Derby Krakowa. Grali dla Cracovii, grali dla Wisły i wszyscy byli zadowoleni. Dzisiaj to nierealne?

Bartosz Karcz
Bartosz Karcz
Od lewej Marek Motyka, Kazimierz Węgrzyn, Artur Sarnat i Łukasz Skrzyński. Wszyscy oni grali dla klubów z obu stron krakowskich Błoń
Od lewej Marek Motyka, Kazimierz Węgrzyn, Artur Sarnat i Łukasz Skrzyński. Wszyscy oni grali dla klubów z obu stron krakowskich Błoń Andrzej Banaś, archiwum
Przez 115 lat historii Cracovii i Wisły Kraków barwy obu klubów reprezentowało blisko stu piłkarzy. Kiedyś fakt, że zawodnik miał w swoim życiorysie występy zarówno dla „Białej Gwiazdy” jak i „Pasów” nie był niczym szczególnym. Dzisiaj transferów pomiędzy klubami, których siedziby dzieli najmniejsza odległość w całej ekstraklasie i w linii prostej wynosi raptem około kilometr, to fantastyka.

Na początku trzeciej dekady XXI wieku jeśli pomiędzy władzami obu klubów są jakiekolwiek relacje, to co najwyżej bardzo formalne, a częściej opierające się na wbijaniu szpilek, złośliwościach większych i mniejszych. W tym tekście nie będziemy na siłę udowadniać, że Cracovia i Wisła kiedyś żyły w jakiejś wielkiej przyjaźni. Nie, to byłoby mocne nadużycie. Potrafiły się jednak dogadywać m.in. na sportowym polu. Świadczą o tym transfery pomiędzy tymi klubami, na czym korzystały obie strony. Świadczy o tym również fakt, że piłkarze po wojażach wracali do Krakowa nie do tego klubu, z którego wyjeżdżali i nie mieli z tego tytułu najmniejszych problemów.

Reymanowie po obu stronach Błoń

Jeśli szukać tych pierwszych zawodników, którzy reprezentowali barwy obu klubów, trzeba sięgnąć do początku historii Cracovii i Wisły. Nazwiska takich graczy jak Jan Weyssenhoff, Franciszek Baścik czy Antoni Poznański mogą coś powiedzieć bardziej wnikliwym miłośnikom historii, a to właśnie pierwsi z tych, którzy mogli o sobie powiedzieć, że grali dla obu krakowskich klubów. Po odzyskaniu niepodległości przez Polskę rywalizacja Cracovii i Wisły nabrała rumieńców, ale nie oznaczało to, że piłkarze nie grali dla jednego i drugiego klubu. Jeśli zapytać kibica Wisły, kto był najważniejszą, pomnikową postacią jego klubu, to znaczne ich grono wskaże na Henryka Reymana. A przecież jego brat Jan grał na początku swojej kariery w Cracovii. Mało tego, w 1923 roku obaj zagrali w derbach Krakowa w ramach klasy A. I obaj byli wyróżniającymi się postaciami swoich zespołów. Wygrała Wisła 1:0, oczywiście po golu Henryka. Nie minęły dwa miesiące, a Cracovia znów zagrała z Wisłą. Tym razem towarzysko. Mecz zakończył się remisem 1:1, a obaj bracia strzelili po golu. Jan pewnie grałby w Cracovii jeszcze długo, gdyby nie odsunięto go w 1924 roku od składu z niewiadomych przyczyn. Obraził się wtedy, trafił do Wisły i w sumie dobrze na tym wyszedł, bo w latach 1927 i 1928 świętował z nią mistrzostwo Polski.

Kibice na derbach Krakowa 13.05.2007

Derby Krakowa. Racowiska i oprawy na trybunach podczas meczó...

Strzelił Wiśle dwie bramki w derbach, pół roku później już był jej piłkarzem

Zostawmy czasy przedwojenne, w których wielu jeszcze zawodników reprezentowało oba kluby. A jak to było już po II wojnie światowej? Lista zawodników, którzy grali dla obu klubów jest równie bogata. Jedni zaczynali w Cracovii, a później szli do Wisły. Inni pokonywali drogę w przeciwnym kierunku. Nie będziemy oczywiście wymieniać wszystkich, ale nazwiska takich piłkarzy jak: Adam Wapiennik, Henryk Stroniarz, Wiesław Lendzion czy Ryszard Sarnat wiele mówią starszym kibicom. Również Kazimierza Kmiecika, który przecież grał w juniorach Cracovii, by później stać się jedną z największych legend Wisły w całej jej historii. Jak to możliwe, że tak bezboleśnie pokonywali Błonia i grali dla obu klubów? Jak taką drogę mógł np. pokonać nieco później, bo już pod koniec lat 80. XX wieku Mateusz Jelonek? Ulubieniec kibiców Cracovii, który raptem kilka miesięcy wcześniej strzelił Wiśle w styczniowych derbach o Herbową Tarczę Krakowa dwie bramki, a w czerwcu stał się już jej piłkarzem.

- Gdy strzelałem te dwie bramki w derbach, to Cracovia była klubem III-ligowym, a w Wisła grała w ówczesnej II lidze - wspomina Jelonek. - Kilka miesięcy później wywalczyła już jednak awans i miałem szansę przeskoczyć w wieku dwudziestu lat o dwie klasy rozgrywkowe. Jeśli miałem jakieś wątpliwości, obawy, to one były związane jedynie z tym, czy się w tej mocnej Wiśle przebiję i czy będę po prostu regularnie grał. Miałem jednak świadomość, że taka propozycja może się już nie powtórzyć i zostanę w III lidze na długo. Prawda jest taka, że w tamtych czasach to każdy piłkarz Cracovii chętnie do Wisły by poszedł, bo każdy chciał grać jak najwyżej. A moim marzeniem, tak jak chyba każdego zawodnika, będącego tak naprawdę na początku kariery, było grać w ekstraklasie. Skoro mogłem robić to w klubie ze swojego miasta, to tylko był dla mnie plus, że nie muszę z Krakowa nigdzie wyjeżdżać.

Dodaje również, a jego słowa świadczą, że wtedy relacje między kibicami były bardziej cywilizowane:

- Nigdy nie miałem żadnej nieprzyjemnej sytuacji z kibicami Cracovii, związanej z moimi przenosinami do Wisły. Nigdy nikt za mną niczego na ulicy nie krzyczał, nikt mi nie groził. Oczywiście wiadomo, że na trybunach w czasie meczu różne rzeczy o mnie kibice śpiewali, ale taki to już koloryt i trzeba było ich zrozumieć.

Poszedł drogą ojca. Jest dumny, że grał po obu stronach Błoń

Podobną drogę pokonał zaledwie kilka lat później Artur Sarnat. On mógł zapytać ojca jak to jest przejść z Cracovii do Wisły, ale dzisiaj podkreśla: - To były inne czasy, a tata nigdy nie wspominał, żeby spotkały go jakiekolwiek nieprzyjemności z powodu przejścia z Cracovii do Wisły. Ludzie kibicowali swoim klubom, ale tak naprawdę chodzili na oba stadiony, oglądali piłkę. Mnie również nikt nigdy nie powiedział złego słowa.

Co ciekawe, Artura Sarnata do Cracovii ściągał bardziej kojarzony z Wisłą, ale pracujący w swojej karierze również w „Pasach” Lucjan Franczak. - Cracovia szukała bramkarza, ja grałem wtedy w Błękitnych Kielce, ale chciałem wrócić do domu, bo z kolei moja żona Basia grała w Cracovii w piłkę ręczną i chcieliśmy być po prostu razem - wspomina Sarnat.

- Nie nagrałem się jednak przy Kałuży długo, bo zwolniono trenera Franczaka, a mnie odstawiono od składu. A że Wisła szukała bramkarza po słynnym meczu z Legią, gdy „wyczyszczono” szatnię, to trafiłem na Reymonta. I wyszło mi to na dobre, bo to w Wiśle grałem najdłużej i odnosiłem największe sukcesy. Do Cracovii też mam jednak sentyment. Powiem więcej - jestem dumny, że w swojej karierze mogłem reprezentować oba kluby!

Czyja jedenastka jest więcej warta: Cracovii czy Wisły Kraków?

Wisła i Cracovia przed derbami Krakowa. Czyja jedenastka jes...

Sarnat w Cracovii grał z innym piłkarzem, który jest bardziej kojarzony z Wisłą. Mowa o Marku Motyce, który dla „Białej Gwiazdy” rozegrał ponad dwanaście sezonów, dla „Pasów” dwa. I też nie miał problemów z tym, żeby jako wiślak założyć pasiatą koszulkę. Dzisiaj tak o tym mówi: - Gdy na początku lat 90. wróciłem do Krakowa, myślałem o grze w Wiśle, ale skoro tam nie było dla mnie miejsca, to skorzystałem z oferty Cracovii, prowadzonej przez Lucjana Franczaka. I bardzo dobrze mi się tam grało. Już wcześniej zresztą miałem mnóstwo kolegów związanych z „Pasami”. Piłkarzy, kibiców. Przecież jak grałem w Wiśle w sobotę, to na drugi dzień brałem córkę i szedłem w południe zobaczyć mecz na Cracovii. Nigdy nie usłyszałem złego słowa od jej kibiców, a nie byłem jedynym zawodnikiem Wisły, który tam chodził na mecze. Wyobraźmy sobie to dzisiaj… Przecież to napędzanie wzajemnej wrogości jest chore! Marzy mi się obrazek, że na derbach prezesi obu klubów siedzą obok siebie jak w czasie meczów Barcelony z Realem. Marzy mi się, żeby atmosfera derbów wyglądała tak, jak wtedy gdy grałem w Norwegii. Kibice obu klubów siedzieli tam przemieszani, cieszyli się piłką, a cały mecz ochraniało… dwóch policjantów, którzy bardziej zajmowali się kierowaniem ruchem niż jakimikolwiek incydentami.

We wspomnianych latach 90. Sarnat czy Motyka nie byli ostatnimi piłkarzami, którzy grali dla obu klubów. Wisła czasami potrafiła Cracovii pomóc. Tak jak choćby w sezonie 1997/98, gdy wypożyczyła do niej Adama Dąbrowskiego i Armanda Guya Feutchine. I obaj dobrze prezentowali się w ekipie z ul. Kałuży w ówczesnej II lidze.

Wiśle dali mistrzostwo juniorów, Cracovii przywrócili blask

Ostatni do tej pory mocniejszy dowód na to, że wiślacy mogli pomóc Cracovii mieliśmy na początku XXI wieku. „Pasy” przejął wtedy Wojciech Stawowy, który raptem kilka lat wcześniej poprowadził juniorów Wisły do dwukrotnego mistrzostwa Polski. I właśnie on, a także pokaźna grupa piłkarzy z tej mistrzowskiej „Białej Gwiazdy” mocno przyczyniła się do tego, że po latach Cracovia wróciła na piłkarskie salony. Dzisiaj Stawowy wspomina: - To nie było tak, że kibice Cracovii przyjęli nas z marszu jak swoich. Pamiętali o naszej wiślackiej przeszłości i czasami dawali nam to odczuć. Ale dość szybko swoją pracą, dobrą grą i poświęceniem zapracowaliśmy na ich zaufanie, udowadniając, że nawet jeśli ktoś w życiorysie ma Wisłę, to może pracować na sukcesy Cracovii. Myślę, że w drugą stronę też tak powinno się patrzeć. Bo jesteśmy przede wszystkim ludźmi piłki. Ja sukcesy w seniorskim futbolu odniosłem przy Kałuży, ale nigdy nie zapomnę o tym, co udało mi się dokonać w Wiśle, bo to praca przy Reymonta w znacznym stopniu ukształtowała mnie jako trenera. A że potem z tymi chłopakami mogliśmy wspólnie pracować najpierw w Proszowiance, a później z Cracovii, to mogłem się tylko cieszyć.

Zawodnicy, o których wspomina Stawowy to przede wszystkim: Łukasz Skrzyński, Paweł Nowak, Krzysztof Piszczek, Krzysztof Radwański czy Dariusz Zawadzki. Grał dla tej Cracovii również ich starszy kolega Kazimierz Węgrzyn, który wcześniej zdobywał mistrzowski tytuł z Wisłą. On akurat po latach przekonał się, że w Krakowie obyczaje się zmieniły. Na gorsze, dodajmy… Już po zakończeniu kariery Węgrzyn grywał bowiem w oldbojach Wisły, ale po jednym z meczów zaczęli gonić go kibole tej ostatniej. Nogi miał jeszcze szybkie, więc nie dowiedział się czy bardziej chodziło o jego pasiastą przeszłość czy np. ostre komentarze w telewizji na temat Wisły. Fakt pozostawał faktem - mieliśmy do czynienia ze zdziczeniem obyczajów.

Czy kiedyś będzie normalniej?

Dzisiaj o transferach na linii Cracovia - Wisła można zapomnieć. Ubolewają nad tym nasi rozmówcy. - Rywalizacja jest potrzebna, ale współpraca powinna być - nie ma wątpliwości Artur Sarnat. - Bo wszyscy mieszkają przecież w jednym mieście czy jego okolicach. Ja prowadzę lokal, pizzerię. Przychodzą do mnie kibice obu klubów, razem oglądają mecze, podocinają sobie, pożartują, ale przede wszystkim cieszą się piłką.

- Skoro można robić transfery z klubami w całej Polsce, to dlaczego w Krakowie nie? Dla mnie nie powinno być takiego rozumowania, że skoro jeden klub zgłasza się do drugiego, to w ogóle nie siadamy do rozmów - podkreśla Stawowy. - Poszedłbym nawet dalej. Jako człowiek krakowskiej piłki chciałbym, żeby jak najwyżej był Hutnik, Garbarnia, by sukcesy odnosiły inne kluby. I żeby potrafiły ze sobą na co dzień współpracować, a rywalizować jedynie na boisku.

- Grałem kilka lat w Hutniku, ponad dwanaście w Wiśle, gdzie przez siedem byłem kapitanem, dwa sezony spędziłem w Cracovii. Poczytuję sobie to za powód do dumy. Pewnie, że najbliżej mi do „Białej Gwiazdy”, ale każdy z tych klubów ogromne szanuję, bo każdy na pewnym etapie mojego życia coś mi dał. Uważam, że współpraca między nimi powinna być normą. Bo tak naprawdę w tym wszystkim nie chodzi o to, żeby wszyscy się kochali. Rywalizacja jest normalną częścią sportu. Ważne jednak, żeby się szanować. I ten szacunek z obu stron chciałbym najbardziej widzieć podczas krakowskich derbów - kończy Marek Motyka.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

MECZ Z PERSPEKTYWY PSA. Wizyta psów z Fundacji Labrador

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera

Materiał oryginalny: Derby Krakowa. Grali dla Cracovii, grali dla Wisły i wszyscy byli zadowoleni. Dzisiaj to nierealne? - Gazeta Krakowska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24