Odurzony metanolem: Kiedy skończy się zabawa, trzeba brać się do roboty

Redakcja
Piotr Protasiewicz i Krzysztof Kasprzak wymieniają się proporczykami.
Piotr Protasiewicz i Krzysztof Kasprzak wymieniają się proporczykami. Mariusz Kapała
Myślę sobie, że my Polacy, pardon za skandaliczne uogólnienie, nie znamy umiaru. W piciu, w jedzeniu, w chwaleniu samych siebie, w narzekaniu i jeszcze w paru innych dziedzinach.

Jestem przekonany, że umiaru zabrakło także ludziom od promocji Grand Prix w Warszawie. Przeglądając internet czy słuchając w sobotę radia miałem wrażenie, że szlaka wsypie mi się do mieszkania jak tylko uchylę drzwi. Z trwogą otwierałem lodówkę, bo oczami wyobraźni widziałem tam średnio sympatyczną twarz Ole Olsena i jego krajowych nadzorców w trzech osobach. Jak kraj długi i szeroki wszyscy trąbili o żużlu. Czepiam się? Oczywiście, bo przecież mi wiecznie coś nie pasuje.

Zaśmiałem się, kiedy prezenter w mojej ulubionej „Trójce” namawiał warszawiaków, łodzian, poznaniaków czy gdańszczan, żeby przyjechali na „Narodowy” oglądać Bartka Zmarzlika, Macieja Janowskiego, Piotra Pawlickiego czy Patryka Dudka. Ten ostatni jeszcze mógł im się kojarzyć, ale pewnie bardziej z Liverpoolem czy Realem Madryt niż z jazdą na motorze. Żużel jest w Polsce zjawiskiem znanym tylko ogólnie, regionalnie. Może trochę jak hokej. Ktoś, coś słyszał, ale pojęcie ma zwykle takie jak ja o krykiecie. Żużel to nisza, a w sobotę ktoś chciał nam wmówić, że to niemal nasz sport narodowy. Był nawet moment, że zaryczałem dramatyczne: nieeeee! - niczym mój kolega, gdy usłyszał przy okazji Drużynowego Pucharu Świata, że to „żużlowy mundial”. Naprawdę trzeba znać umiar, by nie zwymiotować.

Dajmy na to, że Polska żyła Grand Prix, ale Lubuszanie już nakręcają się na derby. Zostało tylko kilka dni, więc do samego końca wyłącznie o naszych kargulowo-pawlakowych sprawach. Najpierw o Gorzowie. Fan i znawca żużla Robert Borowy wystąpił w zupełnie innej roli. Ceniony przeze mnie dziennikarz zaapelował ostatnio za pośrednictwem mediów społecznościowych do radnych znad Warty, by zamiast koncentrować się na malowaniu ławeczek, tuptusiu czy sygnalizatorach czasowych wzięli się za plany gospodarczego rozwoju miasta. Konkret i duży kaliber. Niemal w tym samym czasie, także za pośrednictwem popularnego serwisu, apelowałem do zielonogórskiego radnego Jacka Budzińskiego, by zostawił w spokoju znany pomnik w sercu Zielonej Góry, a skoncentrował się - o ironio - na potwornie dziurawej drodze, która go otacza. Namawiałem też do zajęcia się bardziej bliskimi zwykłym ludziom problemami. Zaczepiłem o hospicjum oraz domy spokojnej starości i po krótkiej wymianie komentarzy mam wrażenie, że jednak apelowałem na marne.

W niedzielę będą igrzyska, ale ludziom potrzeba chleba. Na bank wszyscy nie wyżyjemy ani z żużla, ani z miodu, ani nawet z wina. Dobrobyt czy może po prostu spokojna przyszłość to nie stadion, boisko czy pomnik, ale raczej duża biała hala, do której podjeżdżają ciężarówki. Sporo takich widziałem ostatnio pod Nową Solą. Tam ludzie chodzą codziennie, a nie tylko od święta i warto o tym pamiętać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Odurzony metanolem: Kiedy skończy się zabawa, trzeba brać się do roboty - Gazeta Lubuska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24