WISŁA KRAKÓW. Najbogatszy serwis w Polsce o piłkarskiej drużynie "Białej Gwiazdy"
- Zanim porozmawiamy o tym jak pokonaliście Motor Lublin, chciałbym zapytać o sytuację z 14 min, gdy najpierw zobaczył pan po faulu czerwoną kartkę, ale po chwili sędzia Tomasz Kwiatkowski po konsultacji z VAR-em cofnął decyzję i ukarał pana tylko kartką żółtą. Jak to wyglądało z pana perspektywy?
- Popełniłem faul. Muszę przyznać, że mocny faul, ale byłem jednocześnie spokojny, bo wiedziałem, że to nie był faul aż na kartkę czerwoną. W porządku, na żółtą tak, ale na pewno nie na czerwoną. Dlatego wielką niespodzianką było dla mnie, gdy zobaczyłem w ręce sędziego „czerwień”. To mogła być dla nas bardzo trudna sytuacja, bo był początek meczu, a Motor od początku grał bardzo dobrze. Co sobie pomyślałem w tym momencie? Wierzyłem, że sędzia musi to jeszcze sprawdzić i że zmieni decyzję i tak ostatecznie zrobił. Muszę jednak przyznać, że to był bardzo trudny moment. Bardzo nerwowy.
- A widział pan tę sytuację już po meczu?
- Nie, nie widziałem, choć powtórzę - jestem pewien, że to nie był faul na czerwoną kartkę.
- Później poszło już prawie wszystko po waszej myśli…
- Tak, ale łatwo nie było, bo rywale grali naprawdę bardzo dobry mecz. Nie byliśmy jednak tym zaskoczeni, bo wiedzieliśmy, jaki oni prezentują poziom. My czekaliśmy jednak na swoje momenty i mieliśmy dwie okazje, gdy po przechwycie stworzyliśmy sobie sytuacje, strzeliliśmy dwie bramki i od tego momentu było nam już łatwiej kontrolować grę i wszystko to, co działo się na boisku.
- Oba gole padły po dość podobnych sytuacjach, czyli prostych błędach rywali, którzy nie poradzili sobie z waszym pressingiem. A później było przejęcie piłki szybki atak i celny strzał do siatki. Taki był plan, żeby wywierać na lublinianach presję?
- Wiedzieliśmy przede wszystkim to, że oni podejmują takie ryzyko w rozegraniu piłki od własnej bramki. Normalnie nie popełniają takich błędów, ale nasz pressing był na naprawdę wysokim poziomie. I to prawda, że właśnie pressingiem sami zmusiliśmy ich do tych potknięć, a później je wykorzystaliśmy.
- Przy pana pierwszym golu po podaniu Marca Carbo pierwsza myśl była taka, by to skończyć strzałem z dystansu?
- Gdy Marc do mnie podał, skoncentrowałem się przede wszystkim na obrońcy, musiałem go jakoś ograć, minąć. Gdy to się udało, popatrzyłem na bramkarza i już wiedziałem, gdzie muszę uderzyć, żeby go pokonać. To mi się udało.
- Pan wykorzystał swojego karnego, Goku dopiero dobił strzał ze swojego, czyli można powiedzieć, że może pan być spokojny o to, że kolejną jedenastkę też będzie wykonywał?
- To jest decyzja trenera. Na ten moment na liście wykonawców karnych w Wiśle ja jestem pierwszy, Goku drugi. Tak naprawdę wszyscy pracujemy jednak dla drużyny. Strzelając rzuty karne również. To jest normalna część tej gry, która daje gole, punkty.
- To proszę powiedzieć trochę o szczegółach tego karnego. Uderzył pan płasko, przy słupku. Taki był zamysł, żeby wykorzystać również fakt, że zaczęło mocno padać?
- Jeśli mam być szczery, to jak ustawiałem piłkę na jedenastym metrze, w ogóle nie zwróciłem uwagi na to, że pada deszcz. Byłem skoncentrowany tylko na piłce. Na oddaniu precyzyjnego strzału. Wiedziałem, że ten bramkarz rzuca się najczęściej w moją prawą stronę. Kluczem było jednak to, że musiałem uderzyć precyzyjnie. Tylko to się liczyło. Uderzyłem na tyle dobrze, przy słupku, w mój lewy róg, że choć rzucił się rzeczywiście w drugą stronę, to nawet, gdyby wybrał właściwy róg, myślę, że by tego nie obronił.
- Pod koniec meczu, już w doliczonym czasie gry po golu Romana Goku poleciało z trybun w waszym kierunku mnóstwo przedmiotów, butelek. Zrobiło się dość nerwowo, bo dodatkowo posypały się czerwone kartki.
- Przez cały mecz graliśmy w piłkę, nikogo nie prowokowaliśmy. Myślę, że to, co stało się po tym golu, gdy normalnie cieszyliśmy się… Cóż, takie rzeczy nie powinny się wydarzyć. To jest coś, co powinno pozostać daleko od futbolu.
- Po remisie z Chrobrym Głogów znów zrobiło się wokół Wisły nerwowo, ale taką wygraną jak ta z Motorem Lublin w oczach kibiców na pewno zrehabilitowaliście się w znacznym stopniu. Stać was na serię zwycięstw, skoro teraz przed wami trzy mecze na swoim stadionie, a licząc z Pucharem Polski to nawet cztery?
- Takie deklaracje nie mają sensu, bo przecież próbujemy wygrać każdy mecz. Ale w każdym meczu trzeba mocno na to pracować, bo każdy przeciwnik ma taki sam cel jak my. Ja oczywiście wierzę, że z każdym możemy wygrać, ale nie ma sensu tutaj czegoś obiecywać. Trzeba po prostu wyjść na boisko i starać się zrobić swoje.
- Na razie w czwartek czeka was mecz w Pucharze Polski z Lechią Gdańsk. O tyle wyjątkowy, że do Krakowa może przyjechać wasz dobry znajomy Luis Fernandez. Utrzymujecie w ogóle kontakt po tym jak odszedł z Wisły?
- Tak, jasne. Wysłałem Luisowi gratulacje po piątkowym meczu za dwa gole, które strzelił. A w sobotę odpowiedziałem swoimi… (śmiech). Mówiąc jednak poważnie, Luis to świetny gość! Był dla nas bardzo ważnym zawodnikiem, ale w czwartek nie będzie sentymentów. Każdy będzie walczył o swoje i dla swojej drużyny.
- Żony i dziewczyny Hiszpanów z Wisły Kraków na prywatnych zdjęciach piłkarzy
- Nowe wyceny piłkarzy Wisły. Sprawdź, ile jest warta drużyna po letnich transferach
- Wisła Kraków. Transfery byłych piłkarzy Wisły. Lato 2023
- Nowa wycena Cracovii z Kamilem Glikiem. Sprawdź, jaka jest wartość piłkarzy "Pasów"
- Nowy piłkarz Wisły Kraków na prywatnych zdjęciach. Hiszpan stał się podporą drużyny
- Hiszpańska ofensywa w Wiśle! Piłkarze "Białej Gwiazdy" na prywatnych zdjęciach
Piesiewicz nie będzie już prezesem
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?