Wisła Kraków. Rafał Boguski: Wiemy doskonale, że żarty się skończyły

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Anna Kaczmarz
- Żeby nastąpiła taka prawdziwa zmiana w naszej grze, musimy usiąść w szatni wszyscy i uświadomić sobie nawzajem, że żarty naprawdę się skończyły. Potrzebujemy punktów i to jak najszybciej, żeby odskoczyć od strefy spadkowej - mówi piłkarz Wisły Kraków Rafał Boguski.

- Zgodzi się pan, że znaleźliście się sportowo w jednym z trudniejszych momentów w ostatnich latach? Chyba jedynie jesienią 2016 roku, gdy za trenera Dariusza Wdowczyka notowaliście serię siedmiu porażek z rzędu i zajmowaliście ostatnie miejsce w tabeli było gorzej. Tylko, że teraz strefa spadkowa też jest już bardzo blisko.
- Mamy tego świadomość. Wiemy doskonale, że żarty się skończyły i nie mamy już praktycznie marginesu błędu. Dobrze, że jest teraz przerwa na mecze reprezentacji, bo to jest czas, który trzeba maksymalnie wykorzystać na ciężką pracę i wyeliminowanie błędów, których w ostatnich meczach było stanowczo za dużo.

- Skoro mówi pan o błędach, to warto mocniej się nad tym pochylić. Nie odnosi pan wrażenia, że rywale w lidze już świetnie wiedzą jak ograć Wisłę? Wystarczy wyjść na was defensywnie i poczekać, aż sami się przewrócicie.
- Niestety, jest w tym dużo prawdy. To jest właśnie to, o czym mówiłem wcześniej. Musimy wyeliminować z naszej gry te proste błędy, które wynikają często z dekoncentracji, złych wyborów. Weźmy choćby ten nasz ostatni mecz w Poznaniu. Przecież do momentu pierwszej bramki, Lech nie był w stanie wykreować za wiele sytuacji. To my prowadziliśmy grę. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że też nie tworzyliśmy zbyt wielu okazji, ale generalnie zdawaliśmy się kontrolować wydarzenia na boisku. A później tak naprawdę sami strzeliliśmy sobie tego gola…

- Takie coś może zdarzyć się raz, drugi, ale wy w tym sezonie regularnie sami prosicie się o problemy.
- I to w tym wszystkim jest najgorsze, bo jeśli prześledzić kilka wcześniejszych meczów, to wyglądało to podobnie. Na Jagiellonii też długo wyglądaliśmy lepiej niż rywale, a nagle straciliśmy dwie bramki po ich kontrach. Takie coś na wyjeździe nie ma prawa się zdarzyć.

- Przykładów jest więcej, jeśli popatrzeć na gole stracone w meczach z Cracovią, Zagłębiem Lubin. Wygląda na to, że nie wyciągacie wniosków.
- Staramy się to robić, naprawdę. To nie jest tak, że na ten temat nie rozmawiamy. Trener uczula nas bardzo mocno, żeby nie podejmować zbędnego ryzyka w strefie obronnej. Żeby grać w niej prostą piłkę. Cóż, wygląda na to, że wciąż musimy pracować nad poprawą tego elementu. Mam nadzieję, że już następne mecze pokażą, że potrafimy grać zdecydowanie bardziej konsekwentnie. Bo naszym problemem nie jest sam pomysł na grę. Uważam, że strategia jest dobra, chcemy zawsze prezentować swój futbol. Kłopoty zaczynają się od błędów indywidualnych.

- Najprościej byłoby wytłumaczyć ostatnie niepowodzenia licznymi absencjami.
- To byłoby pójście na łatwiznę. Ja uważam, że nie można tak się tłumaczyć. Tym bardziej, że błędy w mojej ocenie nie wynikają z braku umiejętności jednego, czy drugiego zawodnika, a bardziej z braku koncentracji. To jest to, nad czym trzeba szczególnie pracować.

- Vukan Savicević przepraszał was mocno po derbach Krakowa, a później w Poznaniu nie minął nawet kwadrans, żeby zrobił taką stratę, że tylko złe uderzenie Christiana Gytkjaera uratowało Wisłę od straty gola.
- Nie ma co wskazywać palcem, kto popełnił jeden, czy drugi błąd. Każdy, kto oglądał mecz, wie jak to wyglądało. Powinniśmy jednak takie sprawy załatwiać wewnątrz drużyny.

- Droga powrotna z Poznania po porażce 0:4 z Lechem była gorąca, czy raczej panowała grobowa cisza?
- Była sportowa złość. Te porażki naprawdę nas dotykają. Nie było jednak analizy na gorąco, bo emocje były jeszcze zbyt duże. Poza tym w Poznaniu nie było kilku ważnych zawodników, żeby prowadzić tego typu dyskusję. Żeby nastąpiła taka prawdziwa zmiana w naszej grze, musimy usiąść w szatni wszyscy i uświadomić sobie nawzajem, że żarty naprawdę się skończyły. Potrzebujemy punktów i to jak najszybciej, żeby odskoczyć od strefy spadkowej.

- Pan w Poznaniu zagrał na prawej obronie. W Wiśle chyba tylko na środku obrony i w bramce pan jeszcze nie występował.
- Taka była potrzeba chwili, więc zagrałem w defensywie. To pozycja nieco podobna do boku pomocy, choć trzeba grać na niej dużo bardziej odpowiedzialnie, bo najmniejszy błąd może dużo kosztować. Jakoś sobie poradziłem, choć w drugiej połowie popełniłem jeden poważny błąd. Niepotrzebnie chciałem bawić się w superbohatera i ruszyłem do środkowej strefy, żeby przeciąć akcję Lecha. Poszło podanie na moją stronę, gdzie już mnie nie było i tylko mogłem podziękować Michałowi Buchalikowi, że w tej sytuacji nas uratował.

- Z kibicami wszystko pan sobie już wyjaśnił?
- Nie ma czego wyjaśniać. Nie uważam, żebym zrobił coś nagannego.

- To przypomnijmy, o co poszło. Kibice mają do pana żal, że po meczu Pucharu Polski w Stargardzie szybko odszedł pan od sektora, w którym zasiadali i poszedł do szatni. W internecie pojawiło się nawet oświadczenie, w którym część fanów domagała się od trenera Macieja Stolarczyka, by ten odebrał panu opaskę kapitana. Zabolało?
- Zabolało, bo gram w tym klubie kilkanaście lat. Trochę zdrowia na boisku zostawiłem i w mojej ocenie nie zasłużyłem na coś takiego. A wracając do Stargardu, to sprawa wyglądała tak, że byłem pierwszy pod sektorem naszych kibiców, żeby podziękować im za doping. Wiem, że mieli prawo czuć się mocno rozczarowani, że po przejechaniu całej Polski musieli oglądać porażkę Wisły w starciu z II-ligową drużyną. Chcę jasno podkreślić, że coś takiego nie miało się prawa zdarzyć i jako piłkarze powinniśmy wziąć pełną odpowiedzialność za tę wpadkę. Gdy podszedłem pod sektor byłem tam ja i jeszcze jeden kolega. Pozostali leżeli na boisku, inni coś tam jeszcze brali z ławki rezerwowych. Usłyszałem ze strony kibiców przyśpiewkę: „Walczyć, biegać i się starać, a jak nie, to wyp...” Poczułem, że to słowa skierowane do mnie i zabolało mnie to. Dlatego poszedłem do szatni. Może ja nie mam wielkich umiejętności piłkarskich. Może nie zawsze gram tak, jak oczekują tego kibice, ale nigdy nie było tak, żebym nie walczył dla Wisły, nie biegał i się nie starał. Wiem natomiast, że dla części kibiców jest tak, że co by Boguski na boisku nie zrobił i tak będzie źle. Przyzwyczaiłem się do tego. Mogę jednak zapewnić, że mimo tej całej sytuacji, ambicji w kolejnych meczach mi na pewno nie zabraknie.

- W pańskiej obronie stanął Maciej Stolarczyk, który jasno powiedział, że nie życzy sobie, by ktoś wchodził w jego kompetencje i dyktował mu, kto ma być kapitanem drużyny.
- W zespole jest dobra atmosfera, również dzięki trenerowi. To, co dla nas wszystkich jest teraz najważniejsze, to wspólne wyjście z problemów, w jakie wpadliśmy. Wierzę, że poprawa przyjdzie już od następnego spotkania.

- Łatwo jednak nie będzie, skoro czekają was teraz mecze z mistrzem i wicemistrzem Polski.
- Łatwo nie ma z żadnym zespołem w lidze. Ja jednak wierzę w ten zespół. Kilku kolegów powinno dojść do zdrowia, inni wrócą po kartkowej przerwie. Będziemy mocniejsi. Wierzę, że szybko staniemy mocno na nogi, a punktów zacznie przybywać.

Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków

 

Sportowy24.pl w Małopolsce

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Trener Wojciech Łobodziński mówi o sytuacji kadrowej Arki Gdynia

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Rafał Boguski: Wiemy doskonale, że żarty się skończyły - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24