Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Włodzimierz Szaranowicz godził Serbów z Chorwatami, komentował igrzyska, a doceniał go nie tylko Adam Małysz [SYLWETKA]

Hubert Zdankiewicz
Hubert Zdankiewicz
Włodzimierz Szaranowicz był na 19 igrzyskach olimpijskich (letnich i zimowych) - od Moskwy w 1980 do Pjongczangu w 2018 roku. Zabrakło go tylko w Los Angeles, w 1984 r.
Włodzimierz Szaranowicz był na 19 igrzyskach olimpijskich (letnich i zimowych) - od Moskwy w 1980 do Pjongczangu w 2018 roku. Zabrakło go tylko w Los Angeles, w 1984 r. fot. michal dyjuk / polska press
Przez 43 lata komentował dla nas najważniejsze wydarzenia sportowe, a jego głos znał każdy kibic w Polsce. Nie przesadzimy, pisząc, że wraz z odejściem Włodzimierza Szaranowicza na zawodową emeryturę kończy się pewna epoka. Dziennikarzy, którzy naprawdę znali się na sporcie, a co więcej, umieli w niebanalny sposób podzielić się wiedzą.

Dla jednych specjalista od skoków narciarskich. „Finowie mają swoją Nokię, a my mamy znak firmowy Adama Małysza” - to tylko jeden z wielu bon motów, którymi ubarwiał transmisje ze startów „Orła z Wisły”. Sympatycy koszykówki pamiętają za to z pewnością jego „Hej, hej, tu NBA”, bo to właśnie Włodzimierz Szaranowicz komentował (razem z Ryszardem Łabędziem) na początku lat 90. ubiegłego wieku mecze najlepszej ligi świata.

Komentował niemal wszystko. Dość powiedzieć, że był 19 razy akredytowany na letnie i zimowe igrzyska olimpijskie (od Moskwy 1980 po Pjongczang 2018) - na tylu nie był żaden inny polski dziennikarz. Na świecie również jest pod tym względem w czołówce. W czasach dziennikarskiej wąskiej specjalizacji to wręcz nie do pomyślenia, bo dziś młodzi adepci tego zawodu znają się zazwyczaj na jednej, góra dwóch dyscyplinach sportu. I nierzadko jest to mocno teoretyczna wiedza.

Komentator ma być dla widza

U Szaranowicza było inaczej. - Sport to było całe moje życie, miałem większą wiedzę od ludzi, którzy nie uprawiali sportu - przyznał w wywiadzie, jakiego udzielił na 70. urodziny Jerzemu Chromikowi z „TVP Sport”. - Dzisiaj jest dość powszechne, że dziennikarze - zresztą to, co się stało z naszym zawodem, jest osobnym tematem na długą nocną rozmowę - przychodzą do zawodu zafascynowani głównie sportem z komputera. Jeżeli już coś robią, to zaczynają biegać, to jest taka kolej rzeczy bardzo amatorska. Nie mieli i nie mają zawodowego, bezpośredniego styku ze sportem, w sensie zaangażowania. Ja byłem na iluś tam obozach sportowych, grałem w koszykówkę na zapleczu pierwszej ligi, jestem po studiach specjalistycznych, które w tamtym czasie miały znakomitych nauczycieli. Akurat trafiłem na ten najlepszy okres Akademii Wychowania Fizycznego. To jest na pewno moją przewagą, której nigdy nie eksponowałem. To jest kwestia na przykład oglądania dowolnego sportu i wyczucia, który moment był kluczowy dla przebiegu widowiska. (...) Widowisko wymaga dobrego narratora! Jak słucham dzisiaj swoich młodszych kolegów, to mam wrażenie, że zagłuszają wszystko, zagłuszają widowisko. Poza tym ekscytują się własnym głosem. To głos ma być dla widza i dla jego ewentualnych ekscytacji. Na pewno nie dla własnej. Miesza się ego własne z ego widza - dodał.

Nie bez racji, bo to, co dzieje się obecnie z dziennikarstwem (nie tylko sportowym), to faktycznie temat na długą nocną rozmowę. Ale po kolei...

Godził Serbów z Chorwatami

Szaranowicz to syn czarnogórskich imigrantów z Jugosławii. Matka pochodziła z Cetynii, ojciec z okolic Podgoricy. On sam urodził się już w Warszawie, 21 marca 1949 roku. Początkowo jako Vladimir Šaranović.

- „Šaran” to po serbsku karp, ale Šaranovici to nie Karpińscy. Nasze nazwisko wywodzi się od „Šareni”, czyli „poranieni w bojach”. Moi męscy przodkowie byli chorążymi, którzy w czasie bitew trzymali chorągwie. Rodzina bitna i znana. Ojciec opowiadał mi o niej przez całe lata - wspominał w 2012 roku w wywiadzie dla „Playboya”.

Dodał, że dopiero dwa lata wcześniej (2010 r.) oficjalnie spolszczył swoje personalia, choć praktycznie od zawsze miał problem ze swoją etniczną innością. Na tyle poważny, że w dzieciństwie odmawiał mówienia po serbsku i był wściekły na rodziców, kiedy publicznie mówili do niego w ich rodzimym języku.

Do kraju przodków pojechał po raz pierwszy dopiero w wieku 21 lat, biorąc udział w pogrzebie swojego stryja. Od tamtego czasu odwiedzał już Czarnogórę regularnie. Do dziś ma tam wielu przyjaciół, a po wybuchu wojny na Bałkanach (bardzo to przeżył) zdarzało mu się nawet występować w roli mediatora pomiędzy znajomymi dziennikarzami z krajów byłej Jugosławii.

- Czasami było tak, że stałem z Chorwatem, przechodził Serb i nie mówił „dzień dobry”. Zaczepiałem go słowami: „Zdrawo, przecież się znacie…”. Wtedy nie mieli wyjścia, musieli uścisnąć sobie dłonie. Z czasem na szczęście wyrośli z tych animozji. Rany goiły się wolno, bo niektórzy komentatorzy byli zaangażowani w sprawozdania z kampanii wojennych. (...) Straty, które poczyniła tamta wojna, są nie do odrobienia przez kilkadziesiąt najbliższych lat - opowiadał.

Odziedziczył nie te geny

O tym, że sport będzie jego drogą życiową, zdecydował, mając 11 lat, po obejrzeniu w kawiarni transmisji ze zwycięskiego biegu Zdzisława Krzyszkowiaka na trzy kilometry z przeszkodami, podczas Igrzysk Olimpijskich w Rzymie w 1960 r. - Później był Mazurek i niewyobrażalna euforia. (...) Biegałem jak szalony przez dwie i pół godziny. Wróciłem do domu zziajany i powiedziałem mamie, że ja też będę mistrzem olimpijskim. Naprawdę o tym marzyłem - przyznał.

Tego marzenia zrealizować mu się nie udało, choć w liceum i na studiach grał w koszykówkę (na pozycji rozgrywającego) i nawet odnosił sukcesy. Po latach przyznał jednak, że szanse na zaistnienie w tym sporcie miał niewielkie. - Już wtedy nie stawiało się na takich niskich jak ja. Miałem predyspozycje wydolnościowe, ale warunków brak. Mój brat odziedziczył po przodkach inne geny. Był olbrzymem o niedźwiedziej sile. Po ojcu. Przy ojcu i bracie zawsze byłem chucherkiem - wspominał.

Plany pokrzyżował mu w dodatku wypadek, bo na drugim roku studiów złamał nogę podczas jazdy na nartach w Sudetach. Uraz był na tyle poważny, że cudem uniknął amputacji. Noga, w której zbierała się ropa, goiła się trzy lata, a zrosła się dopiero, gdy... złamał ją po raz drugi.

Ze sportem jednak nie zerwał, a przygodę z dziennikarstwem zaczął w 1976 roku, gdy razem z Dariuszem Szpakowskim i Henrykiem Urbasiem został przyjęty do pracy w Polskim Radiu.

„Surowy, ale głos ciekawy”

- Po igrzyskach w Montrealu dowiedziałem się, że zwolniły się trzy miejsca w redakcji sportowej. Prezes Szczepański wyrzucił dziennikarzy odpowiedzialnych za sformułowanie „Wynik meczu 0:0, do przerwy 0:0”. Zgłosiło się 18 chętnych, z czego 14 było protegowanych. Tych ostatnich redaktor Bogdan Tuszyński nie chciał nawet widzieć na oczy. Zajął się pozostałą czwórką. Ja, jako że miałem obycie przed mikrofonem dzięki konferansjerkom na AWF-ie, czułem się mocny - opowiadał.

Werdykt dźwiękowców to: „Surowy, ale głos ciekawy” .

Jako radiowiec Szaranowicz pojechał w 1980 r. na swoje pierwsze igrzyska olimpijskie, do Moskwy. Już wówczas był związany z Telewizją Polską, w której od 1977 r. prowadził cykl „Gawędy sportowe” w magazynie dla dzieci i młodzieży Teleranek (zastąpił Tomasza Hopfera).

- Pierwszy raz zetknąłem się z wielkim sportem. Takie czasy były, że można było wszędzie chodzić, zajrzeć - wspominał na naszych łamach trzy lata temu, przed igrzyskami w Rio de Janeiro. - Na stanowisku dziennikarze mieli monitory, w których było ponad 30 kanałów i mogłem oglądać, co chciałem. W 1980 r. pracowałem jeszcze dla radia, bo w TVP zacząłem trzy lata później. Pamiętam, że komentowałem szermierkę, ale na monitorze właśnie oglądałem, jak Władysław Kozakiewicz zdobywa złoty medal i pokazuje swój słynny gest - przyznał.

Hiszpańska bajka

Dodał, że najbardziej niezapomnianym przeżyciem były dla niego igrzyska z 1992 r., w Barcelonie. - Hiszpanie stworzyli wspaniałą atmosferę, nasączoną sportem. Zresztą sam pracowałem jak szalony. Rano z Andrzejem Personem komentowałem pływanie. Na odkrytym basenie! Widok na Barcelonę był piękny, ale siedzieliśmy przykryci ręcznikami, taki był upał. Później szedłem na eliminacje w lekkiej atletce, o godz. 16 wracałem na finały pływania, a o 19 na finały w lekkiej. Co trzeci dzień jeździłem też w środku nocy do Badalony, 45 minut taksówką, żeby oglądać Dream Team, który pierwszy raz startował w igrzyskach. Wielkie wyzwanie pod względem wytrzymałości, ale też ogromna frajda, gdy stawałem obok Clyde’a Drexlera, Scottie’ego Pippena, Michaela Jordana... Bajka! - opowiadał.

Życzenia od Małysza

Koszykarska przeszłość bardzo mu się przydała podczas wspomnianych na wstępie transmisji z NBA. A było co komentować, bo trafił razem z kolegami na złotą erę tej ligi i zarazem niesamowity wzrost popularności koszykówki w Polsce. Nie było jeszcze internetu, wyniki sprawdzało się na telegazecie, a mecze oglądało z odtworzenia, z kilkudniowym opóźnieniem. Nikomu to jednak nie przeszkadzało. Kibice zarywali noce, a podczas najciekawszych spotkań potrafiło ich zasiąść przed telewizorami nawet kilka milionów.

Jeszcze większą popularność przyniosły mu transmisje z Pucharu Świata w skokach narciarskich (w międzyczasie komentował również m.in. piłkarskie Euro 2000). To nie on co prawda był autorem kultowego: „Leć Adam, leć”, ale gdyby zapytać kibiców, to oprócz dalekich skoków Adama Małysza najlepiej pamiętają z tamtych czasów właśnie komentarz i Szaranowicza.

Docenił to zresztą sam skoczek, który opublikował niedawno w mediach społecznościowych urodzinowe życzenia dla komentatora. „Choć we wspomnieniach ludzi łączy nas wiele sportowych wydarzeń, nie miałem wielu okazji do oglądania zawodów z komentarzem Włodka. (...) Mimo to znam i doceniam jego klasę. Zresztą, ten głos zna chyba każdy w Polsce” napisał.

Szaranowicz nie ukrywa, że na zawodową emeryturę odchodzi, bo musi. Od kilku lat jego stan zdrowia coraz bardziej się pogarsza. Niedawno okazało się, że zmaga się z chorobą Parkinsona.

- Musisz się pożegnać z tym, co było. Tego już nie będzie, nieodwołalnie, trzeba to przyjąć po prostu jako pewnik, nie próbować się oszukiwać, że jeszcze kogoś zaskoczysz, oślepisz swoim nadmiernym blaskiem. Światła gasną i koniec spektaklu - przyznał w TVP Sport. - Chciałbym jeszcze te moje ostatnie lata przeżyć szczęśliwie, w rodzinnym gronie - dodał, pytany o plany na przyszłość...

A nam pozostaje już tylko powiedzieć: Panie Włodku, dziękujemy.

Gerard Badia po meczu Legia Warszawa - Piast Gliwice: Mamy realną szansę na mistrzostwo, więc czemu o nie nie walczyć?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

echodnia Jacek Podgórski o meczu Korony Kielce z Pogonią Szczecin

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24