Triathlon. Robert Wilkowiecki: Kto by nie chciał polecieć na Hawaje? [ROZMOWA]

Jakub Guder
Jakub Guder
Ironman w triathlonie to: 3.8 km pływania, 180 km na rowerze i maraton do przebiegnięcia (42.2 km)
Ironman w triathlonie to: 3.8 km pływania, 180 km na rowerze i maraton do przebiegnięcia (42.2 km) fot. Bartłomiej Zborowski (mat. prasowe)
Najpierw trenował pływanie, potem ojciec zachęcił go do kolarstwa. Zostało więc dorzucić bieganie - tak pochodzący z Twardogóry Robert Wilkowiecki został triathlonistą. Niedawno wywalczył srebrny medal ME we Frankfurcie i przepustkę na mistrzostwa świata na Hawajach.

Do triathlonu zazwyczaj trafia się z innego sportu. Jaką wcześniej uprawiałeś dyscyplinę?
Pływałem. W dorobku mam kilkanaście medali mistrzostw Polski w różnych kategoriach młodzieżowych, a także finały MP seniorów. Pochodzę z Twardogóry. W gimnazjum trenowałem w Raciborzu w Szkole Mistrzostwa Sportowego, potem byłem w SMS-ie w Szczecinie. Ostatnie miesiące spędziłem w Śląsku Wrocław. Po zakończeniu kariery w basenie miałem chwilę rozbratu ze sportem.

Dlaczego rzuciłeś pływanie?
Straciłem miłość do tego sportu. Miałem problemy zdrowotne. Nie osiągałem też takich wyników, na jakie pracowałem. Może potrzebowałem więcej czasu… Nie wiem. Teraz się o tym nie przekonamy (uśmiech). Uprawiałem ten sport też po to, aby wykorzystując stypendium sportowe iść na studia do USA.

Liczenie kafelek w basenie było monotonne?
Taki jest stereotyp, ale ja bym tak nie powiedział. Środowisko się faktycznie nie zmienia, pływamy od ściany do ściany, ale jest dużo różnych ćwiczeń. To wymagająca dyscyplina, także czasowo, ale każdy sport na wysokim poziomie tak ma. Po pływaniu spróbowałem kolarstwa, bo mój tata - Robert Maciej Wilkowieckim - jest byłym kolarzem, całkiem dobrym.

Z kim tata jeździł w peletonie?
Ścigał się jeszcze w czasach, gdy u nas nie było zawodowego kolarstwa. Jeździł z Joachimem Halupczokiem, Lechem Piaseckim, karierę kończył wówczas Ryszard Szurkowski.

To miałeś już dwie dyscypliny, łatwo było dołożyć trzecią.
Przez dwa lata nie uprawiałem wyczynowego sportu. Zacząłem studia, dorabiałem w różnych miejscach. Pracowałem m.in. na basenie jako instruktor pływania. Właśnie tam koledzy z pracy zaczęli mnie namawiać na triathlon. W szkole całkiem dobrze biegałem - chociaż żadnych długich dystansów, więc doszedłem do wniosku, że skoro przepłynę i przejadę rowerem, to także przebiegnę (śmiech). Wcześniej triathlon podglądałem jeszcze w szkole w Raciborzu, gdzie była sekcja. Stwierdziłem więc, że spróbuję. Szybko przyszły perspektywiczne wyniki. Chociaż muszę się przyznać, że podczas pierwszych zawodów, jakie ukończyłem… zgubiłem się na trasie kolarskiej. Pojechałem w inną stronę (śmiech).

Jak wygląda Twój trening?
Trzeba mieć dużo ciuchów i szybko się przebierać (śmiech). Dużo tego jest. Zazwyczaj trzy jednostki treningowe dziennie, ale przede wszystkim należy mieć dobrze ułożone życie pod sport i być w 100 procentach zaangażowanym. Dystans Ironmana wydaje się dla większości zapewne ekstremalnym wyzwaniem, ale każda dyscyplina na tym poziomie to ekstremum. Z drugiej strony taka długość wymusza względnie niską intensywność, chociaż oczywiście dla wytrenowanych sportowców to i tak będzie wysokie tempo. Trudnością jest faktycznie objętość treningu. Tego jest zwyczajnie dużo. Uważam jednak, że jeśli się w to wejdzie i pozna, to nie jest to karkołomny wysiłek.

To ile trenujesz w tygodniu?
Pływam 30-40 km tygodniowo. Na rowerze spędzam ok. 20 godzin. Bieganie - od 80 do nawet 160 km tygodniowo. Do tego fizjoterapia i trening z psychologiem.

Jak wygląda sztab medalisty mistrzostw Europy?
Najważniejsza jest rodzina. To ona umożliwiła mi uprawienie sportu. Główny trener, fizjoterapeuta, mechanik, psycholog, media-menadżer, inni menadżerowie. Sporo jest tych osób.

A kiedy triathlon zaczyna się opłacać finansowo?
Dopiero na wysokim poziomie, no ale poza piłką nożna, to nieliczne sporty szybko się „opłacają”.

Triathlon to sport dla samotników - tak było kiedyś. Dziś to się zmieniło?
Dziś zawody nie wyglądają tak jak kiedyś, że wszyscy są rozstrzeleni. Poziom się wyrównał. W wyścigu kolarskim musimy zachowywać odstępy, ale dzieje się dużo. Tworzą się grupki, jest sporo taktyki. Nie ma więc wielu takich momentów, że jesteś na trasie totalnie sam. Nie ścigamy się już sami ze sobą, czy tylko ze swoimi słabościami. Ten sport w niektórych krajach jest już bardzo popularny i te imprezy wyglądają inaczej. Jeśli chodzi o trening, to niektórzy szukają do niego partnerów, bo nie lubią sami ćwiczyć. Mi to jest niepotrzebne, chociaż nie nazwałbym się samotnikiem, bo mam wokół siebie wielu ludzi.

O czym się myśli podczas ośmiogodzinnych zawodów?
Niewiele jest momentów, aby pomyśleć o czymś innym, niż rywalizacja. W zależności od tego, co się dzieje na trasie, czasem trzeba być bardzo skupionym. Nie zdarzyło mi się chyba, żebym wybiegał gdzieś myślami. Wszystko polega na tym, żeby nie za dużo myśleć, działać bardziej automatycznie. Robi się wszystko trochę podświadomie. Chodzi o intuicję, flow, swobodę w ruchu. Wtedy można ze swojego organizmu wydobyć fajne rzeczy. W tenisie też trzeba skupić się na każdym uderzeniu.

Jakie macie na trasie informacje o swojej pozycji? A może bardziej skupiacie się na zegarku?
Startuję bez zegarka. Nie lubię mieć czegoś na ręce podczas zawodów. Uważam, że te informacje nie są mi tak bardzo potrzebne, bo znam swój organizm i wiem, jaka jest intensywność. Czuję to. Wiem na przykład jak mniej więcej biegnę. Najważniejsze jest to, co czuję. Na wyścigu kolarskim nie mamy słuchawek w uszach, ale nasza lokata pokazywana jest na tabliczkach. Na biegu często są pętlę, a przy trasie mam ludzi ze swojego sztabu.

Jaki jest optymalny wiek dla triathlonisty?
Trudno powiedzieć. Ja zacząłem później trenować, więc później dojdę do swojego maksimum. To jednak też indywidualna kwestia, bo to złożona dyscyplina. Czołówka światowa to w większości zawodnicy po 30-stce, ale i to się zmienia, bo pojawiają się młodsi.

Jak się czujesz po zawodach?
Noc jest ciężka. Chciałoby się spać, ale się nie da. Działa adrenalina. To jest nieprzyjemne. Następny dzień też jest trudny, ale zauważyłem, że coraz szybciej dochodzę do siebie.

Dawniej Ironman to była elita. A dziś?
Imprez pod tym szyldem jest dużo więcej niż kiedyś. W Polsce są trzy, ale nie ma żadnej na głównym dystansie. Mamy trzy „połówki”. W sumie to kilkadziesiąt zawodów na całym świecie. Na wszystkich „zwykłych” imprezach są jedno lub dwa miejsca, które są automatyczną kwalifikacją na mistrzostwa świata na Hawajach. Na mistrzostwach kontynentalnych - tak jak teraz we Frankfurcie - są do zdobycia trzy kwalifikacje. Zawsze startuje elita, ale też amatorzy. Oni również mają swoje kwalifikacje na Hawaje.

Masz już bilet na Hawaje. To chyba spełnienie marzeń.
Kto by nie chciał lecieć na Hawaje? (śmiech). Z jednej strony tak, z drugiej nie. Hawaje to święty Graal triathlonu. Przede wszystkim trudno się tam zakwalifikować. Niewielu tam Polaków poleciało. Jestem tego wszystkiego świadomy. Żeby te zawody wyszły jednak bardzo dobrze, to staram się do nich podejść jak do każdego normalnego startu. W tym kierunku idzie praca mentalna. Od roku pracuję z psychologiem. Bardzo mi to pomaga.

W czym pomaga Ci psycholog?
Od roku pomaga mi Kamil Wódka. Praca z psychologiem nie polega na tym, żeby się wzmocnić czy zmotywować, tylko żeby się przygotować. Mózg trenujemy tak jak mięśnie. Dobrze poprowadzony trening mentalny, to dobrze przygotowany zawodnik do zawodów. To bardzo ważny element. Tu nie chodzi o to, żeby rozwiązywać jakieś problemy. Nawet jak nie masz jakiegoś kłopotu z głową, to nie znaczy, że jesteś przygotowany. Chodzi o to, żeby być gotowym na każdą sytuację na trasie i włączać wówczas odpowiedni tryb.

Macie już ułożony kalendarz do mistrzostw świata?
Zawody na Hawajach są 8 października. Dopinamy szczegóły. Rower leci z nami samolotem - to nie problem. Polecimy tam trzy tygodnie wcześniej. To jest wyzwanie, ale chcemy przenieść naszą rzeczywistość na Hawaje.

Bez sponsorów trudno byłoby to ogarnąć. Z tego co opowiadasz wyłania się obraz, wielu rachunków do zapłacenia.
Oczywiście, że tak. Cieszę się, że jestem częścią zespołu PCG TheSport Team, który w pewnych kwestiach kreuje w Polsce standardy zawodowego sportu. Osoby wokół mnie to pasjonaci. Mają odpowiednie podejścia, zaangażowanie, dobrą perspektywę. Są bezkompromisowe, ale też swobodne, w tym co robią.

Myślisz o igrzyskach? Tam dystans jest krótszy.
Na tę chwilę nie. Skupiam się na obecnym projekcie. Za parę lat - nie wiem, niewykluczone. Lepiej czuję się na długim dystansie. Robię to, co mi leży. Czasem z krótszego triathlonu przechodzi się na długi. Odwrotnie zdarza się rzadziej.

Masz czas na życie prywatne? Dziewczyna się nie buntuje?
Sport to może życie prywatne. Ona i cała rodzina poświęcają się dla mnie. To szczęście trafić na takich ludzi. Akceptują to i pomagają mi. Mam w nich wsparcie.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Triathlon. Robert Wilkowiecki: Kto by nie chciał polecieć na Hawaje? [ROZMOWA] - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24