Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zbigniew Król: "Mazurka Dąbrowskiego" grali nam w Belgradzie na bankiecie

Jan Otałęga
Zbigniew Król ma 68 lat, od 1999 r. trenuje kadrę narodową seniorów
Zbigniew Król ma 68 lat, od 1999 r. trenuje kadrę narodową seniorów Fot. Anna Kaczmarz
Rozmowa. - Energiczna walka z niedozwolonym dopingiem daje efekty - ocenia krakowianin ZBIGNIEW KRÓL, trener Adama Kszczota, mistrza Europy w hali w biegu na 800 metrów.

- Gratulacje! Pana podopieczny Adam Kszczot wygrał w Belgradzie bieg na 800 metrów w halowych mistrzostwach Europy. Polska zwyciężyła w klasyfikacji medalowej z 12 krążkami, w tym 7 złotymi. Czy jadąc do Serbii, spodziewaliście się takich osiągnięć?

- Na pewno wierzyłem w wygraną Adama. Miał już dwa tytuły halowego mistrza kontynentu, ale dwa lata temu ze względu na chorobę nie mógł startować. Teraz jechał jako faworyt, miał najlepszy czas na świecie i w efekcie skompletował swój złoty hat-trick. Kierownictwo PZLA mówiło przed startem o ośmiu naszych medalowych szansach i że będzie zadowolone, jak spełni się połowa. To było trochę skromnie; wyliczałem, że szans mamy 13. Ale nigdy się nie zdarzało, aby wszyscy kandydaci do podium nie zawiedli. W Belgradzie stało się niemal całkowicie inaczej, bo tylko Kamila Lićwinko skakała wzwyż poniżej oczekiwań. Dodam przy okazji, że medali mieliśmy więcej niż 12 (śmiech).

- Jak to?

- Drugi w finale 800 metrów za Adamem był Duńczyk Andreas Bube. Cały ubiegły rok trenował u mnie, z nim i Kszczotem jeździliśmy na zgrupowania. Poprosił mnie o to nasz były 400-metrowiec Piotr Haczek, który teraz jest szefem wyszkolenia lekkoatletyki w Danii. Tej zimy Andreas już z nami się nie spotykał, bo sponsor obciął mu finansowanie. Poszedł do pracy, jednak trenował u siebie. Ucieszyłem się z jego srebra, a niektórzy mówili mi, że można je wliczyć na konto Polski. No, może jakąś cząstkę…

- O Kszczocie mówi się teraz: profesor biegu. Skoro profesor, to po co mu trener?!

- Jesteśmy razem piąty rok. Adam jest dociekliwy, chce dyskutować o treningach. Staram się pomagać, on mnie słucha i myślę, że współpraca daje wyniki. Pod moim okiem Kszczot miał cztery tytuły mistrza Europy, dwa razy został wicemistrzem świata (w hali i na stadionie). Niepowodzenie spotkało go na igrzyskach w Rio, nie wszedł do finału. Mocno to przeżył, analizował ten występ, wystąpił z propozycjami do treningów. Wspólnie wysnuwamy wnioski. Jest tak doświadczonym zawodnikiem, że żartobliwy tytuł profesora zupełnie tu pasuje…

- Kto sprawił największą niespodziankę w polskiej ekipie?

- Kszczot czy Sylwester Bednarek w skoku wzwyż albo Piotr Lisek w tyczce byli liderami światowych list, toteż ich złoto nie zaskoczyło. Dla mnie największą niespodzianką była wygrana polskiej sztafety mężczyzn 4x400 metrów. Natomiast w skali wyników na pewno pchnięcie kulą Konrada Bukowieckiego - 21,97 m i pobicie rekordu Polski Tomka Majewskiego.

- Po występie w Belgradzie można powiedzieć, że mamy już nowy Wunderteam? Tak określano naszą reprezentację, gdy na przełomie lat 50. i 60. była jedną z najlepszych na świecie.

- Mimo sukcesów w hali w stolicy Serbii, wstrzymałbym się z takim porównaniem, choć jesteśmy na dobrej drodze. Mamy rok poolimpijski, wiele federacji wtedy słabiej finansuje u siebie lekkoatletykę, niektórzy zawodnicy ten sezon odpuszczają. W Belgradzie bardzo silny skład wystawili tylko Brytyjczycy, bo ich mobilizują tegoroczne letnie mistrzostwa świata, które odbędą się w Londynie. W niektórych konkurencjach poziom w belgradzkiej hali był słabszy.

Nawet chwalona przeze mnie męska sztafeta uzyskała czas gorszy niż dwa lata temu w Pradze, kiedy była druga. Chcę przy tym dodać, że jest jeszcze ważny powód, który wpłynął na rywalizację. Energiczna walka z dopingiem daje efekty, toteż z aren zniknęło sporo zawodników, którzy posiłkowali się w sposób niedozwolony. Dlatego walka jest czystsza, sprawiedliwsza, decyduje trening i umiejętności, a nie „koks”. Uczciwym sportowcom teraz jest łatwiej. Niemniej spotkałem się u trenerów z Rosji z inną oceną. Uważają, że do zwycięstw i rekordów bez dopingu nie można dojść. Dlatego pytają: co wy, Polacy, podajecie, że wasi zawodnicy mają takie sukcesy? Gdy słyszą, że decyduje systematyczna praca, a wspomaganie może być tylko legalnymi środkami, nie chcą wierzyć...

- W Belgradzie biegała też Pana zawodniczka Katarzyna Broniatowska z AZS AWF Kraków.

- Miała pecha, bo włączono ją do najsilniejszej serii eliminacyjnej na 1500 m. Przybiegła czwarta i odpadła. Inne półfinały miały słabszą obsadę. Trudno zrozumieć, czym się kierowano, kierując do jednej stawki najlepsze biegaczki.

- Czy po udanych zawodach odbył się bankiet?

- To był bankiet dla wszystkich ekip, ale Polska znalazła się w nim w głównej roli. Ponieważ sztafetom nie wręczano medali w hali, nastąpiło to na bankiecie i cała sala dwukrotnie wysłuchała Mazurka Dąbrowskiego, a nasza grupa śpiewała. Nasz hymn, grany w sumie w Belgradzie siedem razy, pewnie przez wielu został zapamiętany…

- Sezon halowy za nami, co latem?

- Oczywiście sierpniowe mistrzostwa świata w Londynie. W marcu zaczynamy z Adamem zgrupowanie w Albuquerque (USA). W tym roku chcemy przygotować formę wcześniej niż zwykle, Adam będzie biegał w Diamentowej Lidze. W Londynie powalczy o medal. Ponadto trenuję trójkę biegaczek: Kasię Broniatowską na 1500 m oraz Renatę Pliś (Maraton Świnoujście) i Karolinę Półrolę-Gizę (Wieliczanka), obie na 5000 m. Może zakwalifikują się do Londynu.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Zbigniew Król: "Mazurka Dąbrowskiego" grali nam w Belgradzie na bankiecie - Dziennik Polski

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24