Nowy rok, starzy znajomi? Marzę o Złotej Piłce dla Neymara albo De Bruyne [KOMENTARZ]

Bartłomiej Krawczyk
Czego życzyć sobie w piłce na 2018 rok?
Czego życzyć sobie w piłce na 2018 rok? Przemyslaw Swiderski
Co najbardziej uwielbiamy w futbolu? Ile głów – pewnie tyle odpowiedzi, ale stawiam dolary przeciw orzechom, że jedną z najczęstszych, o ile nie najpopularniejszą, odpowiedzią będzie jego nieprzewidywalność.

Na przestrzeni ostatnich kilku lat piłka stała się jednak bardzo przewidywalna, prawie tak bardzo jak tradycyjny noworoczny Top Wszech Czasów radiowej „Trójki”. Nie wiem, czy któryś z bukmacherów będzie przyjmować zakłady na zwycięstwo w tym plebiscycie, ale już dziś możecie obstawiać czołową trójkę notowania w 2019 roku – na trzecim będzie „Stairway To Heaven”, na zaledwie drugim „Bohemian Rhapsody” a zwycięży Dire Straits z „Brothers In Arms”. Oczywiście, ich stabilizacja na podium nie jest dziełem przypadku, bo wszystkie utwory są znakomite, ale... no zawsze nie mogę się doczekać Freddiego Mercury'ego śpiewającego na zamknięciu notowania, a jednak w większości wypadków najwięcej głosów zbiera utwór napisany przez Marka Knopflera.

Tak samo dzieje się w piłce, w coraz większej liczbie lig. Przed rutyną względnie bronią się Premier League, dzięki pieniądzom, które mają tam wszyscy bez wyjątku, a także Ekstraklasa, w której prawdziwej gotówki nie ma właściwie nikt. Najgłośniej mówi się o duopolu Barcelony i Realu w Hiszpanii czy jedynowładztwie PSG we Francji, ale przecież podobnie jest w Niemczech czy Włoszech. Z kim ma, ale tak naprawdę, rywalizować Bayern? To hegemon, do którego na dłuższą metę nikt nie jest w stanie dorównać; w Italii Juve sięgnęło po 6 tytułów z rzędu, czego nie można nazwać inaczej, jak tylko starciem konkurencji na miazgę.

Te drużyny nie mają już tylko wygrywać meczów. Oni mają za zadanie rozjeżdżać kolejnych przeciwników jak czołg. Gdy Real wygrywa różnicą jednego gola, z Madrytu słychać biadolenie o końcu świata, a przynajmniej o końcu trenera czy pewnego napastnika algierskiego pochodzenia. Wiem, że są to tak zwane „problemy pierwszego świata”, ale doskonale ilustrują kierunek, w którym podąża futbol – zamknięcia bram elity dla kilkunastu bywalców. Duzi będą coraz więksi, a mali nie będą rosnąć. Wiadomo – światem rządzi dzisiaj pieniądz i wyrównania szans w piłce można upatrywać tylko w dwóch wypadkach: wejścia w świat futbolu kolejnych multimilionerów, albo nagłego załamania finansów.

Podobnie jest w przypadku corocznych plebiscytów na piłkarza roku. Tak jak w przypadku Topu Wszech Czasów – to creme de la creme, już sama obecność na liście jest powodem do satysfakcji, a pewnych faktów nie można ignorować – jak tego że Cristiano Ronaldo i Lionel Messi są znakomitymi piłkarzami, ale nie mogę oprzeć się wrażeniu, że wspomniana dwójka okupuje dwie pierwsze lokaty z urzędu, a większość głosujących nie wykazuje się ani sekundą refleksji nad tym, czy zasłużenie. Wygrywa ten, którego drużyny osiągnęły więcej w minionym roku, a właściwie to do czerwca. Sięgniesz po tryplet i w czerwcu możesz wybierać garnitur, w którym odbierzesz statuetkę, nawet jeśli przez kolejne sześć miesięcy niespecjalnie będą bronić cię ani liczby, ani styl gry. Nie ma sensu otwierać teraz zamkniętych już dyskusji o słuszności wyboru Portugalczyka czy Argentyńczyka, ale spojrzeć szerzej – czy ktoś inny nie zasługuje na nagrody równie dobrze, jak oni. Bo przecież choćby w ich klubach znajdziemy blisko 50 pozostałych graczy, którzy sięgnęli po te same puchary i którzy niejednokrotnie mieli równie duży, a czasami i większy wpływ na końcowy sukces.

Karim Benzema słusznie zauważył jakiś czas temu, że w piłce coraz częściej uwagę przywiązuje się nie do gry, do tego co piłkarz daje drużynie, ale do suchych statystyk i to na ich podstawie dokonuje ocen. A przecież trudno o sport mniej wymierny od futbolu, gdzie czasem jeden celny strzał wart jest więcej niż 50 oddanych przez rywala, gdzie kluczowe może okazać się prostopadłe podanie przez pół boiska na wolne pole, które ośmieszy najdroższą defensywę świata, ale koniec końców nie zostanie zaliczone jako asysta, a przez to – szybko odejdzie w niepamięć, nawet jeśli piłkarz X będzie popisywać się takimi zagraniami w niemal każdym spotkaniu. Futbol to sport, gdzie jeden błąd bramkarza potrafi posadzić zawodnika na ławce rezerwowych, a zmarnowana sytuacja przez napastnika jest rozgrzeszana nawet bez zadania pokuty czy odebrania postanowienia poprawy. I jak w takiej rzeczywistości najlepszym wskaźnikiem klasy piłkarza mają być suche liczby goli i asyst, albo liczba półek z nagrodami drużynowymi?

Dlatego marzy mi się, aby rok 2018 przyniósł powiew świeżości. Zapomnijmy o cyferkach, skupmy się na samej piłce i cieszmy jej istotą. Nie łudzę się i nie liczę na romantyczne historie, jak ta z mistrzostwem Anglii dla Leicester czy fantazjowanie o medalu mistrzostw świata dla reprezentacji Polski. Ale jeśli w którejś z lig udział w zyskach uda podzielić się w ten sposób, aby zadowolić i dużych i małych, będę szczęśliwy. Jeśli w Ekstraklasie jakiemuś trenerowi, oczywiście przy dobrej postawie drużyny, wybaczy się brak awansu do europejskich pucharów, albo przynajmniej pozwoli dokończyć nie najlepiej rozpoczęty sezon – będę szczęśliwy. Złota Piłka dla Neymara, De Bruyne, Isco lub Buffona? Marzę o tym.

I o zepchnięciu Dire Straits z pierwszego miejsca Topu Wszech Czasów.

Oto lekarka Spartaka, która zabroniła piłkarzom seksu przed meczem [ZDJĘCIA]

MAGAZYN SPORTOWY 24

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Nowy rok, starzy znajomi? Marzę o Złotej Piłce dla Neymara albo De Bruyne [KOMENTARZ] - Gol24

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24