Arkadiusz Kogut: Wierzyłem w sukces Majki

Rozmawiał Jacek Żukowski
Arkadiusz Kogut ma 28 lat. Pochodzi z Barcic pod Nowym Sączem, mieszka w Piwnicznej-Zdroju. Prowadzi na Facebooku profil Rafała Majki, niedługo zostanie trenerem Katarzyny Niewiadomej
Arkadiusz Kogut ma 28 lat. Pochodzi z Barcic pod Nowym Sączem, mieszka w Piwnicznej-Zdroju. Prowadzi na Facebooku profil Rafała Majki, niedługo zostanie trenerem Katarzyny Niewiadomej Fot. Michał Gąciarz
Rozmowa z ARKADIUSZEM KOGUTEM, pierwszym polskim trenerem certyfikowanym przez Międzynarodową Unię Kolarską

- Jest Pan jedynym polskim trenerem licencjonowanym przez Międzynarodową Unię Kolarską?

- Nie, oprócz mnie jest jeszcze Szymon Wasiak, który pracuje w Katarze z lokalnymi zawodnikami. Ja zdobyłem certyfikat w 2014 roku, a Szymon rok później. Mamy dobry kontakt, wymieniamy się doświadczeniami.

- Dlaczego trenerzy nie garną się do kursu UCI?

- Trudno mi powiedzieć. Na pewno jest to bardzo wymagający kurs, wymaga poświęcenia nie tylko finansowego, ale i czasowego. Trwa cztery tygodnie, należy być na miejscu w Szwajcarii. A wyasygnować trzeba około 20 tysięcy złotych.

- W czym Pan ma przewagę nad trenerami bez uprawnień Międzynarodowej Unii Kolarskiej?

- UCI Diploma to rozpoznawalny certyfikat międzynarodowy. Zawodnicy ścigający się w Polsce i poza jej granicami wiedzą, że trafiają na człowieka, który ma umiejętności i wiedzę certyfikowane przez kolarską instytucję międzynarodową.

- Kiedy zdecydował się Pan na kurs?

- Szukałem możliwości poszerzania swojej wiedzy i umiejętności niedługo po tym, jak skończyłem swoją karierę wyczynową w kolarstwie. Miałem tytuł instruktora tego sportu, a na tamten czas nie było możliwości, by dalej poszerzać swoje horyzonty w Polsce.

- Trudno było zdać egzamin?

- Aplikują na kurs trenerzy z całego świata, a przyjętych jest 10 osób. Jest organizowany raz lub dwa razy do roku. Odbywa się w języku angielskim, codziennie prowadzone są zajęcia teoretyczne i praktyczne po 10-12 godzin. Całość kończy się egzaminem pisemnym i ustnym. By być przyjętym, trzeba się było pochwalić swoim doświadczeniem w kolarstwie, zawodniczym i trenerskim, mieć listy polecające od zawodników, ukończyć krajowy kurs. Trzeba było rozpisać plan treningowy dla jednego zawodnika na cały rok. Pisałem o jednym z juniorów WLKS Krakus bbc Czaja Jakubie Działowym.

- Jeździł Pan w tym klubie jako junior i orlik. Kiedy pomyślał Pan, że to nie jest pańska droga? Że chce Pan być trenerem?

- Ścigałem się od 13. roku życia do prawie lat 23. Ostatnie dwa lata mojej przygody z rowerem spędziłem w Hiszpanii, jeżdżąc w grupie z Karolem Domagalskim, którego obecnie prowadzę. Nie błyszczałem tak jak Karol czy Rafał Majka. Zajmowane przeze mnie miejsca nie wystarczały do podpisania zawodowego kontraktu. Zdobyłem jednak bardzo wiele doświadczenia i pokochałem ten sport. Uznałem więc, że poszukam innej drogi. Chciałem zostać w kolarstwie.

- Ale kiedy zaczynał Pan karierę, to chciał Pan być takim dobrym zawodnikiem.

- Oczywiście, każdy młody chłopak, który zaczyna przygodę z kolarstwem, marzy o tym, by być zawodowcem. Co pchnęło mnie do tego sportu? Wolność, jaką czuje się podczas jazdy. Swoboda i możliwość zwiedzania okolicy, w której mieszkałem. Potem pojawiła się chęć rywalizacji. Po namowie Marcina Ziemianka, obecnie współtwórcy kolarskiej marki odzieżowej Raso, trafiłem do Krakusa, do trenera Zbigniewa Klęka.

- Jesteście prawie równolatkami z Rafałem Majką. Kiedy pierwszy raz zetknęliście się?

- Rafał jest młodszy o rok, był już w Krakusie, gdy ja przyszedłem do klubu. Wspólne treningi odbywały się rzadko, z racji dużej odległości, ale zawsze mieliśmy dobry kontakt. Jeździliśmy wspólnie na zgrupowania. Raz byliśmy tylko we dwóch, przez tydzień, w Wysowej. Rafał przygotowywał się wtedy do mistrzostw świata juniorów w Meksyku. Kiedy zaczął swoją karierę zawodową, założyłem mu profil na Facebooku, sześć lat temu, i od tego czasu go prowadzę.

- Dlaczego uznał Pan, że Majce będzie potrzebny profil na portalu społecznościowym?

- Wtedy się nad tym nie zastanawiałem, po prostu pomyślałem, że byłoby fajnie, aby Rafał miał swój profil, a ja chętnie się nim zajmę. Skończyłem też studia w zakresie marketingu internetowego. Obecnie profil Rafała ma 100 tysięcy fanów.

- Na czym polega pańska praca?

- Wrzucam relacje z każdego wyścigu wraz z wynikami, autoryzowane wypowiedzi Rafała, zdjęcia, filmy. Oprócz tego komentarze innych mediów.

- Jest Pan na szczególnych prawach, bo często ani media, ani rodzina nie mogą się dobić do Rafała.

- Tak, Rafał sam wie, że jest to istotne. Nie robi tego dla mnie, tylko dla kibiców. Bardzo sobie ceni fanów. Stworzyliśmy też stronę internetową, ale teraz szukamy kolejnych osób do wsparcia, bo „marka” Rafała staje się coraz większa i wymaga coraz więcej pracy, a co za tym idzie - również ludzi.

- A jako trener ilu ma Pan zawodników w swojej „stajni”?

- Mam firmę trenerską Way2Champ, w której wkrótce będę współpracował z innymi trenerami. Będą to: Jarosław Dymek, Krzysztof Tracz, Daniel Wojtyna i Meksykanin Inaki de la Parra. Znamy się z kolarskiego peletonu. Osobiście zajmuję się około 30 zawodnikami. Trenuję zarówno amatorów, jak i zawodowców. Sprawuję opiekę nad Karolem Domagalskim, pomagam Pawłowi Cieślikowi, wkrótce rozpocznę współpracę z Katarzyną Niewiadomą. Umiejętności czerpię z doświadczenia, nauki i konsultacji, m.in. z Rafałem. Mam też kontakt z trenerami z USA. Miałem tam kurs z Hunterem Allenem, jednym z bardziej popularnych trenerów kolarskich na świecie.

- Majka też korzysta z pańskich wskazówek?

- Czasami rozmawiamy na tematy treningowe. Na pewno jednak ja więcej się uczę od niego, bo on ma najnowsze wieści ze świata.

- Zawodnicy sami się do Pana zgłaszają?

- Głównie są to ludzie z polecenia, to znajomi moich dotychczasowych klientów. Najwięcej jest amatorów, ale są też wspomniani już wcześniej zawodowcy.

- Co kieruje zawodowcami, że mając wokół siebie sztab ludzi, przychodzą akurat do Pana?

- Nie jest tak dokładnie. Na przykład Kasia ma trenera Holendra, z którym kontakt nie jest taki, jak w ojczystym języku. Od ponad miesiąca współpracujemy, mamy omówiony plan przygotowań na kolejne cykle treningowe.

- Pańskie usługi są drogie?

- Cennik jest oficjalny, w zależności od pakietu, od 300 do 1000 złotych miesięcznie. Wiele zależy od tego, co jest w pakiecie, od częstotliwości kontaktu z trenerem.

- Duża jest konkurencja na rynku personalnych trenerów kolarstwa?

- Robi się coraz większa. Gdy zaczynałem pięć lat temu, był to raczkujący rynek, było tylko kilka takich firm w Polsce. Obecnie jest około 20-30. Coraz więcej amatorów widzi potrzebę posiadania trenera. Chcą maksymalnie wykorzystać czas, który poświęcają na treningi. Rynek usług w Polsce jest coraz większy, czego przyczyną jest ogólny wzrost ekonomiczny naszego kraju.

- Jaki jest do tej pory największy pański sukces jako trenera?

- Karol Domagalski wygrał dwa etapy Tour of Korea, był liderem tego wyścigu. Był w kadrze na mistrzostwa Europy i świata. Paweł Cieślik był najlepszym Polakiem w Tour de Pologne, 14. w Tour de Suisse. Współpracuję z medalistami mistrzostw Polski, zarówno wśród amatorów, jak i kolarzy licencjonowanych (junior, orlik, elita).

- A Pana sukces jako zawodnika?

- W mniejszych wyścigach zajmowałem czołowe miejsca, w mistrzostwach Polski juniorów i orlików miałem dziewiąte, dziesiąte lokaty. Mieliśmy fajną drużynę, z Majką, Domagalskim, Robertem Sroką, zajęliśmy szóste miejsce na mistrzostwach Polski.

- Kiedy zorientował się Pan, że Rafał będzie kolarzem wielkiego formatu?

- Na pierwszych treningach było widać, że Rafał odstaje od reszty kolegów. Szczególnie w jeździe pod górę pokazywał swój talent. Jest bardzo ambitny i nawet na treningach dawał z siebie bardzo wiele. Powiedziałem mu, gdy byliśmy sami na zgrupowaniu w Wysowej przed mistrzostwami świata w 2006 roku, że na pewno wygra kiedyś Tour de France. On się wtedy śmiał i mówił, że wkrótce skończy z rowerem. Było jednak inaczej. Rafał był mocny, zresztą na badaniach wydolnościowych to się potwierdzało.

- Kiedy więc Majka wygra „Wielką Pętlę”?

- Może nawet w przyszłym roku. Przeszedł do nowej grupy, będzie liderem. Wszystko jest możliwe.

- Na razie są miejsca w czołówce Giro d’Italia, trzecia lokata we Vuelta a Espana, ale by odnieść zwycięstwo, musi lepiej jeździć na czas.

- Tak, Rafał pracuje nad tym elementem. Wiadomo jednak, że lekki kolarz ma mniejsze szanse w jeździe na czas od cięższego. Mowa oczywiście o terenie płaskim.

- Przejdźmy do drażliwego tematu, dopingu. Czy Pana ktoś kiedyś poprosił o podanie takich środków? Zwłaszcza jeśli chodzi o amatorów, bo w ich wyścigach kontroli antydopingowych nie ma.

- Mnie osobiście nikt nie prosił, ale wiem, że doping jest obecny w amatorskim peletonie. Nie wiem, w jakiej skali to jest problem, bo nie ma zwykle kontroli.

- Pan w stu procentach ufa swoim podopiecznym, że oni gdzieś na boku nie przyjmują niedozwolonych środków?

- Tak, nie miałem podobnych sytuacji. Mam bliski kontakt z podopiecznymi. Jest pomiar mocy i to by wyszło w wynikach. Wiem, jak duże mogą być skoki mocy. Jeśli 5-15 procent w ciągu sezonu, to jest to normalne. A jeśli na przykład 40 procent, to wiadomo, że jest coś nie tak.

- A Pan się zetknął z dopingiem jako zawodnik? Czy słyszał Pan o takich przypadkach w środowisku?

- Tak. I w Polsce, i w Hiszpanii. To były środki amatorskie. Zawsze w każdym środowisku ktoś szuka drogi na skróty.

- A jak jest teraz?

- Na pewno wprowadzenie paszportów biologicznych wpłynęło na ograniczenie dopingu. Trudno powiedzieć coś konkretnego. Można wierzyć albo nie wierzyć. Zawsze w sporcie był wyścig pomiędzy tymi, którzy kontrolowali a nieuczciwymi zawodnikami. Uważam, że natura ludzka nie zmieni się przez wprowadzenie takich czy innych środków ostrożności, zmieniają się natomiast metody. I zawsze znajdzie się ktoś, kto będzie chciał ich użyć, aby być szybszym, mieć większe pieniądze czy zdobyć to wszystko szybciej, zwiększyć prawdopodobieństwo odniesienia sukcesu.

- Gdy patrzy Pan na Majkę, który z roku na rok staje się lepszym kolarzem, to nie ma w Panu zazdrości i myśli, że Pana kariera mogła się potoczyć inaczej? Najlepszy trener nigdy nie dorówna sławą zawodnikowi.

- Tak, to jest pewnego rodzaju substytut. Bycie trenerem trochę mi zastępuje to, że nie jestem zawodnikiem. Sukcesów nie osiągam bezpośrednio, ale kiedy mają je zawodnicy, to czuję ogromną satysfakcję. Nie zazdrościłem Rafałowi, bo nie miałem takiego organizmu jak on. To były inne poziomy.

- A ktoś był w tej grupie, kto zmarnował swój talent? Mógł zrobić taką karierę jak Rafał.

- Trener Klęk zawsze mówił, że Piotr Tomana to był jego „pierwszy Rafał Majka”. Miał problemy zdrowotne i musiał zakończyć przedwcześnie karierę. On był starszy, a z moich rówieśników chyba nie było tak utalentowanego zawodnika. Koledzy zakończyli kariery, bo po prostu nie osiągali dobrych wyników.

Sportowy24.pl w Małopolsce

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Arkadiusz Kogut: Wierzyłem w sukces Majki - Dziennik Polski

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24