Giełda pomysłów

Krzysztof Kawa
Dziwnie zabrzmiały słowa prezesa Legii, twierdzącego, że wprawdzie po ujawnieniu tlącego się od roku konfliktu akcjonariuszy zgłosiło się do niego kilku inwestorów zainteresowanych przejęciem klubu, ale on nie zna przypadku, by „bogaty szejk czy oligarcha, który może dołożyć kilkaset milionów, dzięki temu zbudował dobrze funkcjonującą organizację”.

No cóż, najwyraźniej Bogusław Leśnodorski wciąż jest na etapie uczenia się zawodowego futbolu, co akurat nie powinno dziwić, skoro jeszcze cztery lata temu - jak ujawnił niedawno jego wspólnik w Legii Maciej Wandzel - o piłkarskim biznesie nie miał zielonego pojęcia i zadawał bardzo dziwne pytania. Powyższe stwierdzenia stają się jednak bardziej zrozumiałe, gdy poznamy drugą część wypowiedzi. A z niej wynika, że Leśnodorskiemu marzy się oddanie klubu kibicom. Rozszyfrowuję jego strategię działania następująco: wejście kapitału zagranicznego (zapewne z Bliskiego lub Dalekiego Wschodu) prawdopodobnie pozbawiłoby go władzy w klubie, a co za tym idzie jakikolwiek wpływ na zarządzanie straciliby także ci, którzy go wspierają, a więc zorganizowana część kibiców. Na to ci ostatni nie mogą się zgodzić, bo przecież Legia to oni (bardzo dobrze znamy takie hasła także z krakowskiego podwórka).

Dogadywanie się kibiców z zagranicznym inwestorem, który wymagałby spokoju na trybunach i posłuchu, mogłoby okazać się bardzo trudne. Po co więc komplikować sobie życie?

Z tego samego powodu nacisk na odebranie akcji Dariuszowi Mioduskiemu, który jako większościowy udziałowiec spółki oczekiwał kategorycznego odcięcia się od „Żylety”, staje się coraz większy. Warto przypomnieć, że już kilka tygodni temu mówił on o pogróżkach, jakie otrzymuje. Teraz zaś został mu publicznie wyznaczony termin na wycofanie się. Powinien pozbyć się akcji w ciągu najdalej trzech-czterech miesięcy, bo Leśnodorski nie chce, by spór przeciągnął się do wiosny, gdy drużyna będzie walczyć o odzyskanie utraconego dystansu do Lechii Gdańsk. Wskazując potencjalny rozwój wydarzeń, prezes zrzucił więc maskę i wreszcie, choć wciąż pokrętnie, przyznał, czyje interesy reprezentuje.

Okazuje się jednak, że nieformalna władza to dla kibiców za mało. Leśnodorski, stojący z uwagi na kłopoty finansowe między młotem a kowadłem, zaproponował więc, by wpuścić ich do klubu w cywilizowany sposób. Miałoby się to odbyć poprzez giełdę, co oznacza zasilenie kasy zastrzykiem gotówki pozyskanej na skutek cudownie rozmnożonego akcjonariatu. W zamian kibice mieliby prawo do dywidendy, której zapewne i tak nigdy by na oczy nie zobaczyli. Stąd odwołanie do ich emocji - nikt, kto na chłodno skalkuluje taką inwestycję, nie ma prawa się skusić na wydanie choćby złotówki. Najlepiej wiedzą to obecni właściciele, zarządzający Legią bez wkładu własnego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Giełda pomysłów - Dziennik Polski

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24