiekuna z klubu, ale musiała to być osoba, która nie miała żadnych zadań związanych z organizacją meczu, a jednocześnie musiała mówić biegle w języku angielskim. W naszym wypadku zawsze opiekunem delegata był nasz klubowy prawnik. Do security officera raz wyznaczony był nasz prawnik, a za drugim razem kierownik drugiej drużny. Zrobiliśmy taką naszą trochę wewnętrzną rekrutację wśród osób, które nie mają na co dzień zadań meczowych. Do sędziów była z kolei wyznaczona osoba z Polskiego Związku Piłki Nożnej.

Przygody, wypadki, których nie dało się przewidzieć

Można się próbować przygotować do tak ważnych meczów jak w europejskich pucharach nawet na tysiąc procent, a i tak życie zawsze czymś zaskoczy. W przypadku startu Wisły latem 2024 roku też takim momentów nie brakowało. Weźmy przykład szyby, który spadła z balkonu pawilonu medialnego podczas meczu ze Spartakiem Trnawa i raniła wynajętego przez Wisłę kamerzystę. Florentyna Kulig opowiada o tym wydarzeniu: - Cały czas prowadzone są prace zabezpieczające. Balkon jest wyłączony z użytkowania. Konstrukcja została sprawdzona przez nadzór budowlany i policję. Sprawa się toczy. Na ten moment nie mamy żadnych informacji oficjalnych z ich strony. To była sprawa, której nie dało się przewidzieć, choćbyśmy nie wiem jak byli przygotowani. Czasami wszystko dzieje się w ułamku sekundy. Po tym incydencie delegat, ale też nasza policja potwierdziły, że wszystkie służby zareagowały natychmiast i dobrze. Oczywiście delegat wpisał cały incydent, ale jednocześnie podkreślono w raporcie bardzo dobrą reakcję klubu na to, co się stało.

Czartery, walka o miejsce, liczy się każda minuta

Szyba to nie był jedyny problem, który na szybko trzeba było rozwiązywać w trakcie wiślackiej przygody z europejskimi pucharami. Zanim o tym opowiemy, warto wspomnieć o całej sadze z czarterami… Bo jeśli ktoś myśli, że załatwienie samolotu na mecz w europejskich pucharach to bułka z masłem, jest w poważnym błędzie. Weźmy już pierwszy wyjazd wiślaków do Kosowa, gdy zmieniono na szybko gospodarza pierwszego meczu. No, ale okazuje się, że wcale nie lot do Prisztiny był największym problemem w czasie tych wszystkich eskapad.

Znów oddajmy głos Florentynie Kulig: - Do Kosowa mieliśmy już ustalony lot, ale musieliśmy zmieniać czarter ze względu na zmianę gospodarza pierwszego meczu. To jednak nie było największe wyzwanie, bo drużyn, które uczestniczyły w rozgrywkach nie było jeszcze wtedy aż tak dużo, a i terminy nie były aż tak mocno napięte. Największe wyzwanie z czarterem było przy okazji mecz z Cercle Brugge. Nasz rewanżowy mecz ze Spartakiem Trnawa trwał najdłużej ze wszystkich w Europie. A takie rzeczy mają ogromne znaczenie, bo kluby wręcz rzucają się na wolne czartery zaraz po tym jak tylko awansują. Musiałam podejmować decyzję praktycznie w czasie wykonywania rzutów karnych. Gdy Kamil Broda obronił ostatnią jedenastkę, dosłownie cztery minuty później mieliśmy potwierdzony czarter, który wybraliśmy spośród czterech ofert.

Co ciekawe wybór czarteru już na mecz w Trnawie nie okazał się szczęśliwy… Wisła musiała wracać ze Słowacji autokarem, bo wynajęty przez nią samolot się zepsuł. Florentyna Kulig dzisiaj opowiada: - Dostaliśmy taką informację na dwie godziny przed meczem, może nieco dłużej i że nie będzie możliwości powrotu w tym samym dniu. Zastanawialiśmy się czy od razu informować o tym trenera czy poczekać do końcowego gwizdka. Uznaliśmy, że trener powinien wiedzieć. Szczęście w nieszczęściu było takie, że był to najbliższy wyjazd, a na miejscu był nasz autokar. Piłkarze o tym, że nie będą wracać samolotem, dowiedzieli się dopiero po meczu, co było uzgodnione z trenerem i kierownikiem drużyny. Musiała o tym oczywiście wiedzieć Karolina, która jako rzecznik prasowy klubu musi wiedzieć wszystko na bieżąco, co się w nim dzieje, żeby w razie potrzeby być przygotowaną na odpowiednią reakcję i pytania mediów. Podróż powrotna „Smoczycą” przebiegła na szczęście bardzo sprawnie. Gdyby jednak taka przygoda wydarzyła się w Kosowie, nawet nie wyobrażam sobie, co by się działo… Tak samo nie wiem, co by się działo, gdybyśmy mieli tak długą kontrolę antydopingową w Kosowie jak w Wiedniu. W tym pierwszym przypadku musieliśmy się bowiem bardzo spieszyć ze względu na godzinę wylotu, a w Austrii przeciągała się sprawa tej kontroli bardzo długo, aż do godziny 1 w nocy.

Przygoda w Trnawie z samolotem nie była niestety ostatnia. Kolejną wiślacy zaliczyli przy okazji powrotu z Belgii, gdzie grali z Cercle Brugge. Tym razem sam lot przebiegał spokojnie i sprawnie, ale okazało się, że w Poznaniu, gdzie wiślacy wylądowali w drodze do Opalenicy, a skąd mieli się udać na ligowy mecz do Kołobrzegu… No, w skrócie - obsługa lotniska nie wypakowała skrzyń ze sprzętem, załoga samolotu też nie zwróciła na to uwagi i wszystko, łącznie np. z butami piłkarzy poleciało do… Lipska.

- To był najbardziej stresujący moment w czasie tych wszystkich podróży - nie kryje Florentyna Kulig. - Błąd popełniła do spółki obsługa lotniska w Poznaniu oraz załoga samolotu. To nie jest tak, że ktoś od nas mógł wysiąść z samolotu i pójść sprawdzić na jego tył, co jest wypakowywane. Tak nie działają procedury na lotniskach. Wysiadasz z samolotu, opuszczasz płytę, koniec. Okazało się, że wszystkie nasze bagaże zostały zapakowane do ogona samolotu, ale skrzynie zostały potraktowane przez obsługę poznańskiego lotniska jako samolotowe. Są po prostu bardzo podobne… No i nie zostały wypakowane. Poleciały później do Lipska. Zaczęło się sprawdzanie, co się z nimi stało, gdzie one w ogóle są. Ostatecznie dość szybko udało się to ustalić. Dojechały wieczorem w piątek do Opalenicy już transportem kołowym na koszt przewoźnika.

Kulig dodaje w tej sprawie również: - Nie jest to jakaś wyjątkowa sytuacja. Gdy rozmawiałam z ludźmi z różnych klubów, jest to wręcz bardzo częsta sprawa. Samoloty startują później, bagaże są gubione. Przy tak intensywnym ruchu lotniczym to jest po prostu niemożliwe do uniknięcia. My podczas całej tej europejskiej przygody mieliśmy prócz sprawy tych bagaży jeszcze opóźniony samolot do Kosowa, bo czekaliśmy w kolejce do tankowania… W całej tej organizacji lotów musieliśmy pamiętać też o meczach ligowych. Czyli z Wiednia wracać do Warszawy, a nie Krakowa, bo był mecz ze Zniczem Pruszków, a z Brugii lecieliśmy do Poznania, bo był wyjazd do Kołobrzegu.

Dużo nauki dla wszystkich w klubie

Start Wisły w europejskich pucharach to była nie tylko świetna przygoda dla wszystkich, ale przede wszystkim ciężka praca i duża nauka. To powinno zaprocentować w przyszłości. Zarówno Floretyna Kulig jak i Karolina Kawula podkreślają rolę wszystkich osób, które pracowały przy europejskich pucharach, ich ogromne zaangażowanie.

- Przede wszystkim była to okazja, żeby poznać inne realia pracy mediów – podkreśla rzeczniczka prasowa Wisły. - I tutaj możemy powiedzieć, że z satysfakcją przekonaliśmy się, że jeśli chodzi o organizację, o stadion Wisły Kraków, to nie odbiegamy od innych europejskich klubów. Wprost przeciwnie, słyszeliśmy z ust osób z ramienia UEFA, że to jest po prostu TOP. Jeszcze przed rewanżem z Cercle Brugge mieliśmy tutaj na miejscu warsztaty z osobami przysłanymi z UEFA z poszczególnych departamentów. To było osoby, które odpowiadają za media, strefę VIP, bezpieczeństwo, itd. Z mojej działki spędziłam 1,5 dnia z Marią z Grecji, która punkt po punkcie przechodziła z nami kwestie medialne, które obowiązują w Lidze Konferencji już w fazie ligowej. Niby miało to miejsce po naszej porażce 1:6 w pierwszym meczu, ale rewanż udowodnił, że UEFA pokazuje, że dobrze być zabezpieczonym na wszelką możliwość. To było kilkanaście godzin szkolenia. Również oglądania stadionu, dokumentowania, gdzie np. mogą siedzieć komentatorzy, gdzie można zrobić studio, gdzie postawić dodatkowe kamery, jak powiesić spider camerę. Ten raport musiał być oddany jeszcze przed naszym meczem rewanżowym w Belgii. Po awansie jest wyciągana odpowiednia teczka i wtedy już jest wszystko przygotowane pod rozgrywki w grupie. Nam awansować się nie udało, ale to, co usłyszeliśmy, to że jesteśmy w pełni gotowi na takie rozgrywki, że wszystko jest na najwyższym poziomie i że opieka ze strony klubu była odpowiednia. Cieszyliśmy się, że to zostało dostrzeżone.

Kawula dodaje też: - Podeszliśmy do tego dwutorowo. Wynik sportowy to była jedna sprawa, zależało nam na tym, żeby dojść jak najdalej. Było też jednak podejście osób w klubie, które chciały skorzystać, nauczyć się jak najwięcej z tych europejskich pucharów. Będą tego efekty, bo np. już teraz w przygotowaniu jest „media guide”, który będziemy wysyłać do dziennikarzy, żeby mieli w pigułce, co gdzie, kiedy, jak. Chodzi o to, żeby ułatwiać im jeszcze bardziej funkcjonowanie na stadionie Wisły. Mam nadzieję, że dziennikarze to potwierdzą, ale staramy się być pomocni na co dzień, co nie znaczy, że nie chcemy być lepsi. Miło nam natomiast było, że nasze otwarte nastawienie do mediów zostało dostrzeżone. Bo my naprawdę nie robimy tego na siłę, z przymusu, chcemy pomagać przedstawicielem mediów. Bo Wisła dla nas jest czymś więcej niż tylko miejscem pracy. Ta przygoda pokazała nam, że droga, którą obraliśmy przy podejściu do regulaminów, jest słuszna. W UEFA jest to jeszcze bardziej restrykcyjna droga i będziemy dążyli do tego, żeby standardy europejskie obowiązywały u nas na co dzień. To ułatwi nam tylko sprawę w przypadku kolejnej przygody w Europie. Muszę też podziękować całej mojej ekipie. Nie tylko ludziom, którzy pracują w biurze prasowym na co dzień, ale też przy samych meczach. Dzięki temu, że zaangażowanie było maksymalne ze strony wszystkich, dostawaliśmy później optymalne oceny od UEFA.

Floretyna Kulig mówi z kolei: - Uważam, że bardzo dużo się nauczyliśmy. Dostaliśmy też bardzo dużo pochwał od delegatów i klubów przyjezdnych. Nie ma co kryć, wszyscy przyjeżdżali do nas z obawami, bo jesteśmy klubem I-ligowym. Bali się, co tutaj zastaną i szczerze mówili nam o tym. A później byli pod wrażeniem, że wszystko było profesjonalnie. Chwalili nas ludzie nie tylko z Rapidu, również z Cercle Brugge, Spartaka czy Llapi. Wszystkie kluby oceniają się wzajemnie i składają raport do UEFA. Nasi rywale ocenili nas bardzo dobrze. Podobnie delegaci. Parę rzeczy zostało nam też oczywiście wytkniętych. Takich, w których możemy się poprawić. Możemy np. trochę inaczej podzielić obowiązki. W niektórych obszarach trochę przeszacowaliśmy nasze możliwości. Nie chęci, bo one były do pracy ogromne. Jeśli jednak na wyjazdy leciały od nas trzy osoby odpowiedzialne za organizację, a były kluby, które takich osób wysyłają dziesięć, piętnaście to już pokazuje różnicę. To wszystko wiąże się oczywiście z kosztami. Kluby wynajmują agencje do organizacji wyjazdów. My wszystko robiliśmy sami. To była moja decyzja, że podejmujemy się tego sami. Wzięłam za to odpowiedzialność, pewnie były potknięcia, ale chcę bardzo mocno podkreślić, że jestem dumna z tego zespołu, bo mimo wielu wyzwań, problemów do rozwiązania, pracownicy Wisły Kraków zdali egzamin.

Koszty, czyli to nie są małe pieniądze

Wisła Kraków sportowo dobrze jak na drużynę w I lidze zaprezentowała się w rozgrywkach europejskich. Niestety, wiele na nich nie zarobi, żeby nie powiedzieć nic. Większość pieniędzy zajmie UEFA na poczet roszczeń Adama Mandziary jeszcze sprzed dwóch dekad. Jeśli natomiast ktoś myśli, że całe koszty organizacyjne, jakie poniosła „Biała Gwiazda”, to są małe pieniądze, to jest w bardzo dużym błędzie. Trochę światła rzuca na to Florentyna Kulig, która mówi nam: - Same koszty organizacji czterech meczów w Krakowie to około 2,5 mln złotych. Składa się na to nie tylko samo wynajęcie stadionu, ale też m.in. koszt ochrony, a musieliśmy za nią płacić na poziomie przewyższającym 250 tysięcy na jeden mecz. Ochronę musieliśmy wynająć na cały otwarty stadion, a nie np. na 20 tysięcy, choć na niektóre mecze przecież komplet nie przychodził. Uśredniony koszt na jeden mecz w europejskich pucharach wynosił 560 tysięcy złotych, choć było i więcej. Inne koszty? Największy był ten czarteru był do Brugii. Wynikało to z tego, że tak długo trwały rzuty karne... To właśnie m.in. z tego powodu oba zespoły nie miały oficjalnych treningów na wyjazdach. Bo trudno było o samolot! Oczywiście mogliśmy się zdecydować na wcześniejszy lot, ale to by nas kosztowało 40 tysięcy euro więcej. Uznaliśmy, że lepiej trenować u siebie i polecieć nieco później.

Łatwiej było z hotelami, choć np. przy wyborze miejsca zakwaterowania w Kosowie trzeba się było podeprzeć pomocą. Floretyna Kulig opisuje nam: - Baliśmy się trochę tego Kosowa, ale tutaj zaskoczę, bo pomogła nam bardzo pani Ewa Gajewska z Małopolskiego Związku Piłki Nożnej. Jest ona delegatem i dosłownie dwa tygodnie przed naszym meczem była na turnieju w Kosowie. Poleciła nam hotele do wyboru, bo akurat tam ważne jest, żeby wybrać odpowiedni hotel ze względu nie nieco inną florę bakteryjną niż u nas. Nie można zatem pozwolić sobie np. na wodę w dzbankach. Musi ona być podawana w zakręcanych butelkach. Pani Ewa poleciła nam Hotel Venus i piłkarze do tej pory mówią, że był najlepszy ze wszystkich! Drogi w Kosowie natomiast były już nieco inne, choć eskortująca policja niezbyt się tym przejmowała. Pruli jak mogli najszybciej, nawet na praktycznie szutrowych odcinkach. Jazda po Kosowie była wyzwaniem, o czym przekonaliśmy się jeżdżąc np. wypożyczonym samochodem z pękniętą szybą. Dla nich było to OK, my musieliśmy się dostosować.

Kibice, wartość dodana

Ten tekst nie byłby pełny, gdybyśmy nie wspomnieli o kibicach Wisły, którzy byli integralną częścią całej tej europejskiej przygody. Krakowski klub musiał zapłacić za nich trochę kar za odpalenie rac, za stanie w przejściach, ale generalnie obraz ich kibicowania, wsparcia drużyny wychodzi mocno na plus. Co tu dużo mówić - swoją postawą wrzucili nie tylko jeden kamyczek, a całą kupę kamieni do ogródka tych wszystkich, którzy wymyślają bzdurne powody, by nie wpuszczać ich na stadiony w Polsce…

Floretyna Kulig mówi szczerze: - Kary w porównaniu do tych w Polsce, to jest przepaść. Są takie elementy, za które u nas nikt kar nie daje. Chodzi przede wszystkim o stanie w przejściach, na schodach, a na co UEFA zwraca ogromną uwagę. My pod tym względem jesteśmy już recydywistami, choć wydaje nam się, że kibice zaczynają to rozumieć i powoli jest w tej kwestii postęp. Będziemy dalej edukować naszych kibiców w tej materii. Za race zapłaciliśmy również, ale też muszę podkreślić, że to nie była jakaś agresywna pirotechnika. Nikt tymi racami na boisko nie rzucał. I muszę bardzo mocno podkreślić, że generalnie to lato w wykonaniu kibiców Wisły to było coś pięknego! Moim zdaniem pokazali swoimi wyjazdami, że dzisiaj są na poziomie TOP nie tylko w Polsce, ale w całej Europie. Przyznają to rywale, przyznają to delegaci, oceniający naszych fanów. Gdy przegrywaliśmy 1:6 z Cercle delegat i security officer stali zaszokowani i nie wiedzieli, co się dzieje na trybunach. Pytali mnie dlaczego ci kibice tak głośno, tak mocno wspierają zespół, który przegrywa tak wysoko? Odpowiedziałam, że bez względu na ten wynik nasi kibice są dumni ze swojej drużyny, bo wszyscy przewidywali nam szybkie odpadnięcie z tych rozgrywek, a my jako I-ligowiec doszliśmy tak daleko.

Dodaje też nieco smutno w kwestii wyjazdów kibiców Wisły w Polsce: - Na razie nie robię sobie wielkich nadziei, że coś się zmieni na stałe. Jako klub dokładamy wszelkich starań drogą oficjalną i tą mniej prowadząc wiele rozmów w temacie naszych kibiców. Naszym zdaniem to, co pokazali nasi kibice w Europie czy ostatnio w Kołobrzegu, wybija argumenty za ich nie wpuszczaniem na trybuny. Mieliśmy też przecież sytuację ze Spartakiem, którego kibice nie przyjechali do nas z tego samego względu, z którego rezygnują pewne kluby w Polsce. Tymczasem UEFA jasno powiedziała, że Spartak ma nas wpuścić i koniec. Wiem, że tam były race, ale poza tym, było z naszej strony bardzo spokojnie. Wiem też, że delegaci czy security officerowie opisują w raportach również to, co działo się w mieście przed i po meczu. Czy były jakieś negatywne zachowania. Dostaliśmy w tym elemencie najwyższe oceny. Będziemy konsekwentnie wysyłać zapotrzebowanie na bilety dla naszych kibiców. Będziemy się odwoływać od tych wszystkich absurdalnych odpowiedzi, które dostajemy. Będziemy też cały czas rozmawiać z PZPN, z prezesem I ligi również. Mamy nadzieję, że w końcu przyniesie to zakończenie tej absurdalnej dla nas sytuacji. Na razie kolejny pozytywny sygnał wysłała nam Warta Poznań, która zgłosiła zapotrzebowanie na 50 biletów. Serdecznie zapraszamy poznaniaków na Reymonta. Będą mogli i u nas w komfortowych warunkach kibicować swojej drużynie.

To była naprawdę ciężka praca…

Na koniec poprosiliśmy Florentynę Kulig i Karolinę Kawulę o garść takich osobistych refleksji z tych ostatnich miesięcy. Obie nie kryją, że to był z jednej strony ekscytujący czas, ale z drugiej bardzo wyczerpujący. Kulig opisuje to obrazowo: - Szczerze? Były już takie momenty, że myliły nam się mecze… Bo był taki tydzień, gdy graliśmy w przeciągu kilku dni trzy razy u siebie. Dostajesz maile, które wszystkie przecież wpadają na tę samą skrzynkę i już zaczynasz się gubić, którego spotkania one dotyczą. To nie była łatwa sprawa do ogarnięcia. I jeszcze przy tym wszystkim trzeba było latać do Szwajcarii na losowania.

Kawula dodaje natomiast: - Z jednej strony było dużo nauki, nowych rzeczy, ale też przekonaliśmy się, że to, co robimy na co dzień w klubie przy okazji meczów Wisły jest profesjonalne i nie mamy czego się wstydzić. Ja osobiście jeszcze raz chciałam po prostu podziękować ludziom, którzy nam pomagali przy tym wszystkim. I wyrazić nadzieję, że na następną taką przygodę w Europie Wisła Kraków nie będzie musiała znów czekać kilkanaście lat. Co tu dużo mówić, nabraliśmy wszyscy w klubie apetytu na takie wydarzenia…

Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Kolejny cios w PKOL

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24