Robert Kubica mógł zginąć na torze. Aldona Marciniak i Cezary Gutowski zdradzają kulisy F1 [rozmowa]

Adam Wielgosiński
Aldona Marciniak oraz Cezary Gutowski podczas spotkania autorskiego w salonie "Empik"
Aldona Marciniak oraz Cezary Gutowski podczas spotkania autorskiego w salonie "Empik" Maciej Lieder
Aldona Marciniak i Cezary Gutowski, autorzy książki "Niezniszczalny. Niesamowita historia Roberta Kubicy", w rozmowie z "Dziennikiem Bałtyckim" opowiadają o życiu jedynego Polaka w Formule 1 oraz zdradzają zakulisowe sprawy padoku.

Czytając pierwsze rozdziały waszej książki, można dostrzec, że Kubica już od urodzenia miał talent do bycia kierowcą. Jako 5-latek potrafił "zarzucać tyłem" w swoich pojazdach.
Cezary Gutowski: Tutaj nie chodzi o sam talent do jazdy, tylko talent ogólny. Robert jest osobą, która jak się za coś zabierze – czy to chodzi o pokera, czy kręgle – to w ekspresowym tempie osiąga bardzo wysoki poziom. To wiąże się z zestawem cech ogólnych, które predestynują go do tego, by jeździć szybko. Ponadto Robert ma upór, ambicje i to są wyróżniające go cechy.
Aldona Marciniak: To jest coś, co zdeterminowało jego karierę na samym początku. Jako dzieciak musiał poświęcić bardzo wiele. Mieszkał sam we Włoszech, a w garażu razem z ekipą spędzał całe dnie. On już od początku uczynił z tego swoje życie.

Cezary, ty od lat juniorskich śledziłeś karierę Roberta Kubicy. Kiedy spotkałeś go jako nastolatka, to pomyślałeś sobie: "ten gość będzie jeździł w Formule 1"?
C.G.: Wtedy jeszcze nie wiedziałem, że skończy w F1. Pierwszy raz spotkaliśmy się na torze wyścigowym, kiedy Robert jeździł w Formule Renault 2000, serii juniorskiej. Miałem w sobie przekonanie, że to jest ten typ osobowości, który może skończyć w Formule 1, ale nikt nie wiedział, jak to będzie wyglądało dalej.

CZYTAJ TAKŻE: Lechia Gdańsk - Piast Gliwice. Dzieci, uczniowie i studenci wejdą na mecz za darmo

W 2007 roku Robert Kubica miał fatalnie wyglądający wypadek podczas Grand Prix Kanady. Główny lekarz tego wyścigu powiedział wprost: "myśleliśmy, że jedziemy po zwłoki". Jak wy wspominacie ten dzień?
C.G.: To był jedyny moment w moim życiu, kiedy nie wierzyłem w to, co widzę. Nigdy nie miałem tak abstrakcyjnych myśli. "To musi być jakaś symulacja, to się nie wydarzyło" - takie były moje pierwsze przemyślenia. Mój umysł nie chciał przyjąć do wiadomości, że taki wypadek miał miejsce i że właśnie w tym samochodzie siedzi Robert. To było przerażające. Bez cienia wątpliwości to mógł być wypadek śmiertelny. Mało kto pamięta, że podczas tego wypadku od bolidu oderwał się „nos” samochodu, który normalnie stanowi strefę zgniotu… Później był okres niepewności, ponieważ zespół Roberta nie podawał żadnej informacji poza tymi, że przeżył wypadek.
A.M.: Pamiętam, że byłam wtedy w redakcji, a Cezary był na miejscu. Miałam pisać relację z tego wyścigu, ponieważ ze względu na różnicę czasu pomiędzy Warszawą a Montrealem wiedzieliśmy, że będzie na to mało czasu. Po wypadku wysłałam mu tylko jednego SMS-a: "czy żyje?". Cezary mi odpisał "nie wiem".
C.G.: Byliśmy w padoku. Daniele Morelli, menedżer Roberta, powiedział nam tylko, że Robert przeżył. Czekałem pod garażem BMW na kolejne wieści. Wtedy przyszedł Fernando Alonso, który zapytał Mario Theissena, szefa BMW, co z Robertem. Mario powiedział: "właśnie dostałem telefon ze szpitala, nic mu nie jest". Potem okazało się, że skręcił tylko kostkę. To był cud.

Rok później, w tym samym miejscu, Robert wygrał swoje jedyne Grand Prix. Pomogła mu w tym kolizja dwóch rywali w alei serwisowej. Los wynagrodził mu to, co stało się rok wcześniej?
C.G.: Ludzie o tym zapomnieli, ale fakt jest taki, że choć do momentu zjazdu do alei serwisowej to Lewis Hamilton prowadził w wyścigu, to on wjechał w tył bolidu Kimiego Raikkonena - co oznacza, że podczas pit stopów Hamilton został wyprzedzony. Robert wtedy stał bok w bok z Raikkonenem i miał lepszą pozycję wyjazdową z alei serwisowej. Jest wielce prawdopodobne, że i tak by wyszedł na prowadzenie. Pytanie, czy zachowałby pierwsze miejsce do końca wyścigu. Zapomina się także o tym, że Robert przejechał ten wyścig w znakomitym tempie. To było zwycięstwo wyjeżdżone w kapitalnym stylu. To kwintesencja Formuły 1. Na torze w Montrealu nie ma miejsca na błędy, bo zaraz obok jezdni jest betonowy mur. Ten wypadek Raikkonena z Hamiltonem nie powinien umniejszać zwycięstwa. To była jazda na miarę tej dyscypliny.

Wówczas, w 2008 roku, Felipe Massa powiedział, że o tytuł mistrza świata powalczą dwa zespoły oraz Polak. Fernando Alonso na pytanie, kto jest najlepszym kierowcą w stawce, odpowiedział "Robert Kubica". Wy w swojej książce ujawniacie, że BMW Sauber nie za bardzo chciało pomóc Kubicy w realizacji tego celu.
A.M.: BMW podeszło do tego korporacyjnie. Każdy zespół ma nad sobą koncern motoryzacyjny. Zarząd koncernu wyznacza konkretne cele. BMW chciało wygrać jeden wyścig w sezonie. W tym wypadku ryzyko polegało na tym, że jeśli plan zostałby zrealizowany, koncern by się wycofał. BMW popełniło grzech pychy. Myśleli, że w 2009 roku będą jeszcze silniejsi. Wychodzili z założenia, że co się odwlecze, to nie uciecze.
C.G.: Najbardziej rażące było to, że takie podejście nie miało nic wspólnego ze sportem. Wtedy za kulisami mówiło się o planie BMW jako koncernu. Oni jako cel postawili sobie wygranie mistrzostwa świata i po zrealizowaniu go, chcieli wycofać się z F1. W interesie zespołu F1 było, by nie wykonać tego planu zbyt szybko. Ostatecznie z powodu kryzysu BMW i tak wycofało się rok później.

Może się wydawać, że Nick Heidfeld, partner Roberta Kubicy w BMW Sauber, był faworyzowany. Jak wyglądała ich relacja?
A.M.: Ja odnosiłam wrażenie – Cezary chyba też – że oni zasadniczo się lubili. Poza torem dogadywali się naprawdę dobrze. Natomiast jeśli w niemieckim zespole masz niemieckiego kierowcę, to nie unikniesz zastanawiania się, na ile mu to pomaga.

A warto pamiętać, że w tym czasie kierowcami rezerwowymi byli Sebastian Vettel oraz Timo Glock. Obaj także byli Niemcami.
A.M.: Zgadza się. Wtedy zespół wyraźnie postawił na Heidfelda. Cały wysiłek zespołu szedł na konto rodzimego kierowcy, którego starano się wyciągnąć z kłopotów, a nie na konto Roberta, który walczył o mistrzostwo świata. Między Heidfeldem a Kubicą nie było jednak wrogości.
C.G.: Ja nie powiem, że między nimi była dozgonna przyjaźń, ale tam nie było widać większych napięć.
A.M.: Bo Nick generalnie był po prostu spoko gościem i dobrym kierowcą. Kiedyś, zupełnie przez przypadek, spotkaliśmy się z nim na nartach. On był wtedy z rodziną i bardzo ciepło nas przywitał, bo pamiętał nas z czasów, kiedy jeździł z Robertem.

Musimy przejść do tematu wypadku Kubicy w Ronde di Andora. Jak wyglądał wtedy wasz dzień?
C.G.: Ja ten dzień przeszedłem w pewnego rodzaju transie…
A.M.: Zaczęło się od tego, że rano zadzwoniła do ciebie telewizja.
C.G.: Zgadza się. Około godziny dziewiątej zadzwoniła do mnie telewizja i zapytała "co pan sądzi o wypadku Roberta Kubicy?" Oni mnie obudzili tym telefonem, a ja o niczym nie wiedziałem. Zacząłem zbierać informacje, ale były one niepewne. Następnego dnia pojechałem do szpitala. (cisza) To było tak, jakby ktoś mnie uderzył w głowę. Byłem "wyłączony".
A.M.: Przede wszystkim na początku było bardzo mało informacji. Dopiero z czasem zaczęło do nas dochodzić, jak poważna była sytuacja. Przygotowując relację w "Przeglądzie Sportowym", daliśmy wtedy tytuł – kompletnie bez sensu, patrząc na to z perspektywy czasu - "Wyhamowany sezon. Co z karierą?". Kompletnie nie zdawaliśmy sobie sprawy z tego, co naprawdę się tam wydarzyło. Robert realnie walczył wtedy o życie.

Sporo osób zadawało sobie wtedy pytanie "po co mu były te rajdy?" Ale z perspektywy czasu to właśnie kariera rajdowa doprowadziła Roberta do powrotu do Formuły 1.
A.M.: Trzeba tu oddzielić dwie rzeczy. Kiedy Robert startował w rajdach jako kierowca Formuły1, robił to, bo on żyje motorsportem. Bywały takie momenty, kiedy spędzał po siedem weekendów z rzędu na jeździe w wyścigach lub rajdach. Miał przekonanie, że starty w rajdach mogą mu pomóc w F1. W tak wyrównanej stawce liczy się każdy szczegół, dzięki któremu możesz zyskać jakąś przewagę. Nico Rosberg podczas sezonu, w którym został mistrzem świata, zrezygnował z jazdy na rowerze, bo uznawał, że od tego za bardzo wyrabiają mu się mięśnie łydek, które sporo ważą, a to oznaczało stratę czasu w F1. To obrazuje, na jakie szczegóły kierowcy zwracają uwagę. Z kolei rajdy już po wypadku we Włoszech to zupełnie inna sytuacja. To było poszukiwanie wyzwania.

A propos kilogramów, przypomniała mi się historia z waszej książki…
A.M.: W Rajdzie Polski. Dopuszczalna minimalna waga samochodu wynosiła 1200 kilogramów, a auto Kubicy miało 1202 kilogramy. Sędziowie chcieli zważyć auto jeszcze raz, bo nie dowierzali. Kubica skwitował to zdaniem: "kiedy w Formule 1 masz dwa kilogramy za dużo, to znaczy, że musisz zmienić inżyniera".

Dokładnie o to mi chodziło. Zmieniając temat - na ile wsparcie finansowe PKN Orlen pomogło Robertowi w powrocie do F1 i na ile był to efekt taśm premiera Mateusza Morawieckiego, opublikowanych przez portal Onet?
A.M.: Z naszych wiadomości wynika, że rozmowy Williamsa z Orlenem toczyły się wcześniej. Rzeczywiście, to wypłynęło w takim momencie, że wiele osób zaczęło to ze sobą kojarzyć. Natomiast ja bym tego nie łączyła. To były dwie niezależne sprawy.
C.G.: Robert już wcześniej wiedział o kontaktach Orlenu z Williamsem. To nie było tak, że wyszły te taśmy i trzeba było ratować sytuację. To już działo się wcześniej, na 100%.

Bolid Williamsa jest najgorszy w stawce i nie ma co do tego wątpliwości. O co w tym sezonie jedzie Robert Kubica i co na koniec sezonu będzie można uznać na sukces?
C.G.: Najpierw Robert musi dobrze poznać samochód, którego nie był w stanie poznać w testach. Musi nauczyć się go dostrajać. Cała reszta zależy od Williamsa i od tego, czy będą w stanie zrobić postępy. Problem Williamsa jest taki, że oni są daleko za końcówką stawki. Mamy dziewięć zespołów, duża przerwa i dopiero zespół Roberta. Na razie faktycznie wygląda to kiepsko, ale za nami dopiero pierwszy wyścig.

Czy jest szansa, aby po raz kolejny Polskę ogarnęła "kubicomania"?
C.G.: "Kubicomania" już jest, a jeśli dojdą dobre wyniki – na które, bądźmy szczerzy, się nie zanosi – to osiągnie ona większą skalę. Robert jest jednak osobą znaną globalnie, z której możemy być dumni. "Kubicomania" trwa i trwać jeszcze będzie.

Już w najbliższy weekend druga runda Mistrzostw Świata Formuły 1. Robert Kubica wróci do Bahrajnu, gdzie zdobył jedyne pole position w karierze

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Maksym Chłań: Awans przyjdzie jeśli będziemy skoncentrowani

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Robert Kubica mógł zginąć na torze. Aldona Marciniak i Cezary Gutowski zdradzają kulisy F1 [rozmowa] - Dziennik Bałtycki

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24