Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wiesław Ziobrowski, greenkeeper Ślaska, idzie na emeryturę. Żałuje tylko, że nie ma zdjęcia z Neymarem [ZDJĘCIA]

Jakub Guder
fot. WKS Śląsk Wrocław SA
"W tym miejscu przez 23 lata pracował najlepszy greenkeeper w Polsce Wiesław Ziobrowski" - taka tabliczka zawisła na murach budynku przy stadionie na Oporowskiej. To element oficjalnego pożegnania wspomnianego Wiesława Ziobrowskiego, który przechodzi właśnie na emeryturę.

"Pan Wiesiu pracował w klubie przez 23 lata, odpowiadając ze stan murawy na boiskach przy #O62. Zawsze w pełni oddany Śląskowi, zawsze profesjonalny, zawsze na posterunku. Przy wejściu do budynku klubowego zawisła specjalna tabliczka, a legendarny greenkeeper otrzymał od klubu pamiątkową paterę, sprzęt ogrodniczy i to, co przez lata było jego oczkiem w głowie - fragment murawy, którą tak pieczołowicie się opiekował" - napisał na swoim Facebooku Śląska Wrocław.
Ziobrowski dostał także tort - oczywiście w kształcie boiska piłkarskiego.

"Panie Wiesławie - dziękujemy za wszystko! Drzwi do Śląska Wrocław zawsze są dla pana otwarte" - dodał Śląsk.

My tymczasem przypominamy historię Wisława Ziobrowskiego, którą opublikowaliśmy w 2020 roku.

WAŻNE! Tekst pochodzi z 2020 roku.

__________________________________

Pan Wiesiu - człowiek od zielonej roboty w Śląsku

Młodsi koledzy mówią już do niego „dziadek”, ale on się nie obraża. Na „Ty” jest z Tadeuszem Pawłowskim czy Januszem Sybisem, a z Orestem Lenczykiem łączy go wspólny trener. Kiedyś legenda Pafawagu Wrocław, dziś legenda stadionu przy Oporowskiej. Pan Wiesiu, a dokładnie Wiesław Ziobrowski, od ponad 20 lat zajmuje się murawą stadionu Śląska. Właśnie wybiera się na emeryturę.

Gdy na Oporowskiej wchodzi się do korytarza prowadzącego do szatni, zaraz po prawej jest kanciapa Pana Wiesia. Tak - „kanciapa” to najlepsze słowo. Niewielkie pomieszczenie, zlane półmrokiem, w którym stężenie pamiątek piłkarskich na metr kwadratowy jest pewnie większe, niż gęstość zaludnienia na Makau. To królestwo greenkeepera Śląska Wrocław.

Zanim Pan Wiesław został „mistrzem murawy” sam aktywnie uprawiał sport. Zaczynał od koszykówki, którą trenował w Śląsku Wrocław. - Taką pierwszą „akademię” koszykarską na ul. Saperów prowadził Jerzy Świętek, dobry koszykarz - tłumaczy nasz bohater, przy czym pod słowem „dobry” kryje się siedem medali mistrzostw Polski w tym złoto z 1965 roku (pod jego skrzydła z tej samej szkoły co Wiesław Ziobrowski trafił m.in. Leszek Chudeusz, przyszły reprezentant Polski). Kariery w tym sporcie nie zrobił. Brakowało wzrostu, a po drugie koszykarski WKS to była wówczas potęga.

Przerzucił się więc na... zapasy. Tak właśnie trafił do Pafawagu Wrocław, niegdyś klubu wielosekcyjnego, który dzisiaj już nie istnieje. - Poszliśmy z kolegą, bo pomyśleliśmy, że jak będziemy trenować zapasy, to nikt nam nie podskoczy - uśmiecha się. To właśnie dzięki zapasom trafił do piłki nożnej.

- Sala była zajęta i nasz trener zapasów Tadeusz Łata zaproponował, żebyśmy zagrali na dworze z trampkarzami Pafawagu. No i nie mogli mi nic strzelić. Wtedy właśnie trener Stolarski zaczął mnie namawiać, żebym poszedł do piłki nożnej. „Jak będziesz trenować zapasy, to będziesz miał uszy jak kalafiory” - śmiał się. Tak chwyciłem tego bakcyla - opowiada. Czasem w sparingach grał w ataku, ale zawsze wracał między słupki.

To właśnie będąc „Wagoniarzem” - jak mówiło się o piłkarzach z Hallera - spotkał o rok starszego Tadeusza Pawłowskiego. - Ja miałem 17 lat. Pawłowski był już wówczas powoływany do reprezentacji Polski juniorów i szybko wyfrunął do Zagłębia Wałbrzych - wspomina.

Ziobrowski zdobył z Pafawagiem mistrzostwo Dolnego Śląska juniorów. Z tej drużyny aż ośmiu piłkarzy dostało się do pierwszej drużyny, która była naprawdę solidną III-ligową ekipą. Pan Wiesław grał m.in. ze Zbigniewem Słobodzianem, obecnym kierownikiem I drużyny WKS-u, czy też Ryszardem Sobiesiakiem, który ma na koncie ponad 150 meczów dla Śląska. W Pafawagu zaczynał też wtedy Ryszard Balcerzak, który przez Stal Mielec trafił do Legii Warszawa.

Może powiedzieć, że w Pafawagu dosłużył się kategorii „senior starszy”, bo kończył grać w piłkę, gdy miał lat 36. Nie będzie zatem przesadą jeśli napiszemy, że jest legendą nieistniejącego już klubu. Jego trenerem był wówczas Romuald Szukiełowicz, a w drużynie pojawił się utalentowany 18-latek Jarosław Mordal. - Zaczęły się naciski, żebym to zostawił i dał szansę młodemu - wspomina. Tak został gospodarzem obiektu przy Hallera, trenował też trochę trampkarzy, ale gdy z Pafawagu zrobiła się Panda Wrocław, a potem klub przestawał istnieć, trafił do Śląska. - Zaczepił mnie Jacek Chanas (II trener Śląska w latach 1998-99) i zaproponował, żebym przyszedł na Oporowską. Zgodziłem się i tak spędziłem tu ponad 20 lat - wspomina. A co stało się z boiskiem „Wagoniarzy”? Dziś stoi tam osiedle „Ogrody Hallera”. - Trochę żal, spędziłem tam 30 lat - mówi.

Przychodząc do Śląska Wiesław Ziobrowski miał już doświadczenie pracy z piłkarską murawą, ale to były wciąż pionierskie czasy. Nie było internetu, nie było telefonów komórkowych, ale za to WKS spadł do III ligi i przeżywał największy kryzys w historii. - Nie odszedłem wtedy, chociaż nie płacono nam cztery czy pięć miesięcy. Ale co? Miałem to zostawić, żeby przyszedł jakiś gamoń i wszystko zepsuł? - pyta. - Pracowałem w ochronie, mama trochę pomagała i jakoś przetrwałem - dodaje.

Czasy do łatwych nie należały. Wszystko trzeba było załatwiać własnym sumptem. Na początku pracy w roli greenkeepera ostrzenie noży do kosiarek, czy inne techniczne sprawy można było jeszcze załatwić w zakładach Pafawagu. - Nie miałem się nawet z czego uczyć. Była jedna książka wydana przez AWF. Nawozy stosowałem te same, których używa się na polach. Nie mieliśmy niczego - nasion, maszyn, żadnych środków finansowych - wspomina.

Przez te ponad 20 lat w Śląsku przez wrocławską murawę i kanciapę Pana Wiesia przewinęło się wielu barwnych trenerów. Wszyscy byli bardzo wymagający. Ziobrowski bardzo dobrze wspomina Oresta Lenczyka. - Okazało się, że kiedy on studiował we Wrocławiu i grał w Ślęzie, jego trenerem był Stolarski, mój szkoleniowiec z Pafawagu. Śmialiśmy się więc, że jesteśmy ziomkami - wyjaśnia, a pytany o trudny charakter Lenczyka wyjaśnia: - Ci co u niego grali, to dziś w większość go chwalą. A jak koś nie grał, to przecież nie będzie błędów szukał u siebie, prawda?

Gdy Ziobrowski pojawił się przy Oporowskiej, to w Śląsku pracował Wojciech Łazarek. - Miałem z nim świetne relacje. Był wymagający, ale jeśli wszystko się zrobiło, to nie stwarzał problemów - opowiada. Z Rysiem Tarasiewiczem znamy się także prywatnie. Bardzo sympatyczny gość. Z autorytetem wśród piłkarzy. Miał charyzmę. Jasiu Urban - przesympatyczny. Można było z nim piwo wypić. Nie wywyższał się. „Jasiu jestem!” - od razu powiedział.

Jest i drugi biegun. - Najgorzej było z Januszem Wójcikiem. Facet przyjechał z Warszawy i traktował to trochę jak dzielnicę stolicy. Cały czas miał jakieś pomysły. Mówił, że za pięć tysięcy, to on nawet z domu nie wychodzi. Był trudny - wyjaśnia nasz bohater. Nie najlepiej wspomina też Mariusza Rumaka. - Jak przegrał, to wszystko było źle - mówi.

Śląsk to jedno, ale przez te lata przez Oporowską przetoczyło się sporo reprezentacyjnej piłki. Jesienią 2012 roku w przededniu towarzyskiego meczu z Japonią na Stadionie Wrocław trenowała tam wielka Brazylia.

- Pełen profesjonalizm. Do dziś tylko żałuję, że nie mam zdjęcia z Neymarem, ale miał swojego ochroniarza. Ciężko było do niego dojść - uśmiecha się wrocławski greenkeeper. Na ścianie wisie jednak wspólna fotografia z Petrem Cechem. - Fajni ludzie. Można było z nimi porozmawiać. Z ich kierownikiem mleka nie piliśmy - uśmiecha się Pan Wiesław.

A co z perfekcjonizmem Adama Nawałki? - Bardzo wymagający facet. Pracuś. Wszystko musiało być na tip top. Podczas zamkniętych treningów kazał wypraszać wszystkich - nawet nas, osoby zajmujące się murawą - zdradza Ziobrowski.

Przez lata swojego pobytu w Śląsku szczególną więź Pan Wiesław miał zawsze z bramkarzami. Tak zaczął kolekcjonować ich rękawice: Kelemen, Grzanka, Słowik, Pawełek... - Słowik to wyrobnik, doszedł do wszystkiego pracą. Gikiewicz był zwariowany i dużo gadał, a Kelemen mnie prosił, żeby nie lać dużo wody, bo wtedy piłka jest wolniejsza. Szamotulski inaczej - chciał mieć mokro w szesnastce - wylicza. Czasem z młodszymi dzielił się doświadczenie. - Kiedy napastnik poczuje na sobie w pierwszym wejściu twoje kolano, to gdy następnym razem krzykniesz „moja!”, to on ucieknie. Uczyłem się tego od Zygmunta Kalinowskiego i tak potem tłumaczyłem Radosławowi Janukiewiczowi. Wrąbel? Był za grzeczny. No i powinien jeszcze więcej pracować - wyjaśnia Wiesław Ziobrowski, na którego jego następcy mówią już „dziadek”. - Nie obrażam się, w końcu zostałem już dziadkiem - kończy z uśmiechem.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wiesław Ziobrowski, greenkeeper Ślaska, idzie na emeryturę. Żałuje tylko, że nie ma zdjęcia z Neymarem [ZDJĘCIA] - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24