Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wisła Kraków. Uros Radaković: Krakowskie derby bardziej przypominają te z Belgradu niż z Pragi 11.03.2021

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
wisla.krakow.pl
- Nic nie pamiętam z tego, co się wtedy na stadionie w Płocku wydarzyło. Później jednak zaczęły przychodzić wiadomości ze wsparciem i muszę powiedzieć, że chyba w życiu tyle ich nie dostałem. Dzisiaj z uśmiechem oglądam na filmiku w internecie również całą sytuację, gdy chłopaki przybiegli do karetki po meczu, mówili mi, że strzeliłem gola, że wygraliśmy, a Peter Hyballa mówi o treningu na drugi dzień - wspomina swój debiut w barwach Wisły Kraków, który zakończył w szpitalu z urazem głowy, nowy obrońca „Białej Gwiazdy” Uros Radaković.

WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"

- Przede wszystkim chciałem zapytać, jak z pańskim zdrowiem? Z głową wszystko jest już w porządku?
- Tak, teraz wszystko jest w porządku, choć jednocześnie muszą przyznać, że wciąż niewiele, żeby nie powiedzieć nic nie pamiętam z tego, co wydarzyło się w Płocku. Wiem, że strzeliłem gola, ale zobaczyłem to dopiero później, na powtórkach. Najważniejsze, że ze zdrowiem wszystko jest już dobrze. Rozpocząłem już treningi z zespołem.

- Jest pan na sto procent gotowy do treningu, czy na razie pracuje pan w ograniczonym stopniu?
- Jestem już w pełni gotowy. Doktor od poniedziałku dopuścił mnie do normalnych zajęć z drużyną. Będę też gotowy na najbliższy mecz. W czasie gry nie powinno być problemów z zagrywaniem piłki głową.

- Skoro trenuje pan normalnie, to przekonuje się pan pewnie od razu, jak wyglądają treningi u Petera Hyballi. Jak wrażenia?
- Jest ciężko, pracujemy bardzo mocno, jakbyśmy przygotowywali się do gry w Lidze Mistrzów. Ale to bardzo dobrze, nie mam zamiaru narzekać. Treningi są oczywiście charakterystyczne, trener ma swój warsztat, ale cały czas nam powtarza, że wszystko robimy po to, żeby stawać się każdego dnia lepszymi piłkarzami. Mnie to odpowiada.

- Pańskie wejście do Wisły było mocne, bardzo mocne. Najpierw gol w jednym z pierwszych kontaktów z piłką, a później to zderzenie z Milanem Obradoviciem. Dostał pan później duże wsparcie od społeczności Wisły Kraków. Widział pan choćby wpisy kibiców w mediach społecznościowych?
- Szczerze mówiąc początkowo nie widziałem, bo tak jak wspomniałem, nic nie pamiętam z tego, co się wtedy na stadionie w Płocku wydarzyło. Później jednak zaczęły przychodzić wiadomości ze wsparciem i muszę powiedzieć, że chyba w życiu tyle ich nie dostałem. Dzisiaj z uśmiechem oglądam na filmiku w internecie również całą sytuację, gdy chłopaki przybiegli do karetki po meczu, mówili mi, że strzeliłem gola, że wygraliśmy, a Peter Hyballa mówi o treningu na drugi dzień. Dostałem też wsparcie od rywali. Milan Obradović dzwonił do mnie już do szpitala, pytał czy wszystko jest w porządku. To było bardzo miłe zachowanie z jego strony. Tym bardziej, że to nasze zderzenie było przecież zupełnie przypadkowe. Nikt nikomu nie chciał zrobić krzywdy.

- Porozmawiajmy chwilę o pańskim transferze do Wisły. To prawda, że dostał pan ofertę z Krakowa na dzień przed zamknięciem okna transferowego?
- Tak, to prawda. Potoczyło się to bardzo szybko i zaskakująco. Tym bardziej, że dopiero co wróciłem tak naprawdę do Sparty z innego wypożyczenia. Gdy usłyszałem, że Wisła mnie chce, szybko skontaktowałem się z Vukanem Saviceviciem, z którym graliśmy w młodzieżowych zespołach Crvenej Zvezdy. Opowiedział mi trochę o drużynie, o atmosferze w klubie. To pomogło mi w podjęciu szybkiej decyzji o przeprowadzce do Krakowa.

- Skoro wspomniał pan o Crvenej Zvezdzie, w której zaczynał pan grać w piłkę, to proszę powiedzieć, czy trafił pan tam, bo jest kibicem tego klubu?
- Oooo, zdecydowanie! Cała moja rodzina gorąco kibicuje Crvenej Zveździe! Ale z tymi moimi początkami, to wiąże się zabawna historia, bo ja wcale nie miałem być piłkarzem… Zaczynałem od gry w koszykówkę. Trenowałem tę dyscyplinę kilka miesięcy w szkolnej drużynie. Pewnego dnia mój tata przyszedł jednak na trening, a powiedziałem do niego, że wolałbym jednak chyba grać w piłkę. Popatrzył i powiedział, że mi pomoże. Pomógł mi też dużo mój wujek Marko Perović, były znany piłkarz Crvenej Zvezdy. Zaprowadził mnie do Akademii, pokazałem się na treningu i trener powiedział, że chce, żeby został. Ciężko pracowałem jako młody zawodnik, ale wtedy w klubie niby opowiadano, że dostaniemy szansę w pierwszej drużynie, a tak naprawdę jej nie było. Pojawiły się jednak inne oferty, z Grecji, z Włoch. Zdecydowałem się na Bolognę.

- Skąd zatem w pańskim CV FK Proleter Nowy Sad?
- Stąd, że nie miałem 18 lat, więc na rok zostałem wypożyczony do Proletera. Gdy byłem pełnoletni, mogłem już spokojnie przenieść się do Włoch. Ten rok w Nowym Sadzie był jednak dla mnie bardzo pożyteczny. Dla tak młodego chłopaka, jakim wtedy byłem, rok spędzony na zapleczu serbskiej ekstraklasy bardzo dobrze mi zrobił. Byłem po tym sezonie bardziej gotowy na przenosiny do Włoch.

- Na Półwyspie Apenińskim spędził pan sporo czasu, ale ostatecznie nie udało się panu na stałe przebić do Serie A.
- Trafiłem do Włoch jako bardzo młody człowiek. Pierwsze pół roku, rok poświęciłem na przystosowanie się do realiów, jakie tam panowały. Nie muszę chyba tłumaczyć, jaka jest różnica między serbską I ligą, a Serie A. Potrzebowałem przynajmniej sześć miesięcy, żeby dobrze się zaaklimatyzować, nauczyć języka, dostosować do treningów, nawet nowej diety. Nie byłem od razu gotowy do gry, ale też miałem nieco pecha. Nie mogłem narzekać na trenera, że nie daje mi szansy, bo dawał. Stefano Pioli, który prowadził wówczas Bolognę dawał mi pograć w Pucharze Włoch. Obiecywał mi również, że dostanę szansę regularnej gry w sześciu, siedmiu meczach kończących sezon w Serie A. Miałem jednak pecha, bo przyplątały się kontuzje. Miałem problemy z mięśniami. To zresztą trochę bardziej złożony problem, bo rozwój moich mięśni nie do końca nadążał z tym, jak szybko rosłem w tamtym okresie. To powodowało, że łapałem kontuzję za kontuzją. Ostatecznie nie zagrałem w tych meczach, które miałem obiecane właśnie z powodów zdrowotnych. W końcu wypożyczono mnie do Serie B do Novary. Tam spędziłem pół roku, zacząłem przede wszystkim nieco więcej grać i czułem, że robię postępy. Wróciłem z dużymi nadziejami do FC Bologna, ale... znowu doznałem kontuzji. To było już jakieś szaleństwo, ale zacząłem też myśleć, że może trzeba coś zmienić w mojej karierze. I tak pojawiła się propozycja z Czech.

- Pobyt we Włoszech nie do końca panu wyszedł, ale gdyby miał pan powiedzieć, w czym zrobił największych postęp w tym kraju, to byłoby przygotowanie taktyczne? Wielu piłkarzy opowiada, że we włoskich klubach kładzie się na ten element wręcz ogromny nacisk.
- Zdecydowanie! Już gdy przeniosłem się jako 18-latek do Włoch była to dla mnie nowość. Mieliśmy w tygodniu dwa, nawet trzy dni, kiedy na treningach była tylko taktyka, taktyka i jeszcze razy taktyka. Uczyliśmy się, jak mamy się ustawiać na boisku, jak przesuwać. Ćwiczyliśmy pewne rzeczy wręcz do znudzenia. Podam przykład - jeśli ćwiczyliśmy przesuwanie w formacjach i ktoś przesunął się źle o powiedzmy dziesięć centymetrów, to trzeba było powtarzać takie ćwiczenie od nowa i do skutku. Dlatego rzeczywiście muszę się zgodzić, że pod tym względem dużo skorzystałem jeśli chodzi o mój pobyt we Włoszech.

- Następnym krokiem w pańskiej karierze była Sigma Ołomuniec i jeśli popatrzeć na pańskie liczby w tym klubie, można dojść do wniosku, że w Czechach wreszcie odnalazł pan swoje miejsce na Ziemi. Zgadza się?
- Początkowo byłem do Sigmy tylko wypożyczony. Podchodziłem do tego na zasadzie, że pogram tam rok i wrócę do Włoch. Poczułem się jednak w Sigmie znakomicie, a ten klub już na zawsze pozostanie w moim sercu. Zrobiłem też w Ołomuńcu wreszcie poważny krok do przodu w mojej karierze. Ogromna w tym zasługa trenera Sigmy Vaclava Jilka. To świetny człowiek, który bardzo mi pomógł. Rozmawiał ze mną mnóstwo razy, zmienił moje postrzeganie piłki nożnej, jej filozofię. Wysłał mnie też do bardzo dobrego lekarza, który pokazał mi, jak powinienem trenować, na co powinienem kłaść nacisk, żeby wreszcie unikać częstych kontuzji. Co prawda w pierwszym sezonie spadliśmy z ekstraklasy, ale po szybkim do niej powrocie zanotowaliśmy bardzo dobre rozgrywki, w którym zajęliśmy czwarte miejsce, a mieliśmy tyle samo punktów co trzecia Victoria Pilzno. Dzięki temu wywalczyliśmy awans do Ligi Europy, w których Sigma ograła Kajrat Ałamty, a odpadła dopiero po meczach z Sevillą. Dla mnie z kolei dobry sezon zakończył się transferem do Sparty Praga.

- Grał pan długo w Czechach. Jaki jest w pańskiej ocenie poziom tamtejszej ligi?
- Są tam oczywiście bardzo dobrzy piłkarze, ale myślę również, tak szczerze mówiąc, że mniej w tej lidze jest jakości niż biegania i przygotowania fizycznego. Ale to trochę podobnie jak w polskiej ekstralasie. Jakimś problemem są natomiast w Czechach bardzo duże różnice jeśli chodzi o zarobki piłkarzy. One są naprawdę duże w trzech najmocniejszych klubach, czyli Sparcie, Slavii i w Pilznie, natomiast znacznie mniejsze w pozostałych. Nie jest to jednak wcale taka łatwa liga. Jeśli nie jesteś dobrze przygotowany fizycznie do gry, jeśli nie potrafisz dobrze biegać, to sobie tam nie poradzisz. Mnie osobiście ta liga odpowiadała, bo np. dużo jest w niej pojedynków, w których możesz się wykazać. Jestem obrońcą i lubię taką twardą walkę wręcz.

- Pewnie w Czechach każdy z piłkarzy z tych słabszych klubów marzy o tym, żeby trafić do wspomnianej przez pana trójki, a najlepiej dwójki praskich klubów. Pan trafił do Sparty, ale musi pan przyznać, że początek nie był dla pana zbyt udany. Co pan dzisiaj sobie myśli na wspomnienie meczu eliminacji Ligi Europy ze Spartakiem Subotica, gdy pański błąd kosztował tak naprawdę Spartę odpadnięcie z tych rozgrywek?
- Szczerze? Nawet teraz ciężko mi jest o tym mówić… Prawda była taka, że później mogłem zagrać jeden, drugi, piąty, dziesiąty dobry mecz, a i tak ludzie pamiętali ten ze Spartakiem. To był dla mnie naprawdę bardzo, bardzo smutny mecz. Popełniłem wtedy poważny błąd, odpadliśmy i długo przeżywałem to wszystko. Myślę jednak, że w jakimś stopniu tamten mecz pomógł mi stać się lepszym piłkarzem. W takim sensie, że później wiedziałem już nieco lepiej jak radzić sobie z takimi rzeczami, wyrzucać je z głowy i koncentrować się na kolejnych spotkaniach.

- Sparta to wielki klub, nie tylko w Czechach. Jakie to uczucie grać dla tak dużej firmy?
- Duma! Sparta jest nie tylko największym klubem w Czechach, ale jest też dobrze znana w Europie. Ma mnóstwo tytułów, regularnie występuje w Lidze Mistrzów, Lidze Europy. Może w ostatnich latach tych tytułów nie było, ale to w mojej opinii również wynika z tego, że popełniono trochę błędów, które przyczyniły się do tego, że marka nieco osłabła. Za trenera Andrea Stramaccioniego wymieniono chyba z dwudziestu zawodników, głównie zagranicznych. Po jego odejściu w 2018 roku zaczęto zmieniać filozofię, w szatni znów dominują czescy piłkarze i mogę powiedzieć, że teraz atmosfera w Sparcie jest bardzo dobra. Ja osobiście jestem dumny, że mogłem być częścią tego klubu, że dano mi szansę gry w Sparcie. Zawsze będę wspominał pobyt w Pradze bardzo dobrze.

- Miał pan okazję zagrać trzy razy w derbach Pragi ze Slavią. Jak pan wspomina te mecze?
- Przede wszystkim to jedne z najbardziej znanych i najstarszych derbów w Europie. Już samo świadomość tego powoduje, że człowiek czuje się świetnie grając w takich spotkaniach. To są naprawdę wielkie mecze w Czechach, które przyciągają uwagę całego kraju. I to jest rzeczywiście coś wyjątkowego, bo generalnie w czeskiej lidze z zainteresowaniem szerszej publiczności jest problem. Jeśli Sparta gra ze słabszymi klubami, na trybunach zjawia się pięć do góra dziesięciu tysięcy widzów. Na mecze Sigmy przychodziło nawet po dwa tysiące kibiców. A jak dochodzi do derbów Pragi, to stadion jest pełny i jest na nim dobrze ponad dwadzieścia tysięcy ludzi. To jest problem Czech, kibice nie chodzą tak chętnie na stadiony, jak np. w Polsce, gdzie znacznie więcej klubów może liczyć na pełne trybuny.

- W szatni Wisły spotkał pan byłego piłkarza Slavii Michala Frydrycha, z którym - jak sprawdziłem - nie miał pan jednak okazji zagrać w derbach, bo jak on grał, to pan siedział na ławce i odwrotnie. Jak przyjął pana w nowym zespole?
- Michal to świetny facet! Bardzo mi pomaga od samego początku, możemy pogadać po czesku. Dzięki temu jest mi łatwiej odnaleźć się w drużynie. Ale temat praskich derbów w naszych rozmowach też oczywiście się pojawia. Często żartujemy sobie na ten temat. Ja mówię do niego, że Sparta jest lepsza, on oczywiście ma trochę inne zdanie i przypomina mi, kto w ostatnich latach wygrywał więcej razy.

- W krakowskich derbach będziecie jednak chyba grali do jednej bramki…
- O tak, jeśli chodzi o temat derbów, to akurat w sprawie tych krakowskich będziemy mówili jednym głosem.

- Pan zna dobrze nie tylko klimat derbów Pragi, ale również tych belgradzkich pomiędzy Crveną Zvezdą i Partizanem. Jakie są różnice?
- W Belgradzie grałem w derbach tylko w młodzieżowych drużynach, ale poznałem świetnie klimat tych dorosłych meczów również z perspektywy okolic murawy, bo podawałem na nich piłki, gdy były rozgrywane na belgradzkiej Marakanie. Mimo wszystko klimat w Belgradzie i Pradze jest inny. Mecze w moim kraju toczą się w o wiele gorętszej atmosferze. Stadion aż kipi emocjami. W Pradze też są emocje, są śpiewy, dobra zabawa, ale nie jest aż tak gorąco jak w Belgradzie, gdzie stadion momentami aż cały płonie od rac. Jeśli mam być szczery, to bardziej mi odpowiada taki klimat jak w moim rodzinnym mieście. To jedno z moich wielkich marzeń, żeby kiedyś jeszcze zagrać w przyszłości dla Crvenej Zvezdy i wystąpić właśnie w Wiecznych Derbach.

- A o tych w Krakowie co pan słyszał?
- Że bardziej przypominają atmosferą te z Belgradu niż z Pragi. Widziałem filmy z krakowskich derbów, to jak zachowują się kibice i bardzo mi się podobało. Widać, że tutaj też jest bardzo gorąca atmosfera. Dla piłkarza to świetna sprawa grać przy tak licznej publiczności. Tym bardziej żałuję, że na razie musimy grać przy pustych trybunach. Mam jednak nadzieję, że już niedługo się to zmieni.

- Wróćmy do pańskiej kariery, bo do pewnego momentu grał pan regularnie w Sparcie, ale później nagle zaczęły się wypożyczenia do różnych klubów. Co takiego się stało?
- Dla mnie to była bardzo dziwna sytuacja. Nikt mi tak naprawdę nie wyjaśnił nigdy w Sparcie, o co chodzi. Poszedłem np. do dyrektora sportowego Tomasa Rosicky’ego zapytać, czy jest jakiś problem, dlaczego trener nie chce dać mi szansy. Usłyszałem, że nie ma żadnego problemu, że wszyscy są ze mnie zadowoleni. Decyzje były jednak wobec mnie inne. Cóż miałem zrobić, trzeba było kontynuować życie, karierę gdzie indziej. Takie rzeczy w futbolu się zdarzają i tyle można powiedzieć na ten temat.

- Z drugiej strony miał pan okazję poznać nowe kraje, ligi. Jakie wrażenia przywiózł pan np. z Rosji, gdzie grał pan w Orenburgu?
- Na temat Rosji jest wiele stereotypów, wielu myśli o niej jako o tym kraju, w którym kilkadziesiąt lat temu był komunizm. A to dzisiaj zupełnie inny kraj, w którym m.in. futbol, stadiony to naprawdę bardzo wysoki poziom. Jest tam wszystko, a w najlepszych klubach, takich jak np. Zenit, CSKA czy Spartak grają prawdziwe gwiazdy. Ja początkowo w Orenburgu czułem się znakomicie. Pod każdym względem. Życia, treningów, gry. Wszystko było w najlepszym porządku tym bardziej, że wychodziłem regularnie na boisko. Bardzo dobrze pracowało mi się z trenerem Władimirem Fiedotowem, który mocno we mnie wierzył, dawał mi szansę gry. Fantastyczny człowiek. Wszystko dobrze się układało do grudnia 2019 roku, ale wtedy trener dostał ofertę z FK Soczi i odszedł. A później trenerzy zaczęli się zmieniać. W ciągu trzech miesięcy mieliśmy kolejnych dwóch szkoleniowców, a w marcu liga zatrzymała się z powodu pandemii. Gdy wznowiono rozgrywki w czerwcu, zagrałem 90 minut w meczu z Lokomotiwem Moskwa. Po tym meczu wróciliśmy do Orenburga i okazało się, że dziesięciu piłkarzy jest zakażonych koronawirusem. Byłem jednym z nich. Przechodziłem to tak ciężko, że wylądowałem w szpitalu. Straciłem przez ten czas kilka meczów. W tym czasie swoją szansę dostało kilku młodych piłkarzy, którzy byli zdrowi i grali dobrze. Wcześniej Orenburg rozważał wykupienie mnie ze Sparty, ale prawda jest taka, że koronawirus zastopował moją karierę w Rosji. Długo po nim dochodziłem do siebie.

- Trafił pan ostatecznie do Kazachstanu, do Astany. Dzisiaj w szatni Wisły rozmawia pan na temat tej ligi z Gieorgijem Żukowem czy Davidem Mawutorem?
- Owszem i tak jak w przypadku naszych żartów z Michalem Frydrychem, tak tutaj żartujemy kto jest lepszy - Kajrat, Astana czy Żetysu? Z nimi mogę porozmawiać po rosyjsku. Mówiąc natomiast poważnie, Astana była miejscem, gdzie mogłem się odbudować fizycznie po tym, co przeżyłem w czasie koronawirusa. Miałem nadzieję również na występy w europejskich pucharach, ale Astana odpadła niestety najpierw w eliminacjach do Ligi Mistrzów, a później do Ligi Europy. Dla mnie to była jednak dobra oferta z różnych powodów. Nie będę krył, że również pod względem finansowym, bo Astana to bogaty klub. A przy okazji, tak jak wspomniałem, miałem okazję odbudować się po dużych problemach z koronawirusem. Zagrałem tam w kilkunastu meczach, choć znów jak to u mnie, trafiłem do klubu, gdzie często zmieniali się trenerzy. Nie będę również krył, że były pewne minusy. Mieszkałem praktycznie cały czas w hotelu, mecze często rozgrywane były na sztucznej trawie. Chciałem wrócić do Europy również ze względu na rodzinę.

- I tak wrócił pan do Sparty, by szybko przenieść się do Wisły. Na razie podpisał pan w Krakowie kontrakt do końca sezonu. Proszę wyjaśnić jedną sprawę. Umowa ze Sparta wiąże pana również do końca czerwca?
- Tak, dokładnie. Zostałem teraz na razie tylko wypożyczony do Wisły, ale liczę, że uda mi się zostać tutaj dłużej. Moją rolą jest zrobić teraz wszystko, żeby przekonać do siebie ludzi w Krakowie, że warto na mnie postawić. I mocno wierzę, że to mi się uda, bo ja osobiście i moja rodzina już poczuliśmy się tutaj bardzo dobrze. To piękne, europejskie miasto. Zobaczymy jednak, jak będzie, bo już przekonałem się w mojej karierze, że piłkarz niczego planować do końca nie może. Mam jednak nadzieję, że tutaj zostanę dłużej, bo Wisła to wielki klub, w szatni jest świetna atmosfera. Jedyne co muszę zrobić, to pokazać swoją klasę.

- Przynajmniej z komunikacją w tej szatni problemów pan nie będzie miał, skoro mówi pan po serbsku, angielsku, czesku, rosyjsku i włosku…
- A znam już również pierwsze słowa po polsku! Wielu zawodników rozmawia jednak po angielsku, trener również. Są chłopaki z Bałkanów, z którymi mogę pogadać w swoim ojczystym języku. Oni bardzo mi pomagają w aklimatyzacji. Tak jak wspomniałem wcześniej, z Michalem rozmawiam po czesku, a z „Żukim” i Mawutorem po rosyjsku. Mam też nadzieję, że szybko nauczę się polskiego.

- Macie rzeczywiście międzynarodową szatnię. A wie pan, kto był pierwszym serbskim piłkarzem w Wiśle Kraków?
- Jeszcze nie.

- Zna pan takiego zawodnika jak Nikola Mijailović?
- Jasne, pamiętam go świetnie z gry dla Crvenej Zvezdy. Nie wiedziałem natomiast szczerze mówiąc, że grał też w Wiśle. Miło się dowiedzieć.

- I odnosił tutaj duże sukcesy, był mistrzem Polski, choć i inne przygody miał. M.in. z policją. Tych ostatnich oczywiście panu nie życzę, ale tak dobrych występów na boisku, jak Nikola, jak najbardziej. Choćby już w najbliższym meczu z Lechią Gdańsk. Wisła ma problem na środku obrony. Zagra pan od początku?
- Nie wiem, to już decyzja trenera, choć jestem na to gotowy. Jeśli trener będzie widział mnie w pierwszej jedenastce, jestem do dyspozycji. Jeśli będzie chciał, żebym zaczął mecz na ławce, zrobię to i tak będę gotowy, żeby w razie potrzeby wejść na boisko w trakcie gry. Mamy jeszcze kilka dni do tego spotkania i postaram się przekonać trenera, że warto na mnie postawić.

Tutaj znajdziesz więcej informacji o Wiśle Kraków

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Wisła Kraków. Uros Radaković: Krakowskie derby bardziej przypominają te z Belgradu niż z Pragi 11.03.2021 - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24