Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

„Z woleja”: Debiut Tomaszewskiego, remis z Italią i...Katar. Historia nie wróży sukcesu, czy jesteśmy w stanie przełamać fatum na mundialu?

Ryszard Czarnecki
Czy polskim piłkarzom uda się przełamać fatum mistrzostw świata, właśnie w Katarze?
Czy polskim piłkarzom uda się przełamać fatum mistrzostw świata, właśnie w Katarze? KARIM JAAFAR/AFP/East News
Moje pierwsze piłkarskie wspomnienie to nie tyle mecz, co… kibice idący na mecz, w tym wuj Maciej. Było to ponad pół wieku temu! Miałem wtedy osiem lat i był to mecz eliminacyjny mistrzostw Europy, których finały rozgrywane były w roku następnym. Stadion X-lecia, Warszawa, 1971, mecz z Niemiecką Republiką Federalną czyli NRF. Dopiero po jakimś czasie NRF zmieniła się w RFN, czyli Republikę Federalną Niemiec. Śmieszne, ale w wikipedii znalazłem informację, że graliśmy wtedy z… Niemcami. Cóż, wtedy były dwa państwa niemieckie, ale ktoś, kto redaguje uznał, że będzie używał współczesnych pojęć do sytuacji sprzed 50 lat.

W tamtym czasie wykluwała się reprezentacja, która po roku zdobędzie – skądinąd właśnie w owej NRF, w Monachium – tytuł mistrza olimpijskiego. Drużynę prowadził Kazimierz Górski, a w owym meczu, na który - ku mojej zazdrości - szli kibice debiutował Jan Tomaszewski. Na wyjeździe w Hamburgu zremisowaliśmy 0-0 i przystępowaliśmy do meczu ze sporymi nadziejami. Prowadziliśmy 1-0 po golu Roberta Gadochy, ku euforii nadkompletu publiczności, ale potem Gerd Müller strzelił dwa gole, a skończyło się 1-3. Gdybyśmy wygrali ten mecz, mielibyśmy tyle samo punktów, co Niemcy. Niestety, pogubiliśmy je w meczach z Albanią i Turcją. W Tiranie zremisowaliśmy na wyjeździe i co z tego, że wygraliśmy 3-0 u nas, a z Turcją minimalnie przegraliśmy i co z tego, że w rewanżu Włodzimierz Lubański strzelił hat-tricka dając nam zwycięstwo 5-1.

To był jeszcze stary system – dziś niewyobrażalny, bo w finałach grały tylko cztery reprezentacje. Okazało się, że ulegliśmy późniejszym złotym medalistom. Turniej finałowy odbywał się w kraju mojej mamy chrzestnej - Belgii, a w finale Niemcy pokonały Związek Sowiecki. Sensacyjnie odpadli wicemistrzowie świata Włosi, wyeliminowani przez Belgów. Królem strzelców został wspomniany Gerd Müller, a nasz Włodek Lubański, mimo że rozegrał tylko trzy mecze, a nie sześć, jak inni, z czterema golami uplasował się na szóstej pozycji tej edycji ME.

Wspominam to wszystko, bo właśnie minęło 50 lat od tego mojego pierwszego piłkarskiego wspomnienia z turnieju, konkretnie z Euro’72. Skądinąd ciekawostką jest, że gola dla Niemiec strzelił piłkarz o nazwisku Grabowski, a dla ZSRS - Baniszewski, Byszowiec i Edward Kozynkiewicz (ten ze Lwowa).

Do „mojego” - czyli takiego, który widziałem na żywo - meczu międzypaństwowego było jeszcze cztery lata. Na tymże Stadionie X-lecia obejrzałem wraz ze 100-tysiącami kibiców mecz z Włochami w ramach - znów! - eliminacji mistrzostw Europy. Po triumfie rok wcześnie w Stuttgarcie, kiedy to po bramkach Kazimierza Deyny i Henryka Kasperczaka rozbiliśmy „Azzurich” 2-1 tym razem i u nas i na Stadio Olimpico w Rzymie były bezbramkowe remisy. Na meczu w Warszawie, który przeżywałem szczególnie, piłka wpadła do włoskiej bramki. Szaleliśmy ze szczęścia, ale sędzia gola nie uznał. Nie pamiętam dlaczego: może był faul, może spalony, a może… boczna siatka była dziurawa. Takie były moje początki. Miłość do sportu, w tym futbolu została, choć po drodze jako kibic reprezentacji przeżywałem masę rozczarowań. Oglądanie na żywo porażek w meczach eliminacyjnych ze Szwecją na Stadionie Śląskim czy w Sztokholmie, dwóch na Wembley (bilans bramek 1-6!) , a także bolesny wyjazd do Korei na mundial, gdzie na dzień dobry przegraliśmy z gospodarzami 0-2, a potem włożyli nam Portugalczycy 4-0 (3 gole Paulety). Pamiętam to do dziś, tak samo jak dość oryginalnie potraktowaną interpretację polskiego hymnu przez Edytę Górniak na inaugurację tychże MŚ.

Bolały też bardzo oglądane przeze mnie na żywo porażki na kolejnych mistrzostwach świata w Niemczech z gospodarzami, po golu w końcówce, a wcześniej 0-2 z Ekwadorem, z którym straciliśmy pierwszego gola po pół godzinie gry, gdy nasi kibice po raz drugi zaczęli śpiewać hymn narodowy. Na ten mecz jechałem ze Strasburga samochodem. Był jakiś wypadek, korek ciągnący się kilometrami i żeby zdążyć to - przyznaję po latach, bo już chyba jest przedawnienie - jechaliśmy wbrew przepisom wyprzedzając stojące auta z prawej strony, ku wściekłości, głównie niemieckich , kierowców. Czego się jednak nie robi dla reprezentacji!

Oczywiście jest postęp, bo w XX wieku awansowaliśmy na pięć mundiali, ale nigdy do finałów ME, a w XXI wieku byliśmy - od 2008 roku - na każdym turnieju finałowym ME, a poza mundialem byliśmy jedynie w RPA w 2010 i w Brazylii w 2014. Rzecz w tym, że tylko raz wyszliśmy z grupy (ME 2016). Czy przełamiemy to fatum w Katarze?

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Powrót reprezentacji z Walii. Okęcie i kibice

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24