Tomasz Dębek, "Polska The Times": O treningach Ricardo Sa Pinto krążą takie pogłoski, że nie wiedziałem czy rozmowa po zajęciach jest najlepszym pomysłem.
Dominik Nagy: Trening był ciężki, jak zawsze u trenera Sa Pinto. Mamy długie, intensywne sesje. Lubię je, chociaż czasem jest naprawdę ciężko. Ale skoro przynoszą wyniki, to coś w metodach trenera musi być.
Pan jest zawodnikiem, który na zmianie szkoleniowca skorzystał chyba najbardziej.
Trener bardzo mi pomógł. Na boisku dał mi wolność. Cieszy mnie to. Muszę dawać z siebie wszystko, by się mu za to odwdzięczyć. Czuję też zaufanie ze strony sztabu szkoleniowego. To dla mnie niesamowicie ważne. Kiedy wiem, że trenerzy we mnie wierzą, gram zdecydowanie lepiej.
Jaki jest Sa Pinto dla zawodników?
To silny charakter. Wzbudza szacunek, każdy w drużynie bardzo go ceni. Nie jest też typowym portugalskim trenerem. To znaczy pod względem temperamentu jak najbardziej. Ale taktycznie już nie. Ogromną wagę przykłada do defensywy. Mocno nad tym pracujemy. Dla mnie to trochę zaskakujące. Kiedy usłyszałem, że do klubu przychodzi trener z Portugalii, pomyślałem, że będziemy grać tylko do przodu. Tymczasem Sa Pinto znalazł odpowiedni balans pomiędzy atakowaniem i obroną. Do tego mocno nas wspiera, nie tylko na boisku. Przeprowadza dużo rozmów indywidualnych. Dzięki niemu jesteśmy silniejsi mentalnie.
Miał pan w tej rundzie przełomowy moment?
Z Lechem, kiedy strzeliłem gola na wagę zwycięstwa. Po tym meczu poczułem się dużo pewniej. Moja forma poszła do góry. Mam nadzieję, że tak już zostanie.
Wyjątkowa była też "cieszynka" po tamtej bramce.
Strzeliłem i pobiegłem do kibiców z "Żylety". To była spontaniczna reakcja, niczego wcześniej nie planowałem. Po prostu kiedy piłka wpadła do siatki, przeskoczyłem bandy reklamowe i chciałem cieszyć się z kibicami.
Czuje pan mocną więź z fanami?
Tak. Początek sezonu był bardzo trudny dla nas wszystkich. Byliśmy rozczarowani po tym, co się stało w eliminacjach do Ligi Mistrzów, a później Ligi Europy. Po przyjściu trenera Sa Pinto coś się ruszyło. Kibice chyba też docenili to, że w każdym meczu gryziemy trawę. Nawet jeśli nie gramy dobrze, walczymy na całego. Odzyskujemy ich zaufanie, a ze wsparciem z trybun zawsze gra się łatwiej. Zwłaszcza w tych najważniejszych meczach.
Początek sezonu musiał być dla pana wyjątkowo trudny. Wrócił pan z wypożyczenia do Ferencvarosu, wyniki były słabe, co przekładało się na atmosferę wokół klubu.
Kiedy Legia oddała mnie na wypożyczenie, byłem bardzo rozczarowany. Niby wróciłem do domu, ale chciałem grać dla Legii. Pokazać wszystkim, że danie mi szansy nie było błędem. To był jeden z trudniejszych okresów w moim życiu. Powrót do Warszawy też nie był łatwy. Nie czułem zaufania ówczesnego trenera. Wierzyłem jednak w siebie. Zawziąłem się i próbowałem przekonać go do siebie dobrą grą. Kiedy przyszedł nowy trener, było mi już łatwiej, startowałem od zera.
Wielu twierdzi, że wrócił pan odmieniony. Bardziej skupiony na piłce, przez co gra też wygląda dużo lepiej.
Może tak. Chociaż niekoniecznie dlatego, że teraz bardziej skupiam się na grze, a wcześniej tak nie było. Myślę, że teraz więcej pracuję w obronie. W ataku trener dał mi wiele swobody, ale nie lekceważę obowiązków defensywnych. Poświęcam się dla drużyny, nie myślę tylko o własnym występie.
Pracował pan nad tym w Ferencvarosie?
Nie do końca. Po prostu zmieniłem swoje nastawienie. Zrozumiałem wiele spraw.
Jak porównałby pan Ferencvaros z Legią?
To największy klub w moim kraju, tak jak Legia w Polsce. Grałem tam przez kilka lat zanim trafiłem do Polski, więc wiedziałem co mnie czeka. Pod względem organizacji i poziomu drużyny Ferencvaros nie różni się wiele od Legii. Poziom ligi też jest dość podobny. U nas na mecze przychodzi jednak zdecydowanie mniej kibiców niż w Polsce. Macie też bardziej nowoczesne stadiony.
A jeśli chodzi o reprezentację, do której ostatnio regularnie dostaje pan powołania?
W Lidze Narodów zajęliśmy drugie miejsce w grupie i nie udało nam się awansować do Dywizji B. Szkoda, bo mieliśmy na to spore szanse. Z tym, że zdarzały nam się takie mecze jak w Estonii, gdzie strzeliłem gola, ale i tak tylko zremisowaliśmy 3:3. Na koniec do awansu zabrakło nam właśnie dwóch punktów. Cóż, czekamy na eliminacje Euro 2020. Będziemy walczyć.
Są widoki na wyjście z kryzysu? Kiedyś węgierska "Złota jedenastka" była przecież najlepsza na świecie.
Przykro o tym mówić, ale niestety, nasz futbol jest w dołku. Od lat czekamy na powrót do sukcesów z dawnych czasów. Nie wiem, kiedy może do tego dojść. Mam nadzieję, że uda nam się awansować na najbliższe mistrzostwa Europy. Budapeszt będzie jednym z miast-organizatorów. Pięknie byłoby zagrać mecz na Euro przed własną publicznością. To dla nas bardzo ważna sprawa.
Wydawało się, że coś ruszy po waszym awansie na Euro 2016.
Nie wiem, dlaczego stało się inaczej. Awans na wielką piłkarską imprezę po raz pierwszy od mundialu 1986 był dla nas wielkim sukcesem. Bez porażki wyszliśmy z pierwszego miejsca w grupie, w której grali m.in. późniejsi mistrzowie, Portugalia. W fazie pucharowej odpadliśmy z mocną Belgią.
Z tym, że przychodzą kolejne eliminacje i na wyjazdach remisujecie z Wyspami Owczymi, a później przegrywacie z Andorą. Pan zresztą grał w tym drugim meczu.
No grałem... To jedno z moich najgorszych piłkarskich wspomnień. Później przegraliśmy jeszcze z Luksemburgiem i zremisowaliśmy z Białorusią w meczach towarzyskich, wtedy już nie grałem. Trudno wytłumaczyć takie wyniki. Pozytywy są takie, że mamy nowego trenera, Marco Rossiego. To Włoch, lecz dobrze zna węgierską piłkę. Wszyscy wierzą, że z nim uda się nam odnieść sukces. Też jestem optymistą przed eliminacjami Euro 2020.
Dlaczego musiał wrócić do Ferencvarosu? Mówiło się, że to kara za wywiad, którego udzielił pan węgierskim mediom. Inni donosili, że zbyt mocno spodobało się panu nocne życie w Warszawie.
Wiem, co było powodem, ale nie mogę o tym mówić bez krytykowania pewnych osób. Niech to zostanie w przeszłości. Powiem tylko, że plotki o moim nocnym życiu i złym prowadzeniu się nie były prawdziwe.
Później twierdził pan, że wywiad został przez polskie media źle przetłumaczony.
Tak było. Powiedziałem coś innego. Lecz to nie przez ten wywiad musiałem wrócić na Węgry. To był tylko drobny detal w całej sprawie.
Tak czy inaczej niedługo po wywiadzie trafił pan do rezerw. Grał pan wcześniej na czwartym poziomie rozgrywkowym?
Nie. Trudno było się z tym pogodzić. Chociaż to było dobre doświadczenie, które wiele mnie nauczyło. Jestem zdeterminowany, by już nigdy nie być zmuszonym do gry w tak niskiej lidze.
Już kiedy trafił pan do Legii słyszeliśmy, że łatwo pakuje się pan w kłopoty. Że miał spięcia z prezesem klubu Pecsi MFC czy legendą Ferencvarosu i reprezentacji, Zoltánem Gerą.
(śmiech) No tak, bywało różnie. To nie były jednak wielkie konflikty, raczej drobne nieporozumienia. Taki już jestem, mam mocną osobowość. Ludzie, którzy mnie nie znają, myślą że jestem arogantem i bucem. Prawda jest inna, zyskuję przy bliższym poznaniu. Poza tym, gdybym miał inną osobowość, pewnie byśmy tu nie siedzieli. Wielu zawodników po zesłaniu do rezerw, a później na wypożyczenie, mogłoby się złamać. Zniechęcić do powrotu do Legii, a może i pracy nad sobą. Mnie to tylko zmotywowało. Chciałem pokazać wszystkim, że nie należy mnie skreślać.
Próbował pan zmienić swoje podejście, unikać konfliktowych sytuacji?
Wolę pozostać sobą. Zmieniał się nie będę, ale dziś do pewnych rzeczy podchodzę mądrzej.
W Legii z nikim nie ma pan dziś na pieńku?
Niech pomyślę... (śmiech) Żartuję, nie ma żadnych konfliktów. Jestem tu bardzo szczęśliwy.
Kontrakt ma pan jeszcze na 2,5 roku. Myśli pan, że zostanie w Legii do tego czasu?
Nie mam pojęcia. Wiele zależy też od tego, co będzie chciał zrobić klub. Jeśli przyjdzie propozycja korzystna zarówno dla Legii jak i dla mnie, będziemy rozmawiali. Na razie skupiam się tylko na grze. Chcę zdobyć z drużyną mistrzostwo i Puchar Polski. O przyszłości pomyślimy później.
Umowa podpisana na 4,5 roku była dobrą decyzją?
Legia zapłaciła za mnie duże pieniądze. Klub chciał się zabezpieczyć dłuższym kontraktem, wcale się temu nie dziwię.
Miał pan wtedy propozycje z Włoch, m.in. z Sampdorii. Dlaczego wybrał właśnie Legię?
Chciałem grać regularnie. Uznałem, że większe szanse będę miał na to w Legii. Gdybym dwa lata temu trafił do Serie A, o pierwszy skład byłoby trudno. Wielu młodych piłkarzy "odbija się" od najmocniejszych lig, a później długo muszą się odbudowywać. Ja chciałem iść mniejszymi krokami, za to w dobrym kierunku. Poza tym w Legii był Nemanja Nikolić. Dużo z nim rozmawiałem, o klubie wyrażał się w samych superlatywach. Wybrałem dobrze, dziś mam 50 meczów w barwach Legii [rozmawialiśmy przed niedzielnym spotkaniem z Koroną - red.] i o wiele więcej doświadczenia niż dwa lata temu.
To, że Polak i Węgier to dwa bratanki, też przemawiało na korzyść Legii?
Pewnie. Polacy są dla mnie bardzo mili. Nie wiem, czy to dlatego, że jestem Węgrem, czy traktują tak każdego obcokrajowca. Nasze narody mają podobną mentalność, są bardzo gościnne. Dlatego tak dobrze się rozumiemy.
Wywiadów udziela pan jednak po angielsku.
Uczę się polskiego. Brałem lekcje jeszcze zanim trafiłem do Legii, po podpisaniu kontraktu. Słysząc, jak koledzy rozmawiają w szatni, rozumiem sporo. Z mówieniem jest już o wiele trudniej.
Podobno do gustu przypadła panu polska kuchnia.
Tak, zwłaszcza zupy. Żurek i ogórkową zna już nawet moja rodzina na Węgrzech.
A polskie dziewczyny?
Następne pytanie, jestem zajęty. (śmiech) Polki są bardzo ładne, ale wolny czas spędzam z dziewczyną albo przyjaciółmi. Z drużyny najbardziej trzymam się z Cristianem Pasquato, Jose Kante, Carlitosem i Cafu. Raz w tygodniu jemy razem kolację. W przyszłym wypada moja kolej w roli organizatora. Posiłek będzie świąteczny, typowa węgierska kuchnia. Czekam z niecierpliwością, bo sam nie wiem czy nasze pikantne potrawy przypadną im do gustu.
Żadne danie nie będzie jednak smakowało jak mistrzostwo Polski?
Myślę, że w maju będzie co świętować. Na pewno nie będzie łatwo, liga jest bardzo wyrównana. Jeśli jednak skupimy się na sobie, utrzymamy formę i będziemy wygrywać kolejne mecze, znów zostaniemy mistrzami.
Dwa ostatnie podejścia do Ligi Mistrzów kończyły się szybko i niezbyt miło. Do trzech razy sztuka?
Trudno powiedzieć. Latem kończą się kontrakty wielu zawodników. Nie wiem, kto zostanie, a kto pożegna się z Legią. Prawdopodobnie kadra się odmłodzi. Zobaczymy, co wydarzy się w dwóch najbliższych okienkach transferowych. Wtedy będzie można deklarować, czy mamy skład, który może namieszać w Europie. Na razie skupiamy się na walce o mistrzostwo. Do końca roku mamy jeszcze pięć ważnych meczów, w tym cztery ligowe. To teraz najważniejsze.
Rozmawiał Tomasz Dębek
Obserwuj autora artykułu na Twitterze
Mateusz Możdżeń po meczu Legia - Korona: Po czerwonej kartce powrót do meczu był praktycznie niemożliwy