Finał PGE Ekstraligi 2017. Déjà vu bez happy endu

Dawid Foltyniewicz
W finale na Stadionie Olimpijskim Maksym Drabik zdobył 12 punktów.
W finale na Stadionie Olimpijskim Maksym Drabik zdobył 12 punktów. Paweł Relikowski
Jeden Maksym Drabik to za mało. - Każdy z nas dał z siebie więcej niż 100 proc. - mówi po finale wrocławski junior. Remis Betardu Sparty z Fogo Unią złota nie dał, ale pokazał, że we Wrocławiu jest głód żużla.

Kibice, którzy oglądali rewanż finału PGE Ekstraligi na Stadionie Olimpijskim, mogli mówić o swoistym déjà vu, mając w pamięci to, jak do tego finału awansowała Betard Sparta Wrocław. W niedzielę podopieczni Rafała Dobruckiego znów musieli odrabiać straty, choć tym razem ich pogoń zakończyła się inaczej, niż w półfinale ze Stalą Gorzów.

Biegi nominowane to były podwójne zwycięstwa Fogo Unii Leszno, która sięgnęła po 15. w historii klubu Drużynowe Mistrzostwo Polski. - Spotkanie było naprawdę trudne, a wynik daleki od naszych oczekiwań. Wróciliśmy jednak na tron, z czego jesteśmy niesamowicie zadowoleni - powiedział kierownik „Byków” Mateusz Gryczka.

Ostatni mecz sezonu PGE Ekstraligi stał pod znakiem powrotu do ścigania Maksyma Drabika. 19-latek podczas drugiego finału Indywidualnych Mistrzostw Świata Juniorów w niemieckim Guestrow doznał złamania obojczyka, a decyzja o jego występie na Stadionie Olimpijskim zapadła na godziny przed początkiem rywalizacji. - Teraz można już tylko gdybać, co by było, gdyby spadła jedna kropla deszczu mniej czy więcej... Każdy z chłopaków dawał dał z siebie nawet więcej niż sto procent. Walczyłem, żeby wrócić do sprawności. Przeszedłem mocną i owocną rehabilitację w Rehasporcie w Poznaniu. W duchu tuż po operacji mógłbym wsiąść na motor, ale fizycznie nie byłem jeszcze na to przygotowany. Dziś na torze nie czułem się źle. Atmosfera na stadionie zrobiła na mnie ogromne wrażenie. Doping niósł nas do ostatniego biegu - mówił Drabik.

ZOBACZ:
[ZDJĘCIA] Tak wyglądał wielki finał PGE Ekstraligi!

„Torres” zdobył 12 oczek i zawstydził starszych kolegów z zespołu. Drugim najlepiej punktującym zawodnikiem Betardu Sparty był Tai Woffinden, który uzbierał dziewięć oczek.

- Maksym jechał naprawdę świetnie i bardzo szybko. Starałem się dotrzymać mu tempa, ale nie potrafiłem. Ten chłopak poświęcił dziś dużo zdrowia dla swojej drużyny, dlatego czapki z głów. Pamiętam go z młodszych lat, gdy trenowaliśmy razem w Częstochowie. To, co pokazuje, jest czymś niesamowitym. Moim zdaniem będzie mistrzem świata - komplementował Drabika Janusz Kołodziej, który w niedzielę zdobył piąty w swojej karierze złoty krążek Drużynowych Mistrzostw Polski. - Do Stanisława Tkocza, który na koncie ma 11 tytułów, zabraknie mi chyba lat - żartował zawodnik Fogo Unii.

Dodatkowym smaczkiem batalii o mistrzostwo były również postaci trenerów. Prowadzący Betard Spartę jeszcze w ubiegłym sezonie Piotr Baron mierzył się z pochodzącym z Leszna Rafałem Dobruckim. Można jednak odnieść wrażenie, że rywalizacją szkoleniowców mocniej żyły media i kibice niż główni zainteresowani. Opiekun leszczynian przed telewizyjnymi kamerami podkreślał, że fakt, iż jego zespół zapewnił sobie złoto we Wrocławiu, nie ma dla niego większego znaczenia.

Choć we Wrocławiu finał PGE Ekstraligi mogą uznawać za szansę wypuszczoną z rąk w ostatniej chwili, należy docenić, ile pracy włożyli „Spartanie” by znaleźć się w finałowej dwójce. Może na wyremontowanym Olimpijskim brakowało trochę mijanek, a niektórzy wrocławianie nie potrafili utrzymać równej formy, ale olbrzymie zainteresowanie meczami WTS-u pokazuje, że we Wrocławiu jest ogromny głód żużla i drużynowego sukcesu. Kto wie, może za rok...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wideo

Materiał oryginalny: Finał PGE Ekstraligi 2017. Déjà vu bez happy endu - Gazeta Wrocławska

Wróć na sportowy24.pl Sportowy 24