Wisła Kraków. Miał być projekt na lata, a zamiast tego jest wielka katastrofa

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Anna Kaczmarz
W Wiśle Kraków snuto plany o powrocie do krajowej czołówki w perspektywie dwóch, trzech lat. Zapomniano, że w piłce nożnej liczy się tu i teraz, a stara piłkarska prawda mówi, że jesteś tak dobry, jak ostatni mecz. Efekt takiego sposobu myślenia? Zamiast szturmu na podium ekstraklasy, spadek do I ligi.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

W szukaniu przyczyn spadku Wisły do I ligi ograniczanie się jedynie do wyborów z lata 2021 roku byłoby drogą na skróty. Bo problem w zarządzaniu stroną sportową nie pojawił się wtedy. On przy ul. Reymonta był od dłuższego czasu, a brak wyciągania wniosków z wciąż powielanych błędów właśnie skończył się katastrofą.

W historii najnowszej „Białej Gwiazdy” można by sięgnąć do 2016 roku, gdy klub został oddany przez Tele-Fonikę Jakubowi Meresińskiemu, co w krótkim czasie skutkowało przejęciem Wisły przez Towarzystwo Sportowe, a tak naprawdę bandytów, którzy doprowadzili zasłużony klub na skraj przepaści. Owszem, w tym okresie Wisła radziła sobie lepiej sportowo, ale powoływanie się dzisiaj przez niektórych, że nawet bandyci potrafili zbudować lepszy zespół od obecnych władz, jest skrajnie niesprawiedliwe i to z dwóch powodów. Po pierwsze znaczną część drużyny TS otrzymał w spadku po czasach Tele-Foniki. Po drugie wzmocnienia były robione na kredyt. Duży kredyt dodajmy, spłacany przez obecnych właścicieli do dzisiaj, bo choć z wielomilionowego długu udało się spłacić znaczną część, to wciąż pozostaje jeszcze około 12 milionów złotych, które trzeba będzie uregulować wcześniej czy później.

W styczniu 2019 roku w klubie nie było już na całe szczęście bandytów, udało się też przegonić przebierańców z Vanną Ly na czele, ale zespół łatano na szybko, by w ogóle kto miał grać wiosną 2019 roku, oczywiście pod odzyskaniu chwilowo odebranej licencji. Trudno zatem z jakąś dozą wielkiej krytyki podchodzić do dokonań drużyny, prowadzonej wówczas przez Macieja Stolarczyka. Jakby na to nie patrzeć, po tak wielkich turbulencjach, jakich doświadczał klub, dziewiąte miejsce było prawdziwym sukcesem, a takie wygrane jak 4:0 z Legią czy 3:2 w derbach z Cracovią przy wypełnionych po brzegi trybunach pozostało w pamięci na długo.

W zarządzaniu sportem już wiosną 2019 roku pojawiały się jednak pierwsze zgrzyty, dziwne sytuacje. Dyrektorem sportowym przestał być Arkadiusz Głowacki. Z klubu odszedł wieloletni skaut Marcin Kuźba, a kością niezgody pomiędzy nim, a ówczesnym prezesem Rafałem Wisłockim była dziwna akcja z Davidem Tijaniciem, którego transfer pilotował właśnie Kuźba, a który na ostatniej prostej miał nie przejść badań medycznych z powodu domniemanej kontuzji pleców. Kuźba odebrał to osobiście i pożegnał się z Wisłą, a z kontuzji Tijanicia kibice śmiali się przez lata. No może jedynie wtedy się nie śmiali, gdy Słoweniec już w barwach Rakowa Częstochowa strzelał „Białej Gwieździe” bramki. Plecy go wtedy raczej nie bolały. Raków zresztą zarobił dobre pieniądze, sprzedając go do Goeztepe za około 2 miliony euro. W Krakowie mogli tylko wzdychać, że kiedyś ktoś podjął decyzję o odpuszczeniu tego transferu.

Zbyt szczupła kadra, a później transfery ratunkowe

Latem 2019 roku w Wiśle było już jednak spokojniej - jeśli nie liczyć roszad w zarządzie, z którego odszedł Wisłocki, a wprowadzony został Piotr Obidziński, wcześniej pełnomocnik zarządu ds. restrukturyzacji i prokurent. Czasu było już jednak więcej i można było przygotować bardziej zbilansowaną kadrę, a jednak był to pierwszy okres, w którym popełniono poważne błędy. Podstawowym, jaki wówczas popełniono, było przystąpienie do rozgrywek ze zbyt wąską kadrą. A może inaczej, kadra jeśli chodzi o liczbę zawodników wyglądała jeszcze normalnie, za to z jakością było już o wiele gorzej.

Wystarczy zobaczyć jak jesienią 2019 roku wyglądała formacja ataku. Był w niej Paweł Brożek, a obok niego tacy zawodnicy jak: Artur Balicki, Denys Bałaniuk, Aleksander Buksa, Krzysztof Drzazga i Przemysław Zdybowicz. Dwóch pierwszych jeszcze w wakacje 2019 roku odeszło z Wisły. Początkowo wszyscy byli zadowoleni, liczyli bramki Pawła Brożka, który na początku sezonu był w wybornej formie. Tylko, że „Brozio” w 9. kolejce doznał kontuzji w Płocku, a później, jeśli grał, to stawiany na siłę na nogi przez klubowych lekarzy i fizjoterapeutów. Z zaleczonym urazem, na zastrzykach, już tak skuteczny nie był.

Nie była to zresztą jedyna strata, bo 9 września 2019 roku w meczu reprezentacji Polski z Austrią kontuzji doznał Jakub Błaszczykowski i wypadł ze składu na długie miesiące. Bez tej dwójki Wisła przestała funkcjonować na boisku jak należy, wpadła w spiralę porażek i wylądowała na dnie tabeli. Efekt zaniechania, tego, że nie zadbano już latem o odpowiednią jakość kadry był wyraźny. Ta sytuacja pokazała kolejny raz, że w Wiśle z zarządzaniem sportem jest problem. Lampka nie zapaliła się jednak jeszcze bardzo mocno, bo zmiana trenera na Artura Skowronka przyniosła też zmianę gry i wyników. Zespół przerwał fatalną serię, zapunktował i dał nadzieję na skuteczną walkę o utrzymanie wiosną.

Co ważne, już wtedy w klubie iskrzyło coraz mocniej pomiędzy wspomnianym Piotrem Obidzińskim, a Jakubem Błaszczykowskim. To ten ostatni - wciąż czynny piłkarz i jednocześnie jeden z właścicieli - nie krył później, że sam musiał wziąć się za rozmowy ze Skowronkiem, by ten przyszedł do Wisły. Obidziński chciał się trzymać ram finansowych, ale Błaszczykowski tak naprawdę pokazał p.o. prezesowi miejsce w szeregu. I nie był to ostatni raz…

Zimą 2020 roku w Wiśle znów ruszono na łowy. Nastąpiło pierwsze w najnowszej historii naprawianie błędów na szybko, czyli sprowadzanie piłkarzy „na już”, którzy mieli obronić ekstraklasę. Udało się trafić w kilku przypadkach bardzo dobrze, a tacy zawodnicy jak Hebert, Gieorgij Żukow i przede wszystkim Alon Turgeman wydatnie pomogli Wiśle obronić ekstraklasę.

Brak twardych decyzji i znów ratowanie się na szybko

Wczesna wiosna 2020 roku to był jednak czas wybuchu pandemii i zawieszenia rozgrywek na wiele tygodni. Wisła w pierwszej fazie prezentowała się bardzo dobrze, po wznowieniu gry o wiele gorzej, a momentami wręcz fatalnie. Widzieli to wszyscy, a choć pojawiały się dość liczne głosy wątpliwości czy należy przedłużać umowę z trenerem Arturem Skowronkiem, przy ul. Reymonta zabrakło dogłębnej analizy i twardych decyzji. Uznano, że skoro obiecano trenerowi nowy kontrakt za utrzymanie, to słowa dotrzymać trzeba.

W klubie dokonano jednej znaczącej zmiany. Odszedł Piotr Obidziński, a jego relacje przede wszystkim z braćmi Błaszczykowskimi (Dawid przejął stery w roli prezesa), ale też z pozostałymi właścicielami Wisły do dzisiaj pozostają chłodne. Co jakiś czas strony czynią sobie uszczypliwości choćby w mediach społecznościowych. I jak zwykle w takich sytuacjach, obie strony mają swoich zwolenników. W Wiśle nigdy oficjalnie nikt głośno nie powiedział, o co mają tak naprawdę pretensje do Obidzińskiego, jeśli nie liczyć występu Jakuba Błaszczykowskiego w programie „Foot Truck”. Można opierać się zatem tylko na pogłoskach, które w rozplotkowanym wiślackim środowisku zawsze krążyły i krążą. W skrócie - można zatem usłyszeć, że Obidziński, który z jednej strony miał swój wkład z restrukturyzację klubu, z drugiej nie potrafił ułożyć sobie relacji z miastem i niektórymi sponsorami, a w dodatku w klubie pojawiały się do realizacji dziwne faktury, np. dla Dominika Ebebenge, który miał pośredniczyć w transferach, a umowy na to próżno było szukać.

Kolejny krótki projekt „na lata”

Wróćmy jednak do spraw sportowych, bo sezon rozpoczął się dla Artura Skowronka i Wisły fatalnie. Zespół skompromitował się w Pucharze Polski, przegrywając z III-ligowym KSZO Ostrowiec Św. W lidze też Wisła grała częściej słabo niż dobrze, a momentami wręcz fatalnie, więc pod koniec listopada Skowronka już w Wiśle nie było.

I wtedy znów okazało się, że w klubie jest problem ze sztuką wyborów. Nowym trenerem został bowiem Peter Hyballa. Niemiec przychodził w aureoli świetnego fachowca, klub wypuszczał koszulki z napisem „gegenpressing”, ale czar przetrwał jedynie do wiosny, gdy Hyballa pokazał już na dobre swoje prawdziwe oblicze, gdy serdecznie mieli go dość praktycznie wszyscy. Kolejny projekt „na lata” wywrócił się zatem jeszcze zanim na dobre się zaczął. Czy w procesie zatrudniania Hyballi brał udział Jakub Błaszczykowski? W klubie utrzymują, że w tym wypadku się wyłączył. Jeśli tak, to popełnił grzech zaniechania. Poprzez swoje kontakty w Niemczech mógł przecież ustalić w miarę szybko, z kim mają do czynienia. Stało się inaczej.

Gorszym błędem było jednak pozwolenie Hyballi prawie na wszystko w kwestii ustalania kadry. To dlatego, że Niemiec tak chciał, Wisła rozwiązywała kontrakty z piłkarzami lub nie przedłużała umów. I dlatego straciła choćby Jeana Carlosa Silvę, który grał później bardzo dużo w o wiele mocniejszej Pogoni Szczecin czy Dawida Abramowicza, któremu Hyballa oznajmił, że nie zagra u niego ani minuty, bo się nie nadaje. No to „Abram” się zawinął, wrócił do Radomia, a jego gol w ostatnim meczu, który pieczętował zwycięstwo Radomiaka i spadek Wisły, był niczym puenta fatalnej polityki sportowej klubu ostatnich lat.

Uparty trener i dyrektor na krótko

I tak dochodzimy do lata 2021 roku, gdy Wisła zatrudniła nie tylko nowego trenera Adriana Gulę, ale również dyrektora sportowego Tomasza Pasiecznego i sprowadziła kolejny raz tabuny piłkarzy. Zatrudnienie Słowaka wydawało się początkowo rozsądnym posunięciem, tym bardziej, że wpisywało się w politykę klubu, w myśl której miał on wprowadzać do składu szeroką ławą wiślacką młodzież. O ile jednak jeszcze początki były nawet obiecujące, to w miarę upływu czasu okazało się, że Gula po prostu połamał sobie zęby na polskiej lidze. Nie chciał zrozumieć, że preferowany przez niego styl gry nie jest w niej po prostu skuteczny i że nie ma do niego wykonawców. Uparcie powtarzał, że nie zmieni swojej filozofii. A w klubie znów nie wyciągnięto wniosków z przeszłości, znów nie potrafiono podjąć odważnych decyzji i dokonać zmiany szkoleniowca już w zimie, co zwiększyłoby szanse na utrzymanie, gdyby wreszcie dokonano odpowiedniego wyboru.

Uśpiła nas grudniowa wygrana z Bruk-Betem - przyznał na jedynym z briefingów wiceprezes Maciej Bałaziński.

Efekt tego uśpienia był porażający. Wisła fatalnie rozpoczęła rundę wiosenną, a choć Tomasz Pasieczny jeszcze na jej wstępie zarzekał się, że pozycja Adriana Guli jest mocna niczym skała, to szybko okazało się, ile znaczą w futbolu takie deklaracje. On sam zresztą też szybko stracił pracę. Efekt polityki transferowej Wisły w obecnym sezonie w dużej mierze spada na jego barki, ale jest też druga strona medalu. Bo obarczanie winą politykę transferową tylko Pasiecznego, również za sprowadzenie piłkarzy bez jakości, którzy nie potrafili w najmniejszym stopniu zrozumieć, na czym polega gra w polskiej ekstraklasie, a przy tym nie wykazywali się w wielu meczach nawet tak oczywistą sprawą jak boiskowa ambicja, byłoby ogromnym nadużyciem.

Bo choć w Wiśle tak to już jest poukładane, że odpowiedzialność mocno się rozmywa, to oczywistym jest, że muszą ją w zaistniałej sytuacji na swoje barki wziąć zarówno prezesi Dawid Błaszczykowski i Maciej Bałaziński, jak i właściciele, z Jakubem Błaszczykowskim na czele, bo to on w kwestiach sportowych ma jednak do powiedzenia najwięcej. Skoro podejmowano tak absurdalne z dzisiejszego punktu widzenia decyzje, jak wydanie pół miliona euro na Enisa Fazlagicia, a nie sprowadzono napastnika z prawdziwego zdarzenia, to już w tych ruchach kryje się odpowiedź na pytanie, jak ta polityka wyglądała. I przerzucanie się dzisiaj odpowiedzialnością nic nie da. Każdy musi jej część wziąć na siebie, a fakty są brutalne.

Od trzech lat polityka sportowa, transferowa wygląda w Wiśle po prostu fatalnie. Można opowiadać pięknie o zakupie programów skautingowych, profesjonalizacji klubu, ale to nie zmienia faktu, że brakuje zwykłego, piłkarskiego wyczucia. A to ono jest koniec końców w futbolu najważniejsze. To ono pozwala dojrzeć w piłkarzu potencjał, jak choćby w Karolu Angielskim - by pozostać przy ostatnim meczu z Radomiakiem - którego beniaminek z Radomia pozyskał bez grosza odstępnego! W Wiśle natomiast postawiono na Jana Klimenta… Dorobek obu w kończących się rozgrywkach mówi sam za siebie.

To wspomniane wyczucie w piłkarskim rzemiośle, w prowadzeniu klubu powinno też objawiać się zdecydowanie mniejszym zwracaniem uwagi na rzeczy poboczne, tak naprawdę nieistotne. Jak choćby internetowe wojenki na Twitterze. Do tego, co tam się wypisuje, w Wiśle przykładają momentami wręcz absurdalną wagę. A to tam pojawiały się jeszcze przed wyborem na nowego trenera prześmiewcze komentarze np. na temat Jana Urbana czy Jacka Zielińskiego, deprecjonujące ich warsztat i nawołujące, żeby trzymać ich jak najdalej od Wisły. Gdzie dzisiaj są obaj ze swoimi drużynami, w których znaleźli ostatecznie zatrudnienie, a gdzie jest Wisła, nikomu tłumaczyć nie trzeba…

Pytania o przyszłość, czyli będą cięcia

Po spadku Wisły z ekstraklasy pojawiają się, co oczywiste, pytania o przyszłość klubu. Zarówno tą właścicielską, jak i samej drużyny. W tym pierwszym przypadku coraz głośniej jest, że wśród właścicieli, tych głównych, nie ma już jedności i że Tomasz Jażdżyński ma w wielu kwestiach zdanie odmienne od Jarosława Królewskiego i przede wszystkim Jakuba Błaszczykowskiego oraz wciąż prezesującego brata Dawida. Czy to oznaczać będzie, że wkrótce struktura właścicielska się zmieni? To na razie tylko spekulacje, ale ostatni twitterowy wpis Jażdżyńskiego jest wymowny. W niedzielę późnym wieczorem napisał on: Bardzo przepraszam. Zawiodłem. Stało się coś, co nie miało prawa się stać. Zrobiliśmy zbyt wiele błędów, podjęliśmy zbyt wiele złych decyzji. Teraz konieczne będą poważne zmiany. Ja osobiście jestem na nie gotowy.

Zmiany dotkną na pewno ludzi zatrudnionych w klubie, co jest szczególnie przykre, że za nieudolność piłkarzy i władz Wisły zapłacą szeregowi i oddani pracownicy. Już im zapowiedziano, że będą znaczące cięcia, że możliwe są zwolnienia. Dotyczyć ma to również Akademii, w której obniżony zostanie znacząco budżet. O ile? Na razie nie wiadomo.

Wiele wskazuje natomiast na to, że trenerem już w I lidze może być wciąż Jerzy Brzęczek. Dla wielu był to oczywisty scenariusz jeszcze kilka tygodni temu i to nawet w przypadku spadku. Dzisiaj trzeba już jednak mówić o dużych wątpliwościach. Bo ile by nie szukać okoliczności łagodzących, to jedno zwycięstwo w trzynastu podejściach jest dla byłego selekcjonera po prostu wynikiem bardzo słabym, wręcz fatalnym. I można być niemal pewnym, że gdyby dotyczyło to jakiegokolwiek innego szkoleniowca, to jego praca w Wiśle zakończyłaby się najpóźniej po sobotnim meczu z Wartą Poznań.

Pozostanie Brzęczka pozostaje jednak najbardziej prawdopodobnym scenariuszem, choć w najbliższym czasie można spodziewać się zmian w jego sztabie. Prawdziwej rewolucji, kolejnej w ostatnich latach, należy spodziewać się w drużynie. Jedni piłkarze odejdą, bo są za drodzy w utrzymaniu, inni, bo są po prostu za słabi i tak naprawdę nigdy do Wisły trafić nie powinni. Patrząc jednak na perspektywę budowy nowej drużyny i mając w pamięci ostatnie trzy lata, można mieć poważne obawy, czy w Wiśle wreszcie zrozumieją jak to powinno się robić i czy znajdą pomysł, jak unikać kolejny raz tych samych błędów, które powielane są rok w rok. I muszą sobie właściciele „Białej Gwiazdy” odpowiedzieć również na ważne pytanie, czy jest to kwestia tylko zmian w sposobie zarządzania, czy również osób zarządzających? Wstrząs wywołany spadkiem jest dzisiaj ogromny. Czy przyniesie w dłuższej perspektywie otrzeźwienie i pozytywne zmiany, dopiero się przekonamy. Niestety dla Wisły, już w I lidze.

Wisła Kraków, czyli krajobraz po spadku z ekstraklasy. Kibic...

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

20240417_Dawid_Wygas_Wizualizacja_stadionu_Rakowa

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Miał być projekt na lata, a zamiast tego jest wielka katastrofa - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24