Wisła Kraków i europejskie puchary. Debiut w Helsinkach, bolesna nauka w Hamburgu

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
15 listopada 1967 roku. Bułgarski sędzia Goczo Rusew wyprowadza zespoły Wisły Kraków i HSV Hamburg na pierwszy mecz obu drużyn w Pucharze Zdobywców Pucharów
15 listopada 1967 roku. Bułgarski sędzia Goczo Rusew wyprowadza zespoły Wisły Kraków i HSV Hamburg na pierwszy mecz obu drużyn w Pucharze Zdobywców Pucharów Zbiory TS Wisła Kraków
Wisła Kraków w swojej historii rozegrała mnóstwo meczów w europejskich pucharach, które na trwałe zapadły w pamięci kibiców. Wszystko zaczęło się we wrześniu 1967, kiedy to „Biała Gwiazda” zadebiutowała w nieistniejącym już Pucharze Zdobywców Pucharów. Choć przygoda z Europą trwała wtedy tylko dwie rundy, to jako ta premierowa, zapisała się w historii klubu z ul. Reymonta.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

Na początek ważna uwaga. W latach 60-tych start Wisły w Pucharze Zdobywców Pucharów był jedyną przygodą „Białej Gwiazdy” z jednymi z trzech najważniejszych rozgrywek na Startym Kontynencie. Nie był jednak jedynym międzynarodowym kontaktem wiślaków. Bo ci w tamtym okresie z zagranicznymi rywalami grali całkiem sporo i nie byli to jedynie przeciwnicy z tzw. bloku wschodniego. To o tyle istotne, że czasami pokutuje wrażenie, że żelazna kurtyna była tak szczelna, że uniemożliwiała takie kontakty. Nic bardziej mylnego. Wisła często rywalizowała np. w Pucharze Intertoto, zwanym inaczej Pucharem Lata.

Oczywiście na każdy taki wyjazd jechał z nami „opiekun” z wiadomych służb, czasami kilku, ale można było wyjść na miasto, zrobić zakupy, nawet jeśli nasze kieszonkowe nie było specjalnie duże

- Te nasze wyjazdy, szczególnie do Europy Zachodniej to było oczywiście zetknięcie z innym światem, różnym od naszej rzeczywistości - wspomina Wiesław Lendzion, podstawowy piłkarz Wisły na przełomie lat 60-tych i 70-tych XX wieku. - Nie było jednak tak, że byliśmy całkowicie izolowani od świata. Oczywiście na każdy taki wyjazd jechał z nami „opiekun” z wiadomych służb, czasami kilku, ale można było wyjść na miasto, zrobić zakupy, nawet jeśli nasze kieszonkowe nie było specjalnie duże. Bywało też czasami zaskakująco, jak choćby podczas jednego z wyjazdów do Belgii, gdzie spaliśmy w… klasztorze. I kto chciał pójść się pomodlić w tym miejscu, mógł to zrobić bez problemu.

Wisła Kraków - Lazio Rzym. Pamiętne wydarzenie na stadionie ...

Wisła z Pucharem Polski wybiera się do Finlandii

Rok 1967 przyniósł Wiśle drugi w historii Puchar Polski. Co ciekawe, już przystępując w Kielcach do finału z Rakowem Częstochowa, wiślacy wiedzieli, że jeśli zdobędą trofeum, zagrają z HJK Helsinki. Kalendarz UEFA nie był wtedy tak dokładnie poukładany, jak obecnie i losowanie odbyło się kilka dni przez finałem Pucharu Polski. Wisła, jako przedstawiciel ekstraklasy była oczywiście zdecydowanym faworytem meczu z III-ligowym wówczas Rakowem, ale jak to w pucharach często bywa, niżej notowany zespół potrafi napsuć wiele krwi zdecydowanie wyżej notowanemu rywalowi. I tak było 9 lipca 1967, gdy dopiero w drugiej połowie dogrywki Andrzej Sykta i Hubert Skupnik złamali opór rywali spod Jasnej Góry i zapewnili Wiśle dwubramkowe zwycięstwo. Można już zatem było myśleć o debiucie we wspomnianym Pucharze Zdobywców Pucharów.

Ja nigdy nie pomyślałem, że to taka historyczna bramka. Dopiero teraz to sobie uświadamiam

Pierwszy rywal na drodze „Białej Gwiazdy” był pewnego rodzaju niewiadomą. To nie były czasy, gdy banki informacji mogły w najdrobniejszych szczegółach rozpracować każdego przeciwnika. Trzeba było zdać się na własne możliwości. Trener Mieczysław Gracz zabrał we wrześniu 1967 roku do Finlandii piętnastu piłkarzy. Dlaczego tylko tylu? Bo wtedy nie można było jeszcze dokonywać zmian. Wybrana piętnastka wystarczała zatem w pełni. Drużyna pojechała najpierw autokarem do Warszawy, a następnie już samolotem do Helsinek. I nawet jeśli wiślacy mogli mieć obawy, bo w lidze w tamtym czasie szło im po prostu kiepsko, to zespół HJK nie okazał się zbyt trudną przeszkodą. 20 września 1967 roku krakowianie potrzebowali raptem dziesięciu minut, by zdobyć premierową bramkę w europejskich pucharach. Konkretnie uczynił to Hubert Skupnik, który tak po latach wspominał to trafienie w książce Jarosława Tomczyka „Wisła w europejskich pucharach”: - Wie pan, ja nigdy nie pomyślałem, że to taka historyczna bramka. Dopiero teraz to sobie uświadamiam. Z tego meczu pamiętam tylko, że toczył się przy bardzo silnym wietrze i że wygraliśmy łatwo, chociaż się tych Finów naprawdę wcześniej obawialiśmy.

Skupnik nie pamięta dokładnie okoliczności swojego gola, ale z relacji, jaką zamieścił wówczas „Przegląd Sportowy”, wynika, że asystę przy tej bramce zaliczył Lendzion. I to on niewątpliwie był bohaterem tego spotkania, jeśli dodamy, że dwie kolejne bramki, zdobyte jeszcze przed przerwą, były właśnie jego autorstwa. Czwarte trafienie dorzucił w drugiej połowie Andrzej Sykta. Gol na 4:1, strzelony dla HJK przez Raimo Pajo niewiele mógł zmienić w odbiorze tego spotkania.

- Byliśmy wyraźnie lepsi - nie ma wątpliwości Lendzion. - Ja ze względu na te dwie moje bramki, bardzo dobrze wspominam wyjazd do Finlandii. Zresztą rewanż też był dla nas dość łatwym spotkaniem. Wygraliśmy, o ile dobrze pamiętam, 4:0.

81-letniego dzisiaj Lendziona pamięć rzeczywiście nie zawodzi. „Biała Gwiazda” bez najmniejszego problemu przebrnęła pierwszą przeszkodę. Dodajmy, że w rewanżu gole dla Wisły w obecności ok. 15 tysięcy widzów strzelali: Eero Raniala (samobójcza), a także Hubert Skupnik, Ryszard Wójcik i Andrzej Sykta. Poprzeczka miała jednak pójść w górę w kolejnej rundzie. I to znacząco.

Uwe Seeler nie do zatrzymania

Wiadomo było, że trudno będzie ponownie trafić na tak słaby zespół, jak HJK. W Krakowie liczono zatem, że Wiśle uda się zagrać z uznaną firmą. I rzeczywiście, los wybrał na rywala „Białej Gwiazdy” Hamburger Sport-Verein, czyli w skrócie HSV.
- Wiedzieliśmy, że Niemcy są naprawdę mocni - wspomina Wiesław Lendzion. - Mieli w składzie świetnych piłkarzy. Oczywiście elektryzowała nas możliwość konfrontacji choćby z taką gwiazdą jak Uwe Seeler.

Mimo świadomości, jaką wartość przedstawia HSV, wiślacy wierzyli, że uda im się nawiązać przynajmniej równorzędną walkę z tym przeciwnikiem. Skąd ta wiara? M.in. stąd, że nieco ponad rok wcześniej „Biała Gwiazda” rywalizowała w Pucharze Intertoto z 1. FC Kaiserslautern i choć w Krakowie przegrała 1:2, to wcześniej potrafiła tego rywala pokonać na jego terenie i to aż 4:2.

W środę 15 listopada 1967 roku na stadionie Wisły pojawiło się ok. 12 tysięcy widzów i to mimo dość wczesnej pory tego meczu (13.45) oraz faktu, że spotkanie było transmitowane przez telewizję. Mecz zorganizowano o tak wczesnej porze przede wszystkim dlatego, że na stadionie przy ul. Reymonta nie było sztucznego oświetlenia. Jupitery pojawiły się tutaj dopiero kilka lat później. Krakowianie nie zagrali tego listopadowego dnia źle. Rzeczywiście, udało im się z Niemcami powalczyć, ale Lendzion mówi też szczerze: - Może i optycznie ten mecz był wyrównany, ale sytuacji to za wiele nie mieliśmy. A w końcówce załatwił nas Seeler. Miał świetny wyskok i właśnie głową strzelił jedynego gola. A w rewanżu - trzeba to sobie powiedzieć szczerze - nie mieliśmy nic do powiedzenia. Oni byli po prostu dużo od nas lepsi.

Wisła Kraków

Wisła Kraków. Transparenty mówią, skąd są kibice "Białej Gwi...

To prawda. W Hamburgu Wisła przegrała wyraźnie 0:4 i jej przygoda z Pucharem Zdobywców Pucharów skończyła się szybko. Pozostały jednak wspomnienia. Jakie to były czasy obrazuje np. fakt, że na rewanż do Niemiec wiślacy pojechali pociągiem. - Szczerze mówiąc, aż tak dobrze nie pamiętam, jak my tam wtedy jechaliśmy, ale skoro źródła tak podają, to wypada uwierzyć - uśmiecha się Lendzion. Pamięta natomiast dobrze, że wyjazd do RFN wiązał się nie tylko z samą grą. - Ta oczywiście była najważniejsza, ale mieliśmy też okazję trochę pozwiedzać Hamburg. To wtedy wyglądało trochę inaczej niż obecnie. Drużyna podczas takiego wyjazdu nie siedziała zamknięta w hotelu. Można było zgłosić kierownictwu, trenerowi, że chce się wyjść na miasto i taką „przepustkę” na kilka godzin można było dostać. Sami Niemcy też zorganizowali nam czas, wycieczkę po Hamburgu. A po meczu zorganizowany był wspólny bankiet dla obu drużyn.

Rzeczywiście, jak opisuje wspomniany Jarosław Tomczyk w swojej książce, HSV zorganizował taką wycieczkę, w dodatku połączoną z małym rejsem po porcie w Hamburgu. Statek miał przez moment poprowadzić nawet bramkarz Wisły Henryk Stroniarz, któremu ster przekazał kapitan jednostki Ludwig Alm. Wybór na Stroniarza padł nieprzypadkowo, bo Alm w przeszłości był bramkarzem m.in. Werderu Brema, FC St. Pauli czy Victorii Hamburg. Można zatem powiedzieć, że oddał stery koledze po fachu...

Trenerzy wtedy i dzisiaj to zupełnie inna historia. Dzisiaj praktycznie każdy szkoleniowiec może garściami czerpać z doświadczenia zachodnich trenerów

Zwiedzanie, zwiedzaniem, ale głównym celem wyprawy do Hamburga był jednak mecz. Jednostronny i jeśli ktoś liczył, że podopieczni Mieczysława Gracza jeszcze powalczą o awans, to szybko musiał stracić złudzenia. Do przerwy gole dla HSV strzelili: Hans Schulz, Jurgen Kurbjuhn i Hanz Schulz. Czwartą bramkę zdobył natomiast ten, który w tym dwumeczu rozpoczął strzelanie, czyli Uwe Seeler.

- To było jednostronne spotkanie, ale też dla nas spore doświadczenie - wspomina Lendzion. - Zagraliśmy na dużym, pięknym stadionie, przy sztucznym oświetleniu, co w tamtych czasach dla wielu z nas było nowością, a co najważniejsze z mocnym przeciwnikiem, od którego można się było sporo nauczyć.

To była bolesna nauka, w dodatku taka twarzą w twarz. Nie było przecież możliwości w tamtych latach oglądać rywali z zachodnich lig w telewizji co tydzień, jak ma to miejsce w dzisiejszych czasach i zbierać doświadczenie podglądając, jak w piłkę grają najlepsi. Była to też nauka dla polskich trenerów. Wisłę jak wiadomo prowadził wtedy legendarny Mieczysław „Messu” Gracz. Pytany, jaki to był szkoleniowiec, Lendzion opowiada: - Trenerzy wtedy i dzisiaj to zupełnie inna historia. Dzisiaj praktycznie każdy szkoleniowiec może garściami czerpać z doświadczenia zachodnich trenerów. Wielu Polaków wyjeżdża na staże. Jeśli tylko ktoś chce, może być naprawdę dobrze wykształconym szkoleniowcem, który nie pozostaje w tyle za zagranicą w kwestii treningów, taktyki, wszystkiego. Wtedy, a latach 60-tych było inaczej. Tacy trenerzy, jak Mieczysław Gracz czy Michał Matyas bazowali tak naprawdę przede wszystkim na swoim boiskowym doświadczeniu, na trenerskim nosie.

Graczowi nikt jednak nie odbierze, że był pierwszym trenerem, który poprowadził Wisłę Kraków w europejskich pucharach. Na kolejny start w podobnych rozgrywkach przyszło „Białej Gwieździe” czekać blisko dekadę… Ale to już zupełnie inna historia.

Derby Krakowa 2020. Powitanie piłkarzy Wisły przez kibiców

Derby Krakowa 2020. Powitanie piłkarzy Wisły przez fanów prz...

od 12 lat
Wideo

Wybory samorządowe 2024 - II tura

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków i europejskie puchary. Debiut w Helsinkach, bolesna nauka w Hamburgu - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24