Challenge po japońsku, czyli „no touch” z wyłamanymi palcami

Paweł Hochstim z Tokio
fivb
Jak zwykle w egzotycznej dla siatkówki części świata testowane są rozwiązania problemów, których nie ma. W Japonii organizatorzy wzięli się za system wideoweryfikacji.

Kilka lat temu, gdy Katarczycy kupowali sobie prawo organizacji Klubowych Mistrzostw Świata, zaproponowali idiotyczny pomysł, nazywając go „złotą formułą”, by pierwszy atak po przyjęciu zagrywki mógł zostać wykonany z drugiej linii. W praktyce oznaczało to, że zbędni w ataku stawali się środkowi, a mecze były wynaturzeniem siatkówki, ale Katarczykom nie dało się tego wytłumaczyć. Płacili i byli przekonani, że mają rację, a federacja zarabiała i nie wyprowadzała ich z błędu.

Teraz, w trakcie turnieju, który decyduje o tym, kto pojedzie walczyć o medale olimpijskie do Rio de Janeiro, testowane są nowe zasady systemu challenge, których... nie rozumieją do końca nawet członkowie drużyn. Teoretycznie chodzi o to, że - by sprawdzić decyzję sędziowską - trzeba kliknąć w tablet tuż po zauważonym błędzie. Krótko mówiąc - sprawdzić można ostatnie zagranie w akcji, bo jeśli trwa ona dłużej, to trzeba ją przerwać, choć nawet zawodnicy nie są pewni, czy powinni grać dalej, czy nie. I tak coś, co działało ostatnio w miarę nieźle zostało popsute.

Ale szczytem była już sytuacja w meczu Polski z Francją, gdy wszyscy kibice w hali na olbrzymim telebimie zauważyli, jak piłka prawie wyłamuje palce francuskiego gracza, a pod tym pojawił się napis: „not touch”, który informował, że... nie było dotknięcia. Sędziowie przyznali punkt Francuzom, choć nawet oni sami uśmiechali się na boisku, bo błąd sędziów był aż nadto widoczny.

Ciekawe kiedy szefowie siatkarskiej federacji zrozumieją, że wprowadzanie bez przerwy coraz głupszych zmian przepisów szkodzi dyscyplinie. Kibice siatkarscy często zazdroszą fanom piłki nożnej nieporównywalnej popularności, ale wina jest w siatkówce, a nie w futbolu, którego najważniejszą cechą jest stabilność przepisów. A w siatkówce - hulaj dusza. Jak przed każdym turniejem, także w Tokio głównym tematem w biurze prasowym było: coś, co powinno być oczywiste, czyli „co decyduje o kolejności w tabeli”. Tym razem zdecydowano, że najważniejsze będą zwycięstwa, a nie liczba punktów. Ale nawet niektórzy siatkarze od dziennikarzy dowiadują się o zasadach. Czy wyobrażacie sobie sytuację, w której piłkarz jadący na Euro 2016 musi dowiadywać się od dziennikarza, co jest najważniejsze przy ustalaniu kolejności?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Challenge po japońsku, czyli „no touch” z wyłamanymi palcami - Dziennik Łódzki

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24