Konstantin Vassiljev ma coś wspólnego z Frankowskim

Tomasz Dworzańczyk [email protected]
Konstantin Vassiljev ma coś wspólnego z Frankowskim
Konstantin Vassiljev ma coś wspólnego z Frankowskim Anatol Chomicz
Od Konstantina Vassiljeva zależy w Jagiellonii bardzo wiele. Reprezentant Estonii na początku sezonu jest w rewelacyjnej formie - strzela i asystuje w niemal każdym meczu, a białostoczanie są wiceliderem ekstraklasy

Wie Pan, kim jest Tomasz Frankowski?

Konstantin Vassiljev (piłkarz Jagiellonii): Oczywiście, że tak. To jeden z najlepszych strzelców Jagiellonii i zresztą całej polskiej ligi. Legenda białostockiego klubu. Słyszałem o nim sporo, ale nie miałem okazji z nim grać, bo kiedy przyszedłem do Białegostoku, on już chyba zakończył karierę.

Tak się składa, że obaj urodziliście się 16 sierpnia, tyle, że Pan 10 lat później.

Szczerze mówiąc nie miałem o tym pojęcia. To bardzo ciekawe z tą datą urodzenia. Tym bardziej szkoda, że nie mieliśmy okazji wspólnie zagrać. Może wyszłoby z tego coś ciekawego...

Jak to się stało, że został Pan piłkarzem? W Estonii futbol nie jest chyba dyscypliną numer jeden?

Jakoś tak wyszło, że od dziecka byłem blisko piłki. Pochodzę z Maardu, to niewielka, 15-20 tysięczna miejscowość niedaleko Tallinna. Mieszkałem blisko miejscowego stadionu, a mój ojciec grał w amatorskiej lidze - trenował dwa, trzy razy w tygodniu, w weekendy mecze. Często zabierał mnie ze sobą. Spodobało mi się i wkrótce też zacząłem grać. W wieku 6-7 lat po raz pierwszy sam poszedłem na trening. Dwa lata później zostałem objęty już szkoleniem w tallińskiej szkółce piłkarskiej, gdzie spędziłem dziewięć kolejnych lat.

Przeprowadził się Pan wówczas do Tallinna?

Nie było takiej potrzeby, bo odległości nie były znowu takie duże. Choć trzeba przyznać, że dojazdy zajmowały trochę czasu, około półtorej godziny w jedną stronę, bo najpierw trzeba było dojechać autobusem, później przesiąść się na trolejbus. Na szczęście nie byłem sam, bo z Maardu dojeżdżaliśmy we trójkę. Oprócz mnie było jeszcze dwóch kolegów. Było raźniej...

Pamięta Pan pierwszego idola piłkarskiego z dzieciństwa?

Takim pierwszym zawodnikiem, na którego zwróciłem uwagę, był Roberto Baggio. Włoch znakomicie grał na mundialu w USA w 1994 roku i zrobił na mnie spore wrażenie. Później, kiedy już bliżej zainteresowałem się piłką, to dokopałem się do meczów z udziałem Diego Maradony, Michela Platiniego, czy Johanna Cruyffa. To byli zawodnicy, którzy zmienili piłkarski świat i zostawili coś po sobie.

Obserwując Pana karierę, takim punktem zwrotnym był chyba sezon 2005/2006, kiedy w lidze estońskiej w barwach Levadii Tallinn, strzelił Pan aż 18 goli.

Rzeczywiście, to był niesamowity dla mnie sezon. Trener mi zaufał, a ja mu się odwdzięczyłem. Mniej więcej wtedy właśnie pojawiły się jakieś opcje wyjechania za granicę. Zanim jednak do tego doszło, trochę czasu minęło.

Z Estonii trafił Pan na Słowenię, gdzie spędził ponad trzy lata. Jak wspomina Pan ten czas?

Bardzo dobrze. Moja kariera nabrała rozpędu. Nabrałem doświadczenia, poprawiłem się piłkarsko, bo słoweńska liga grała w zupełnie innym tempie niż estońska. W tym czasie zadomowiłem się też w reprezentacji kraju, w której występuję do dzisiaj.

To właśnie grając w reprezentacji miał Pan pierwszy kontakt z polskim futbolem. W 2012 roku przeciwko biało-czerwonym strzelił Pan zwycięskiego gola, zresztą niezwykłej urody.

Tak, doskonale pamiętam tę bramkę. Po pierwsze, dała nam zwycięstwo z silną reprezentacją Polski, po drugie padła w doliczonym czasie gry. Ponadto dzień później miałem urodziny, więc rzeczywiście same dobre wspomnienia. Co do samej urody, rzeczywiście gol był ładny. W moim prywatnym rankingu na pewno jest w pierwszej trójce.

A jaki w takim razie jest gol numer jeden w tej hierarchii?

Postawiłbym na bramkę przeciwko Holandii w eliminacjach do mistrzostw świata 2014 roku. Graliśmy u siebie z ówczesnymi wicemistrzami globu i po moim trafieniu prowadziliśmy 2:1. Spotkanie zakończyło się ostatecznie remisem, ale na pewno pozostanie nie tylko w mojej pamięci, ale też myślę, że estońscy kibice długo będą je wspominać.

W Białymstoku też Pan sporo strzela. W minionym sezonie siedem goli, w obecnym już trzy i do tego tyle samo asyst. Co sprawia Panu większą przyjemność, bramki, czy ostatnie podania?

I to i to, ale najważniejsze, żeby zespół zwyciężał, bo gole, czy asysty po przegranych spotkaniach nie mają takiego smaku, jak po zwycięstwach. Na pewno bramki są ważne, ale osobiście czuję chyba nawet większą satysfakcję, jeśli uda się wyłożyć piłkę koledze, a on trafi do siatki. To daje taką wewnętrzną przyjemność i poczucie spełnienia.

Po ostatnich meczach Jagiellonii odczuł Pan wzrost popularności?

W Białymstoku dużo ludzi kibicuje Jagiellonii i czasami będąc na spacerze zdarza się, że ktoś podejdzie, zaczepi i porozmawia. W tym sezonie rzeczywiście trochę częściej to się zdarza, bo mamy za sobą dobry start i kibice odbierają nas pozytywnie. Mam nadzieję, że tak będzie też w kolejnych tygodniach i miesiącach.

Podobno w Estonii te bramki i asysty też nie pozostały bez echa?

Coś tam na pewno pojawiło się w gazetach, czy internecie, ale bez przesady. Estońscy dziennikarze uaktywniają się zazwyczaj dopiero wtedy, kiedy jest zgrupowanie kadry. Poza tym nie ma tam raczej zbyt wielkiego ciśnienia.

A jak mieszka się Panu w Białymstoku?

Bardzo pozytywnie i nie mam żadnego problemu. Podoba mi się tutaj, szczególnie fajnie jest wtedy, gdy Jaga wygrywa... A tak poważnie, to Białystok jest jednym z ładniejszych miejsc, w których grałem w swojej karierze.

To może zostanie Pan tu na dłużej? Po sezonie kończy się kontrakt z klubem. Rozważa Pan jego przedłużenie?

To pytanie jest bardziej do włodarzy klubu. Można powiedzieć, że piłeczka jest po ich stronie. Na razie nie otrzymałem propozycji nowej umowy, nie mam też ofert z innych klubów, które mógłbym rozważyć. W tym momencie koncentruję się na tym, żeby grać jak najlepiej, a później zobaczymy, co będzie.

Podobno ma Pan analityczny umysł i w przyszłości będzie trenerem?

Na pewno jest w mojej głowie taki plan, żeby po zakończeniu kariery spróbować tej profesji. Mam jednak nadzieję, że jeszcze trochę pogram w piłkę, a trenerką zajmę się nieprędko.

A jak spędza Pan czas wolny od treningów i meczów?

Sporo czasu poświęcam rodzinie i nie mam za bardzo kiedy się nudzić. Lubię spacery, w wolnych chwilach na przykład kino. Nie miałem jeszcze okazji pograć w Białymstoku w tenisa, a bardzo lubię ten sport. Śledzę większe turnieje i kibicuję Rogerowi Federerowi, który mimo upływu lat daje radę rywalizować z młodszymi i mocniejszymi fizycznie rywalami.

Konstantin Vassiljev

urodzony 16 sierpnia 1984 roku w Tallinnie. Reprezentant Estonii w piłce nożnej, jeden z najlepszych piłkarzy w historii tego kraju. Od ponad roku występuje w Jagiellonii Białystok. W poprzednim sezonie najlepszy strzelec i asystent zespołu Michała Probierza. W obecnych rozgrywkach w trzech meczach zdobył trzy bramki i zaliczył tyle samo podań przy golach kolegów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Konstantin Vassiljev ma coś wspólnego z Frankowskim - Kurier Poranny

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24